Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak powstaje tradycja? Zwykle słowo to kojarzy nam się z historią, z czymś co trwa już od wieków, z czymś co odziedziczyliśmy po naszych przodkach. A tu raptem grupa przyjaciół sama, całkiem przypadkiem i spontanicznie stworzyła na własny użytek bardzo sympatyczną i radosną coroczną tradycję, wspólnego spędzania Sylwestra i witania Nowego Roku, spotykając się w Piwnicznej.
Choć skład osobowy tej grupy przez lata potrafił się zmieniać: bywało nas tam więcej – mniej, zależnie od tego, jak na to pozwalało życie, to zawsze okazywało się, że pasujemy do siebie i potrafimy cieszyć się swoim towarzystwem. Wielka w tym zasługa naszych kolegów – gospodarzy, którzy do swojego rodzinnego domu zapraszali znajomych sprawdzonych podczas licznych wyjazdów i wypraw podróżniczych odbywanych łodzią po różnych akwenach czy z pobytów w dalekiej Arktyce.
Sam dom stanowi zaproszenie samo w sobie. Jest to pięknie zbudowany góralski, drewniany dom, z dbałością o szczegóły architektoniczne, z
pomysłowymi i ciekawymi rozwiązaniami wnętrz, z artystycznymi, ludowymi elementami wyposażenia, charakterystycznymi dla tego regionu:
obrazkami na szkle malowanymi, meblami ozdobionymi rzeźbioną ornamentyką góralskich parzenic, gwiazdek czy lilii złotogłów.
Jako, że był on siedzibą rodziny głęboko zaangażowanej w działalność patriotyczną nie brak w nim też takich akcentów.
Autentyczność tej siedziby potwierdzają skrzypiące deski drewnianych podłóg, drzwi zamykane na skoble czy podwójne okna zamykane na haczyki. Gospodarze zadbali o wprowadzenie współczesnych udogodnień, nie naruszając i nie ingerując nadmiernie w wiekową tkankę tego domostwa.
Nierzadko uczestnicy tych spotkań mają różne upodobania. Jedni preferują jazdę na nartach zjazdowych, inni na nartach biegowych, a jeszcze inni po prostu lubią turystykę pieszą. Zarówno miejsce, jak i ogólna atmosfera sprzyja temu, że każde z nas znajdzie tam coś dla siebie. Panuje pełna swoboda wyboru celu czy zestawu osobowego w podejmowanych aktywnościach.
Odbyliśmy tam niezliczoną liczbę wspólnych wycieczek w zależności od warunków pogodowych.
Bywało, że mroźna i śnieżna zima pozwalała na długie eskapady na biegówkach grzbietami otaczającymi głęboko wciętą dolinę Popradu, z
których rozciągał się widok na nie tak bardzo odległe Tatry.
A wszystko w przecudnej scenerii ubielonych śniegiem lasów, rozświetlonych zimowym, bladym słońcem.
Mróz potrafił tak zmrozić nam wiązania nart, że niemożliwe stawało się wypięcie z nich butów i groziła nam konieczność powrotu na dno doliny w samych skarpetach. Z opresji ratowali nas mieszkańcy wyżej położonych domostw wypożyczając swoje adidasy.
Czasami szlak na Eliaszówkę odbywaliśmy pieszo, po drodze zahaczając w Piwowarówce o kapliczkę i odwiedzając mini wystawę nieżyjącego już gazdy, którego „obrazy” wyklejane z kolorowych ździebeł słomy tworzą niezwykłą galerię.
Bywało, że na zbudowanej w ostatnich latach wieży widokowej wiatr przewiewał nas do szpiku kości, a belki pokrywał grzebieniowymi nalotami lodowych igieł.
Zdarzało się, że szlak na Niemcową był zawiany tak, że wymagał torowania w śniegu sięgającym do pół uda, ale widok zimowych skier na soplach potrafił to wynagrodzić.
W latach, w których nie było śniegu wybieraliśmy się na Słowację na długie piesze wycieczki po odkrytych przestrzeniach o okolicy Hranicne. gdzie sięgaliśmy wzrokiem po horyzont.
Zdarzało się, że gubiliśmy się tam, co wymagało powrotu bezdrożami i przez zaorane pola, których gliniasta ziemia oblepiała nasze buty tak, że tworzyły się z nich istne obszerne, ciężkie walonki.
Pogoda potrafiła natchnąć nas bezmiernym optymizmem, ale niekiedy widok nadciągających chmur mógł budzić nasze obawy co do nadchodzącej przyszłości.
W trakcie tych wędrówek spotykaliśmy wielu ciekawych ludzi, pracujących dawnymi, sprawdzonymi narzędziami przy wyrębie drzew,
mijaliśmy stare, wysłużone chałupy, a czasami częstowani byliśmy setką wódki z butelki ustawionej na dopiero co ściętym pniaku.
W niektórych miejscach, szczególnie zimą wydawało się, że czas się zatrzymał, a współczesność do nich nie dotarła.
Zimowy urok tej krainy potrafi rozbroić każdego kto lubi smakować piękno górzystej przyrody. Widok płowych modrzewi i lasów bukowych, zieleń jodeł i świerków oświetlonych słońcem lub
osnutych woalem białych, szarych lub różowawych mgieł jest zniewalający i zatrzymuje wędrowca w pół kroku.
Wszystko to sprawiło, że wracamy tam, jak tylko się da co roku, tym bardziej, że uzupełnia to świetna atmosfera długich, grudniowo-styczniowych wieczorów, w trakcie których prowadzimy rozmowy na różne tematy, nierzadko spierając się, nie na tyle jednak, aby stawało się to przykre. Nasze pochodzenie z różnych rejonów Polski pozwala nam szerzej spojrzeć na problemy, z którymi przychodzi nam się zmierzyć i lepiej je zrozumieć.
Biesiadujemy przy wspólnym stole, albo wybieramy się do pamiętającego czasy PRL-u baru Czercz położonego przy lokalnym potoku o tej samej nazwie, w pobliżu ośrodka wypoczynkowego. Takich, którzy z niego korzystają jest więcej i przez czas pobytu potrafimy nawiązać z nimi niezobowiązujący kontakt, nierzadko pełen humoru i żartów.
Najczęściej to nasi przyjaciele są animatorami nocy sylwestrowej.
Spędzamy ją albo na rynku w Piwnicznej, albo na wzniesieniu górującym nad miejscowością, na której zrobiono rekonstrukcję umocnień wojennych, skąd znakomicie widać fajerwerki puszczane przez ludzi na rynku.
Kilka razy gościliśmy w domu lokalną kapelę ludową, a także odwiedzali nas kolędnicy.
Ostatnim razem wspólnie wystawiliśmy, pracowicie przez gospodarzy przygotowaną tekstowo i scenograficznie, mini inscenizację teatralną. Było przy tym masę zabawy i śmiechu.
W tym roku pandemia pokrzyżowała nam plany, nie mniej jestem pewna, że ta tradycja „Sylwestrów w Piwnicznej” już zapisała się ciepło w naszych sercach, a w przyszłym roku na pewno podtrzymamy ją osobiście.
Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska
Piękne widoki, piękne wspomnienia; cudnie miec taką „stałą „grupę” kumpli z dawnych czasów. Jak wiemy z różnych opowieści młodzi na pytanie „co robiłeś 13 grudnia ?” – pytają a co było w tym dniu?
Zima w górach jest piekna; pamiętam nocne zjazdy na nartach z pochodniami i właśnie takiego sylwestra. Baaardzo duży mróz, kazdy zjazd odbywał sie przez miescowy bar, ale oprócz tego Sławek zorganizował nam prywatne stanowisko na blacie w bagażniku! Widoki i wrażenia cudowne.
ps. chciałam jeszcze dopisac, że o ile wzrok potrafi odczytać z polowy wysokości liter, to bardzo żle sobie radzi z dzieleniem wyrazów w pionie ;-( np. między zdjęciami
Takie dzielenie tekstu jest niejako „zaprogramowane” w konstrukcji strony ;))), albo ja po prostu sobie z tym nie radzę ? ;)))
A wracając do komentarza: grupy przyjaciół przy dobrych chęciach potrafią trzymać się mocno, dopóki nie zadziała czas: „Czas, który wszystko zmienia !”