W 1969 roku byłam jeszcze szkolną uczennicą. Moi bracia: Jacek i Henek od paru już lat regularnie wyjeżdżają latem i zimą w Tatry. Za każdym razem kiedy się do tego szykują: gromadzą potrzebny sprzęt, doszywają brakujące elementy wyposażenia i odzieży zżera mnie zazdrość. Jest w tym bowiem coś z atmosfery powieści Jacka Londona o wyprawach na daleką Alaskę. Napraszam się, żeby mnie zabrali ze sobą. Oni nie palą się do tego powodowani poczuciem odpowiedzialności, zdają sobie bowiem sprawę z mojego młodego wieku i małego górskiego doświadczenia.
Ostatecznie jednak w grudniu Jacek zabiera mnie na obóz wspinaczkowy Akademickiego Klubu Alpinistycznego Politechniki Warszawskiej organizowany w Morskim Oku.
Jestem w siódmym niebie! Śpimy w Starym Schronisku na jednej wieloosobowej pryczy upchani niczym sardynki w puszce, w nocy odwracając się z boku na bok prawie na komendę.
Jest piękna, śnieżna zima i dopisuje nam pogoda.
Ze starszymi koleżankami i kolegami Jacka m.in. z Jolą i Aliną chodzę na trasy nie będące wytyczonymi szlakami turystycznymi, ale o takim mniej więcej poziomie trudności.
Uczę się przy tym poruszania w rakach, posługiwania się czekanem, poznaję różne warunki śniegowe. Atmosfera na obozie jest fantastyczna. Studencka brać jest pełna humoru, skora do żartów, a przede wszystkim niezwykle życzliwa względem siebie.
Jacek wspina się w tym czasie po trudnych zimowych drogach, ale w czasie tzw. dni kondycyjnych zabiera mnie na krótkie, łatwiejsze drogi wspinaczkowe, takie które niewątpliwie mogę już wpisać do swojego wykazu przejść i zaliczyć je do swojego dorobku wspinaczkowego.
Ostatniego dnia trwania obozu wszyscy wyjeżdżają, ale my zostajemy jeszcze jeden dzień, bo zapowiada się świetna pogoda i chcemy go jeszcze wykorzystać.
Wczesnym rankiem, jak tylko robi się jasno, wychodzimy na Żabi Szczyt Niżni, na drogę Górki i Kędziorka.
Jest mroźno, a niebo jest idealnie czyste. Oczywiście całą drogę prowadzi Jacek.
Nie mniej ja na drugiego wspinam się samodzielnie, nie wykorzystując do pomocy liny, uczę się jak odśnieżać skałę i wyszukiwać dogodne chwyty, jak poruszać się w rakach w terenie mieszanym i w skale i sprawia mi to niesłychaną przyjemność.
Sprawnie kończymy drogę i choć szybko nam to poszło, to grudniowe dni są krótkie.
Zaczynamy schodzić na Przełęcz pod Żabią Czubą, a potem żlebem w dół, aż ostatecznie na grzędzie siadamy na siedzenia i zaczynamy zjeżdżać śnieżnym stokiem.
W pewnym momencie słońce w swej dziennej wędrówce zatrzymuje się na szczycie będącego naprzeciwko nas Mnicha. Jakby chciało sprawdzić, jakie to uczucie stanąć na szczycie góry i wyraźnie tym uradowane, jasnym światłem zalewa całą zachodnią grań, w tym także nas.
Zatrzymujemy się z Jackiem siedząc zagrzebani w śniegu i zauroczeni oglądamy i chłoniemy to magiczne widowisko.
Mam wrażenie, jakby przenikał mnie duch gór, przekazując mi ich całe piękno, majestat i poczucie niczym nieograniczonej wolności. W pewnym momencie słońce odrywa się od wierzchołka, jakby uznało, że pora wyruszyć w dalszą drogę.
My także zdajemy sobie sprawę, że musimy zdążyć na ostatni autobus do Zakopanego i na pociąg do Warszawy. Uśmiechamy się do siebie, mówiąc: to jest to! i zjeżdżamy na Stadliska. W schronisku nieco chaotycznie i w pośpiechu pakujemy mokry sprzęt do plecaków i biegiem prawie pędzimy na Włosienicę, w ostatniej chwili dopadając autobusu.
W Zakopanem starcza tylko czasu na kupienie biletów i już jesteśmy w pociągu. Tam dopiero na dobrą sprawę powoli zaczynamy wysychać. Jacek szybko zasypia, a ja zamykam oczy i zaczynam już snuć plany następnych górskich wyjazdów.
Cytując J.R.R. Tolkiena: „Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku” jestem przekonana, że to był mój pierwszy krok na mojej ścieżce kariery wspinaczkowej i podróżniczej, z której nigdy na dłużej nie zboczyłam.
Autorka tekstu: Janka Dąbrowska
Zdjęcia z archiwum Janki Dąbrowskiej
spełnianie marzeń, to najważniejsze i jedyne , co powinniśmy robić. Ciekam, czy góry byłyby Twoja pasją bez braterskiego wprowadzenia, gdyby np. nurkowali 😉 to też wybrałabyś góry?
Ja chyba zawsze wolałam pływanie niż wspinanie. Chociaż jak wspominam namiastkę górskiego – w porównaniu do Twojego doświadczenia – spacerowania, to też podobało mi się;-) a
Góry od zawsze byly w mojej Rodzinie. Wszyscy u nas się wspinali i ja też od najwvześniejszych lat tego górskiego bakcyla połknęłam. Wprowadzenie w arkana wspinaczkowe przez braci ułatwiło mi usamodzielnienie się, ale nie było powodem wyboru takiej drogi.