Pieniny z „Agrykolą” – maj 2023

Każdy wyjazd zapisuje się w naszej pamięci różnymi zgłoskami. Tworzą je piękne widoki, różne przygody i sytuacje albo inne zaskakujące zdarzenia.

Wyjazd w Pieniny z Klubem Agrykola zapisze się w mojej pamięci głównie za sprawą różnorodności spotkanych na nim ludzi, całkiem zwykłych, a niezwykłych, niczym drzewa w mieszanym lesie ukształtowanych przez życie, które oparły się zawieruchom. Jedne wiele już widziały, inne dopiero nabierają kolorytu, a każde może wyszumieć swoją historię, która znajduje wdzięcznego słuchacza.

Aczkolwiek Pieniny są górami rozpoznanymi do najdrobniejszego kamyka, to jednak liderowi Andrzejowi udała się rzecz wydawałoby się niemożliwa – skomponowania programu tak, że wszyscy byli zadowoleni i usatysfakcjonowani. Zarówno ambitna grupa turystyczna, jak i ta mająca ochotę na nieco krótsze trasy. Z wyczuciem doświadczonego organizatora wybrał właściwy termin eskapady – maj, po okresie wzmożonego ruchu migracyjnego wywołanego długim weekendem.

 

Dzięki temu wczesna wiosna wybrzmiewała pełną mocą: różnymi odcieniami zieleni drzew porastających wzniesienia upstrzonych białymi plamami kwitnącej tarniny i drzew owocowych.

 

 

 

 

Buczyna porażała świeżością zieloności.

 

 

 

 

 

 

 

 

Na przemierzanych przez nas miękkich trawiastych kobiercach łąk i stoków wypasały się stada owiec pilnowanych przez białe, dorodne owczarki, a na poboczach kwitły żółte pierwiosnki i kaczeńce.

 

 

 

 

 

 

 

 

Biało-szare wapienne skały urozmaicały kępki jaskrawo żółtej smagliczki skalnej, wykorzystującej swoje pięć minut na kwitnienie.

 

 

 

 

Trzy Korony przywitały nas w Sromowcach Niżnych, w których stacjonowaliśmy, woalem chmur i mgieł, niosących jednak obietnicę, że nie będą nam się zbytnio uprzykrzać.

 

 

 

Pogoda w następne dni, dynamiczna i nieco wilgotna dała nam odczuć, że w górach bywa trudno.

 

 

Z tym większą radością powitaliśmy rozsłoneczniony widok ośnieżonych, błyskotliwych Tatr widocznych z tarasu naszego domu.

 

A był to dom naczelnego Flisaka wszystkich flisaków, który z niezwykłym smakiem wyposażył go w drewniane meble i elementy dekoracyjne własnoręcznie wykonane. Z wrodzoną kulturą i wielkim poczuciem humoru urozmaicał nam czas anegdotkami i opowieściami flisackimi podczas wyśmienitych posiłków przyrządzanych przez jego połowicę.

Przy jednym długim stole spędzaliśmy czas słuchając „odpraw” Andrzeja omawiającego dokładnie co czeka nas dnia następnego. Dzięki dwóm wyśmienitym gitarzystkom: Julce i Dorocie intonujących i wspomagających nas w śpiewaniu piosenek rajdowych i szant przypominaliśmy sobie czasy rajdów i rejsów.

Trasy turystyczne wyznaczone przez lidera obejmowały w zasadzie cały obszar Pienin, zarówno po polskiej, jak i po słowackiej stronie. Momentami wymagały niesłychanie stromych podejść, gdzie nogi uporczywie ześlizgiwały się po błocie lub oślizgłych liściach, aby zaraz przeobrazić się w zejściowe zjazdy między drzewami. Nie mniej wszyscy byli świetnie wyrobionymi turystycznymi wygami, więc radzili sobie z takimi przeciwnościami co najwyżej w różnym czasie, wiedzeni przez nadającą równe tempo Lucynę, a na końcu zaopiekowani przez „zamek” Andrzeja.

Wyznaczone szlaki były bardzo różnorodne i tak pomyślane, żeby obie grupy: turystyczna i spacerowa mogły wyruszać i wracać wspólnie. Grupę spacerową pod opieką Włodka lub Tomka często spotykaliśmy gdzieś po drodze, znacznie wyżej niż się tego spodziewaliśmy. Miłe było dostrzeżenie ich na trasie – wszak „to NASI idą!”.
W ten sposób zdobyliśmy wszystkie najistotniejsze wzniesienia Pienin: Sokolicę, Trzy Korony i najwyższe – Wysoką (1052 m n.p.m.), z których rozciągał się wspaniały, panoramiczny widok od Babiej Góry poprzez Turbacz, po cały łańcuch Tatr.

Szlaki wiodące na te szczyty są dobrze i starannie przygotowane z myślą o tysiącach przemierzających je nóg, organizujące ruch tak, aby uniknąć na nich zatorów, wyposażone w metalowe kratownice i barierki. My mieliśmy szczęście, bo nigdzie nie odczuliśmy nadmiernego tłoku, a napotkani po drodze ludzie byli równie jak my roześmiani, uprzejmi i przyjaźnie nastawieni do świata.

 

 

 

 

 

 

 

Słynna sosenka mocno poturbowana przez śmigłowiec ratujący zdesperowaną turystkę marne ma szanse, aby się odrodzić, nie mniej obok inne przybierają też wymyślne kształty, a szczytowe skałki są dostatecznie malownicze, aby Sokolica nadal mogła zachwycać.

 

 

 

 

 

 

Odwiedziliśmy też tak popularne w Pieninach wąwozy: Szopczański i Homole i rezerwat „Biała Woda”.

 

 

 

 

Przełom Białki, w szarej burzowej oprawie wyglądał wyjątkowo dostojnie.

 

 

 

 

 

W naszych wędrówkach napotykaliśmy liczne bacówki, w których są wyrabiane i wędzone oscypki, bundz i żentyca.

 

 

 

Często widuje się tu konie robocze, nie tylko wykorzystywane ku uciesze turystów, ale wspomagające swą siłą ludzkie wysiłki.

 

 

 

 

Dba się o nie odpowiednio podkuwając.

 

 

 

Rzecz jasna nie tylko „biegaliśmy” po górach. Nie sposób było pominąć zabytki architektury pienińskiej. Ich zwiedzanie wkomponowane w trasę stanowiło znakomity przerywnik w marszu, ciekawą okazję do odpoczynku.

Zaczęliśmy od XV wiecznego kościółka w Dębnie znajdującego się na liście UNESCO – niewielki drewniany obiekt, z pięknie zachowaną polichromią i innymi kunsztownie rzeźbionymi elementami wystroju.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niezwykłą atmosferę tego miejsca dodatkowo pozwoliły nam odczuć wiekowe góralki odprawiające w tym czasie „zdrowaśki”.

 

 

 

Na obu końcach Zalewu Czorsztyńskiego utworzonego przez Zaporę Niedzica, której budowa budziła kiedyś wiele kontrowersji trwają nadal niczym łącznicy między „wtedy, a dziś” zamki w Czorsztynie i Niedzicy. Wody zalewu oswoiły Dunajec, zostały zagospodarowane i oferują wiele atrakcji turystycznych. Dostrzegliśmy też na nich pierwsze białe żagle.

 

 

Zamek w Czorsztynie to raczej zabezpieczone i uatrakcyjnione ruiny, nie mniej dobrze wyeksponowane.

 

 

 

Niedzica dłużej mająca prywatnego gospodarza, dopiero w 1943 roku upaństwowiona jest w pełni zachowaną budowlą, której pomieszczenia wykorzystywane są po dziś dzień przez różnych użytkowników. Związanych jest z nim wiele legend, bardziej lub mniej wiarygodnych, jak to ze starymi zamczyskami bywa.

 

 

 

 

 

 

 

Wstępu do budowli strzeże spiżowy pies, a na jednym z dziedzińców można zajrzeć w głąb 65 metrowej studni, na dnie której połyskuje niewielkie lusterko wciąż obecnej tam wody.

 

W kilku salach odtworzono wystrój i atmosferę z lat kiedy zamek stanowił jeszcze budowlę obronną, w tym najstarszą salę strażników.

 

 

 

 

Przy zamku znajduje się też budynek powozowni, gdzie zgromadzono udostępnione przez prywatnego kolekcjonera, odszukane i wynalezione w okolicy różnego rodzaju powozy, bryczki i sanie.

 

Co ciekawe podobne mieliśmy okazję widzieć w ruchu po słowackiej stronie przy Pienińskiej Chacie w Leśnicy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O rzut beretem od Sromowców znajduje się Czerwony Klasztor, dokąd można przeprawić się nad Dunajcem kładką dla pieszych łączącą społeczności po obu stronach rzeki. Zabudowania klasztorne nieco zaniedbane dają jednak wyobrażenie, jak przedstawiało się tu życie zakonników z zakonu kartuzów, a następnie kamedułów. Kościelna nawa częściowo odrestaurowana imponuje barwnym łukowym sklepieniem.

 

 

 

 

 

 

 

Być w Pieninach i nie odbyć spływu Dunajcem, to tak jakby nic nie widzieć. Sromowce Niżne to miejsce, gdzie rozpoczynają się spływy tratwami, a także coraz liczniejsze pontonowe na kształt i podobieństwo raftingów.

Flisacy ubrani w niebieskie haftowane kamizelki, zrzeszeni w stowarzyszeniu mają okazję w odpowiedniej kolejności obsługiwać licznych amatorów tej atrakcji, opowiadając anegdoty, przypowiastki i żartując na góralską modłę. Zależnie od poziomu wody spływ jest mniej lub bardziej narowisty, aczkolwiek dobrze wyszkoleni przewoźnicy pozwalają pasażerom zachować całkowity spokój.

 

Widok połyskujących słonecznych skier na falach wśród wysokich ścian przełomu wijącej się ostrymi zakrętami rzeki jest naprawdę wielce spektakularny.

 

 

 

Sromowce starają się dobrze prezentować zarówno z nowoczesnej, jak i z tej dawnej strony.

 

Pod zadaszeniem stoi stary wóz strażacki, a okna niektórych domostw urzekają prostotą.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W kafejkach można napotkać mistrzowsko ręcznie wykonane hafty, których widok skutecznie potrafi zatrzeć niesmak zalewającej stragany kiczowatej chińszczyzny.

 

Dopełnienie naszego pienińskiego wyjazdu stanowił niewątpliwie koncert jazzowy, na którym obecność zorganizował nam najbardziej z nas kulturalnie wyrobiony Mietek – fan wszelakiej muzyki od fado, jak widać po jazz. W Jaworkach odwiedziliśmy bowiem wieczorową porą Muzyczną Owczarnię – kultowe miejsce muzyczne, gdzie prezentowali się dwaj młodzi, acz znani już muzycy, grający nowoczesne formy jazzowe w duecie na fortepianie i gitarze. Nawet dla tych, którzy nie czuli się miłośnikami jazzu był to niezwykły wieczór fantastycznie zamykający niczym klamrą nasz pobyt w tych stronach.

Barwy tego wyjazdu stworzone przez naturę, zmienną pogodę i różnorodność jego uczestników utworzyły niezwykły kolaż, który na pewno na długo pozostanie w pamięci każdego z nas.

 

Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska

8 uwag do wpisu “Pieniny z „Agrykolą” – maj 2023

  1. Taaak było!. Pieniny oczarowują i zachęcają do wielokrotnych odwiedzin. To wspaniały opis naszej wycieczki. I tyłu ciekawych ludzi. Znakomicie się bawiłam. Dziękuję Janko za tę relację. Będę do niej wracać z przyjemnością! Ściskam i do zobaczenia na innych trasach. Jola

  2. Janko, nie pomyliłam się w odpowiedzi na mail zapraszający do wizyty na tej stronie, spodziewając się, że Twoja relacja umożliwi ponowne przeżycie naszej wspaniałej wyprawy w Pieniny. W ciekawy i wartki sposób, na miarę tempa, w jakim zdobywałaś wszystkie szczyty na naszej drodze pozostawiając wielu z nas daleko, daleko w tyle, przedstawiłaś wszystkie aspekty i niuanse tego wyjazdu. Tym piękniejszego, że wyjątkowo sprzyjająca nam pogoda umożliwiała obserwacje przyrody od bezpośredniej bliskości aż po najdalszy horyzont w niemilknącym na trasie chórze zięb, sikorek bogatek i pierwiosnków, a także drozda i kukułki, dającej gwarancję rozmnożenia drobniaków posiadanych wówczas w kieszeni :)).

    1. Dodałaś pięknie do mojej relacji nowy aspekt – wszechobecne ptaki. Twoje muzyczne ucho bezbłędnie wyłapywało ich śpiew. Potwierdza to moje przekonanie, że w różnorodności jest SIŁA.
      Dzięki
      Janka

  3. Ładny tekst, ciekawie oddający atmosferę panującą na wyprawie.
    Super się czytało.
    Do zobaczenia na kolejnych górskich trasach.
    pozdrawiam OLA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *