Rozdział 6
W drodze powrotnej oboje są głęboko zamyśleni. Nawet Dorota dziwi się czemu w ogóle się nie odzywają. Dopiero w domu przy kolacji rozgadują się. Wszyscy są pod wrażeniem niewidomej dziewczyny. Podziwiają jej determinację, siłę woli do pokonywania przeszkód, optymizm i pozytywne nastawienie do życia.
Krzysiek w skrócie relacjonuje ich rozmowę i jej propozycję. Waha się czy podjąć się takiego zadania. Obawia się czy potrafi mu podołać. Jako przewodnik doskonale rozumie, jaką odpowiedzialność przyjmie na siebie, aby zapewnić swojej potencjalnej klientce należyte bezpieczeństwo.
W pewnym momencie, Kamila wracając z kuchni z koszyczkiem wypełnionym chlebem, tarmosi go czule po głowie.
– Troskliwy i dobry facet z ciebie, a do tego nikt lepiej nie zna się na rzeczy – dasz radę, a dziewczynie sprawisz niesłychaną radość. Tylko po zakończeniu turnusu – przypomina.
Krzysiek łapie ją za rękę i całuje wnętrze jej dłoni.
Następnego dnia, kiedy Hanka przechodzi przez biuro w drodze na parkur, Krzysiek odzywa się:
– Hania, myślę że możemy spróbować.
Dziewczyna cała się rozpromienia.
– Super. To kiedy wyruszamy?
– Może w piątek po zajęciach wybierzemy się tak próbnie, piechotą, do „Chatki eremity”?
– Ok! Świetnie! Dzięki!
W planie zajęć dziewczyny znalazły się wspólne z innymi podopiecznymi ośrodka ćwiczenia w sali rehabilitacyjnej i inne gimnastyczne prowadzone na świeżym powietrzu. Hania śmielej porusza się z kijkiem po całym placu i bawi się z dziećmi, które uprzedzają ją czasami:
– Uważaj, zaraz potniesz się o płotek, albo wołają – tu jestem!
Podobnie jak one, kontaktuje się ze zwierzętami, chociaż zdaje się unikać osła. Wydaje jej się zbyt szorstki i mało „empatyczny”.
Pod koniec tygodnia wynajmują na parę godzin dodatkowego konia i Marek wybiera się z dziewczyną dosiadającą Kawę w teren, na jedną z tras wyznaczonych przez pracowników stadniny.
Wracają dość wcześnie. Hanka oczywiście opowiedziała Markowi o obietnicy Krzyśka, jest tym podekscytowana i pełna oczekiwania. Zdążyła się przebrać, zjeść lunch i czeka przed budynkiem na Krzysztofa.
Wyruszają szosą w głąb doliny. Nieco zachmurzone niebo jest ich sprzymierzeńcem. Nie ma upału, a lekki wietrzyk przyjemnie ich orzeźwia.
Początkowo Krzysiek ujmuje dziewczynę pod ramię, ale ten sposób przemieszczania się okazuje się bardzo niewygodny. Duża różnica wzrostu powoduje, że mają różną długość kroku i tempo, trudno im zgrać się w jednym rytmie. Zmieniają metodę: Krzysiek łapie lewą ręką za koniec kijka Hanki, a prawym dziewczyna mocno pracuje. Asfaltowe podłoże jest gładkie i nie stwarza problemów. W ustawieniu jedno za drugim, dużo sprawniej im się idzie.
Hanka zadaje coraz więcej pytań:
– Jaki jest ten las, w którym jesteśmy? Wysokie są te drzewa? To są świerki?
A niebo? Niebieskie jest? Nie czuję słońca, to pewnie jest zachmurzone, ale bardzo?
Chce, żeby Krzysiek możliwie wiele rzeczy jej opisywał. Zrazu drażni go to, bo lubi chodzić w ciszy. Po pewnym czasie wczuwa się jednak w rolę. Rozumie, że ma „zastąpić” jej oczy, więc dość lakonicznie, ale cierpliwie odpowiada na pytania.
Dochodzą do końca drogi jezdnej, gdzie sytuacja istotnie się komplikuje. Skręcają na leśną drogę, z koleinami, miejscami błotnistą, z wystającymi gdzie nie gdzie kamieniami i korzeniami. Łączący ich sztywny kijek bodzie ich po nogach i nie pozwala Hance dostatecznie wyczuwać ruchy Krzyśka: czy skręca?, czy się wznosi?, czy opada? czy omija koleinę i przez nią przeskakuje?
Dziewczyna często traci równowagę, potyka się i przewraca, upada na kolana. Co prawda zaraz się podnosi, wstaje, ale kosztuje ją to moc energii.
Krzysiek podpowiada zatem, aby lewą ręką złapała za pasek zamykający klapę jego plecaka. Dzięki temu ich „połączenie” staje się bardziej elastyczne, a prawy kijek ją stabilizuje. Co prawda dystans między nimi się skraca i Hanka często depcze mu po piętach. Nie mniej – to działa! Dodatkowo zaczyna dokładniej opisywać jej drogę:
– Przechodzimy na lewą stronę płytkiej koleiny i trzymamy się lewej. Kamień po prawej, korzeń w poprzek. Podchodzimy nieznacznie do góry i skręcamy w prawo.
Bardzo wolno im to idzie, ale wreszcie dochodzą do polanki z miejscem piknikowym przy chatce.
Dziewczyna jest zmęczona i umorusana ziemią, igliwiem, włosów uczepiły się liście jeżyn.
Z ulgą siada przy jednym ze stołów i pije łapczywie wodę z butelki.
Zaaferowani pokonywaniem trudności nie zauważyli, że świat wokół wyraźnie zmroczniał, a wieczorny chłód zakrada się na ich spocone plecy.
– Chcesz obejrzeć chatkę wewnątrz? – pyta Krzysiek.
– Nie mamy zbyt wiele czasu.
– Wiem, wyczuwam to. Może tym razem to odpuścimy, zamiast tego pójdźmy jeszcze do tego potoku, który gdzieś niedaleko płynie. Chciałabym napić się z niego wody, posmakować jej.
Krzysiek uśmiecha się ze zrozumieniem i podziwem dla jej wytrwałości.
Na szosę z powrotem wracają, już prawie po ciemku. Krzysiek uznaje, że dla znużonej Hanki jednostajny powrót szosą może być nadmiernie wymagający i zupełnie zbędny.
Proponuje więc:
– Może usiądź tu na pniu i poczekaj na mnie. Zbiegnę do domu i podjadę tu samochodem.
– A ile czasu ci to zajmie?
– Pół godziny, najwyżej 45 minut.
– Dobrze. Powiedz mi tylko czy nie grożą mi tu jakieś zwierzęta, bo rozumiem, że już jest ciemno?
– Nie sądzę. Teraz bywają tu często ludzie, więc zwierzęta raczej omijają to miejsce. Zostawię ci jednak latarkę, gdybyś słyszała coś niepokojącego świeć naokoło, to je odstraszy. Włóż też polar, bo chłodno się robi. Zostawię ci też swoją kurtkę, w razie czego okryj się nią.
Kiedy milkną kroki oddalającego się mężczyzny, Hankę otacza wszechobecna zdawałoby się cisza. A jednak, nie jest ona taka bezwzględna.
W górze szumią wierzchołki wysokich drzew, trzeszczą ich ocierające się o siebie gałęzie, z boku dociera daleki odgłos płynącej wody, za pniem, w trawie coś delikatnie skrobie, z głębi lasu dociera głos jakiegoś nocnego ptaka. W powietrzu unosi się cierpki zapach traw, wilgotnego igliwia, butwiejącego drzewa, mokrej ziemi i kurzu na drodze. Nad wszystkim dominuje odczucie namacalnej wręcz ciemności. Kobieta wyciąga przed siebie rozwartą dłoń po czym silnie zaciska ją w pięść. Tak jakby chciała tę ciemność ścisnąć, jak gąbkę. Poczuć ją – namacalną i materialną.
Hanka czuje, że nareszcie jest w pełni, całkowicie sama. Nigdy jeszcze jej się to nie zdarzyło. Całą sobą wsłuchuje się w tę ciszę i samotność. Czuje się jak zawieszona w przestrzeni, w której nie ma czasu, nie ma ciążenia. Ta chwila napawa ją niewysłowionym uniesieniem i szczęściem. Z żalem prawie wyłapuje odgłos pracującego silnika i zbliżającego się samochodu.
– Nie zmarzłaś? – pyta Krzysztof.
– Czy na niebie są miliardy świecących gwiazd? – pyta Hanka.
Krzysztof zadziera głowę. Niebo jest zachmurzone, ale odpowiada:
– Tak. Połyskują i mrugają bladozłotym blaskiem.
Autor: Janka Dąbrowska