Następstwo zmian – Rozdział 4

Rozdział 4

Pod koniec czerwca rok szkolny dobiegł końca, zaczęły się wakacje. Lato nabierało rozpędu. Wszystko wokół rozkwitało, brzęczało w powietrzu, ptaki świergotały jak szalone obsiadając poidło ustawione na pastwisku, na którym pasły się konie ze stajni „Rancza” i zwierzęta z „Azylu”. Słońce coraz wcześniej i pełniej zalewało falą gorąca parkur. Wraz z ostatnim dzwonkiem w szkole do ośrodka wpłynęło od razu kilka zgłoszeń.

Zespół „Azylu” musiał dokonać ich weryfikacji. Określili bowiem, że w trakcie jednego tygodniowego turnusu zajęć są w stanie zapewnić należytą opiekę czwórce podopiecznych. Nieoceniona okazała się przy tym wiedza i doświadczenie Marka, który doradził, jak najlepiej dobrać pacjentów, aby skompensować wzajemnie ich dysfunkcyjność.

Jako pierwszych do „Azylu” przyjęto dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Tomka i Joasię, dwunastolatka i dziesięciolatkę. Tomek wyraźnie utykający na jedną nogę, a Joasia z zaznaczającą się dwułukową skoliozą. Dwoje zdecydowanie młodszych dzieci, z zaburzeniami zachowania. Liczyli na to, że nadpobudliwa Emilka rozrusza nadmiernie nieśmiałego i jąkającego się Bartka. Wszystkie dzieci pochodziły z Podgórzna i pobliskiego miasteczka. Rodzice codziennie rano przyprowadzali lub dowozili je do ośrodka.

Terapię rozpoczęli od zapoznania dzieci ze zwierzętami i pozostawiając im czas na swobodną zabawę w trakcie, której zyskiwali śmiałość względem siebie, a pod okiem Antona i Doroty oswajali się z Fredem i alpakami. Marek przedstawił im Kawę, która wyraźnie budziła ich respekt i obawę. Zaprowadził też do sali ze sprzętem rehabilitacyjnym.

Oczywiście tym co od razu znalazło poklask był wózek, na którym od razu zasiadła cała czwórka, a zaprzężony weń Fred od razu zaskarbił sobie ich przyjaźń.
Emilka biegała nieustannie po placu nie mogąc zdecydować się czy bardziej fascynuje ją Frida czy Zoja, bujała się na huśtawce, żeby zaraz z niej zeskoczyć i pobiec na zjeżdżalnię.

Bartek za to od razu wolno podszedł do oswobodzonego z zaprzęgu Freda i stał przy nim nieśmiało mu się przyglądając. Osioł zdawał się go nie zauważać i zupełnie ignorować.
Tomek i Joasia byli bardziej wstrzemięźliwi w okazywaniu swoich emocji, trochę jakby zagubieni i nieskorzy do poruszania się po placu. Siedzieli z boku na ławce, tylko sporadycznie odzywając się do siebie. Dopiero, jak podszedł do nich Marek i zaczął z nimi rozmowę trochę się ożywili.

– Mam do was prośbę. Zrobiło się tu gorąco, może poprowadzilibyście Fridę i Zoję do poidła tam przy parkanie pastwiska. One niby same wiedzą, gdzie to jest, ale trzeba im przypominać, że trzeba pić – śmieje się Marek.
– Weźcie je za te krótkie lejce: Tomek – ty Fridę, to tak jaśniejsza. A ty Asiu – Zoję – tę rudą. Anton wam w razie czego pomoże.
Z pewnym ociąganiem , nie spoglądając na siebie, dzieci wyruszają w kierunku zwierząt.
Tymczasem Dorota biega razem z Emilką i opowiada jej, jak sama dopiero co wsiadła na konia i jak uczy się na nim jeździć. Śmieją się i dokazują. Dorota udaje, że jest Kawą, a Emilka usiłuje ją zatrzymać i na nią wskoczyć.

Na parkur wyjrzała też Kama. Widzi, że Bartek niezdecydowanie wyciąga rękę, żeby pogłaskać Freda po nosie. Podchodzi do niego i mówi:
– On na pewno będzie zadowolony, jak go podrapiesz.
Chłopczyk przestraszony spogląda na nią i odpowiada:
– Ale o-o-on taki d-u-u-ży jest.
– Nie bój się. Widziałeś, jaki był zadowolony, że może was powozić! On lubi dzieci. Powiedz mu, że ci się podoba.
– A o-o-on mnie zro-o-o-ozumie?
– Spróbuj! Zobaczymy czy ci odpowie?
Bartek wyciąga wreszcie rękę do Freda.
– Taki fajnie szary jesteś.
Kama zauważa, że tym razem nie było w tym żadnego zająknięcia. Fred odwraca łeb i strzyże jednym uchem.
– Zobacz! Pokazuje ci uchem, że podobało mu się, że go pochwaliłeś. Zostawiam was samych, porozmawiaj sobie z nim. Chyba na to czeka.

W drzwiach do biura ukazuje się Krzysiek, zwabiony dobiegającymi z parkuru odgłosami.
– No i dzieje się! Tak, jak to sobie wyobrażałaś? – pyta rozradowaną Kamę.
– Mam nadzieję, że to dopiero początek. Dobry początek! Wyobraź sobie, wczoraj nieoczekiwanie złożył mi w biurze wizytę Robert. Słyszał od jednego ze stajennych, który zaprzyjaźnił się z Markiem, że uruchomiliśmy miejsce piknikowe „Chatka eremity”. Pytał czy nie mógłby się pod nie podłączyć. Mogliby robić tam konne przejażdżki z klientami jego stadniny. Zaproponowałam, żeby mailowo przedstawił nam swoją propozycję. Może w zamian moglibyśmy bezpłatnie korzystać z pastwiska?

Pogoda dopisuje, dzięki czemu zajęcia terapeutyczne na maneżu przebiegają bez problemu, odpowiednio uzupełniane ćwiczeniami w sali: przy drabinkach, z piłkami i innym sprzętem.
Wszystkie dzieci początkowo dosiadają osiołka, a teraz te starsze już zupełnie śmiało zasiadają w siodle na Kawie. Wołają do siebie, przekomarzając się, wymieniając wrażenia, a niekiedy kłócąc się i obrażając o różne drobne, sobie tylko wiadome, przewinienia. Takie spięcia najczęściej są udziałem Emilki i Bartka.

– Ema! Nie popędzaj tak Freda, on tego nie lubi – zupełnie już płynnie woła Bartek.
– Oj dobrze, dobrze! Bo on tak wolno się wlecze! Zobacz: Frida i Zoja szybciej za mną idą!

W tygodniu Kama wysłała mailem do rodziców dzieci zapytanie czy wyrażają zgodę na piątkowy piknik w chatce. Dzieciarnia podniecona jest perspektywą wspólnej wyprawy. Krzysiek opowiedział im legendę tego miejsca, w którym mieszkał pustelnik ze swoją alpaką. O tym jak pewnego dnia wyruszyli na poszukiwanie zagubionego wędrowca i jak bezpiecznie sprowadzili go do domu. Wystraszył trochę tym, że w lesie wokół żyją niedźwiedzie i wilki, ale uspokoił, że rozpalą tam ognisko, które na pewno je odstraszy.

Następnego dnia matka Bartka, przywożąc go na zajęcia zauważyła:
– Pani Kamilo! Bartek wczoraj z wypiekami na twarzy, zupełnie płynnie, opowiedział mi, że pojadą do dzikiego lasu i będą tam palić ognisko.
Tomek i Asia dopytują Marka czy tę podróż mogą odbyć wspólnie konno, na Kawie.
Tylko rodzice Asi obawiają się czy ich córka nie oddali się gdzieś i nie zagubi w lesie. Ona jednak ze spokojem obiecuje, że będzie posłuszna i będzie trzymać się całej grupy.

W piątek niebo posmużone jest rozsnutymi białoszarymi chmurami, a ranek jest nadspodziewanie ciepły.
Krzysztof wraca z werandy domku i mówi do Kamy:

– Coś mi wygląda na to, że dziś będzie niestety padało.
– Nie mów! Szkoda, żeby dzieciaki nie miały tego na co tak niecierpliwie czekały. Jakoś się na to przygotujemy.

W drogę wyruszają karawaną, którą otwiera klacz niosąca na swym grzbiecie Joasię i Tomka.
Marek tym razem lejce przekazał Antonowi. Choć koń jest łagodny, spokojny i harmonijnie się porusza, to warunki otoczenia są dla niego nowością i terapeuta obawia się, że może go coś spłoszyć lub przestraszyć. Anton potrafi rozmawiać ze zwierzętami, jego aura ma na nie kojący wpływ. Potrafi opanować ich niepokoje i obawy, podporządkowują mu się i stają się posłuszne. I rzeczywiście Kawa kroczy stępa, nie zwracając uwagi na dokazujące i wiercące się na siodle dzieci. Zdaje się rozmawiać z idącym przy jej głowie mężczyzną.
Za nimi z zupełnie obojętną miną idzie Fred, prowadzony przez Marka. Ciągnie wózek z Bartkiem i Emilką. Gdy po obu stronach szosy pojawiają się wysokie drzewa ciemnego górskiego lasu, maluchy przycichają i ciekawie, nieco bojaźliwie spoglądają na boki. Marek im w tym nie przeszkadza, czekając aż same zaczną zadawać pytania.

Tak docierają do końca asfaltowego traktu i dopiero gdy skręcają między drzewa, na gruntową drogę wśród wysokich traw i leśnych krzewinek rozlegają się piski i gwar dziecięcych głosów.
– Tomek! Trzymaj mnie mocno, bo zaraz spadnę – krzyczy Asia.
– Ja też ledwo siedzę, ale zobacz tam jest taki rów. Tam razem musimy się dobrze trzymać.
– Bartek! Ale trzęsie, no nie?
– Emka, nie podskakuj tak. Trzymaj się za bok, bo zaraz wypadniesz.

Tak rozszczebiotane towarzystwo nawet nie zauważa kiedy znajdują się już na polance przy chatce. A tam dzieciaki rozbiegają się na wszystkie strony, jakby każde z nich chciało odkryć coś innego i nowego. Tomek wbiega do chatki, Asia do zagrody dla zwierząt, Bartek pod stanowisko do grilla, a Emilka biega to tu, to tam, jakby nie mogła zdecydować się gdzie ma się zatrzymać. Marek z Antonem uśmiechają się do siebie. Cieszy ich ten widok, podświadomie zdają sobie sprawę, jak bardzo te dzieci zmieniły się od czasu kiedy zagościły w ich ośrodku.
Od strony szosy dobiega krótki sygnał klaksonu. To reszta załogi „Azylu” dojechała samochodami, dowożąc bagaże dzieci i wiktuały na grilla.

– Jak mamy rozpalić ognisko, to musicie przynieść trochę drewna – mówi Marek
Pod jedną ze ścian chatki piętrzy się stos równo pociętych drzewnych polan.

– Bierzcie po jednym, bo one dość ciężkie są. Tomek – ty nosisz po lewej stronie, a Asia – po prawej. Bartek i Emka – przyniosą gałązki na podpałkę. Emilka – powoli, bo potkniesz cię o kretowiska.

Wkrótce wszyscy skupiają się przy kamiennym kręgu ogniska. Krzysztof układa zgrabny stosik na środku i wręcza zapalniczkę Kamie.

– Ty powinnaś podłożyć ogień, to ty jesteś główną sprawczynią tego co tutaj się dzieje.
Kama uśmiecha się do niego z wdzięcznością, nie jest jednak pewna czy sobie z tym skutecznie poradzi.
– Dorcia, szykuj kiełbaski!

Krzysiek spogląda na rozgrzane buziaki dzieciarni.
– Kto ze mną idzie na wyprawę do potoku? Tylko nie powpadajcie do niego!

Gromadka zrywa się z hałasem i zbiera wokół Krzyśka, a on ustawia je w szeregu: Emilka, Bartek, Asia i Tomek.

Tymczasem powietrze wokół gęstnieje, a las zasnuwa się szarością nieba prześwitującego między drzewami. Na polance zaczyna unosić się zapach podpiekanych kiełbasek.
Wracające dzieci sadowią się na drewnianych balikach, a Dorota wręcza im długie kije i kromki chleba.

– Zróbcie sobie grzanki do kiełbasek.

Sama też razem z nimi zasiada przy ognisku.
Raptem z góry spadają pierwsze, grube, ciężkie krople, które z sykiem kończą swój żywot w płomieniach zamieniając się w obłoczki pary. Po chwili z góry leją się już strugi wody, wodnymi warkoczami łącząc niebo z ziemią, a od strony wzgórz dobiega donośny grom.
Kama daje hasło:

– Wszyscy do chatki!
Zrywają się jak stado spłoszonych ptaków i pędzą do szałasu, tłocząc się w jego wejściu.

W środku jest sucho, ale ciemno. Dzieci niepewnie skupiają się przy stole majaczącym w bladym świetle wpadającym przez okno. Dopiero kiedy Kama zapala lampę naftową, w niewielkim kręgu jej żółtego blasku sadowią się na ławie i ciekawie rozglądają. W mrocznych zakamarkach chaty ukrywają się wspomnienia chwil i zdarzeń z czasów minionych, wyłaniają się kontury różnych dziwnych sprzętów, a z zewnątrz dobiega odgłos chlupoczącego deszczu i szum wodnych strug spływających z dachu.

– A czy do na-a-a-s nie przyjdzie ni-e-e-e-dźwiedź? – pyta Bartek
Jakby w odpowiedzi, raptem w drzwiach ukazuje się wielka postać niosąca pniak.
Wszyscy zamierają w bezruchu i milczeniu.

– Przyniosłem jeszcze jedno miejsce do siedzenia – odzywa się Krzysiek.

Wszyscy wybuchają śmiechem.
Uratowane przed potopem kiełbaski Dorota układa na stole, na papierowych talerzykach, uzupełnione o prowiant, w który dzieci zostały zaopatrzone przez rodziców.
Dołącza do nich przemoczony Anton, który sprawdzał, jak w tej ulewie radzą sobie zwierzęta.
Po pewnym czasie siła deszczu wyraźnie słabnie, a sytym dzieciom trudno usiedzieć na miejscu. Zaczynają się krótkie wypady na zewnątrz, zawody kto dotrze dalej i radość z powrotów w zacisze szałasu. Dzieciakom nie przeszkadza, że wkrótce są mokre, jest ciepło, a ognisko znowu rozbłyska, zasilone suchym drewnem.
Rozpogadza się i zabawom zdaje się nie ma końca. W końcu Marek daje sygnał do odwrotu.

– Zabierzcie swoje plecaczki i idziemy do parkingu. Wracamy samochodem.
– A jak wrócą Kawa i Fred ?– pyta Bartek
– Nic się nie martw. Anton i Krzysztof je bezpiecznie przyprowadzą.

Reszta załogi „Azylu” zostaje. Mogą teraz spokojnie pogadać, wymienić wrażenia i uwagi po zakończeniu pierwszego terapeutycznego turnusu w ośrodku.

 

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *