Następstwo zmian – Rozdział 3

Rozdział 3

– Tak się cieszę, że już jesteście! Nareszcie! Dobrze was znowu widzieć! – woła Kama do wysiadających z samochodu Ojca i Stacha. Ściska ich obu zapraszając do domu.
Krzysiek obejmuje Ojca, Stachowi podaje rękę.

Ojciec wyraźnie przybrał na wadze i posiwiał, ale wygląda na zadowolonego i odprężonego. Stach bardzo zmężniał. Pod rękawkami podkoszulka uwydatniają się bicepsy, a cała sylwetka sugeruje krzepę i moc tkwiącą w młodym człowieku. Jak zwykle, z typowym dla siebie nieokiełznanym optymizmem uśmiecha się od ucha do ucha:

– Ale się tu fajnie urządziliście! Kto by przypuszczał, że tu właśnie zapuścicie korzenie! Ten kryształ, który znalazłeś jednak cię tu Krzychu dalej przyzywa!
– A gdzie Dorcia? – pyta Ojciec.
– Razem z Antonem szykuje dla was lokum „Pod paprociami”.
– Ho, ho, to już czuje się tam gospodynią? Czyżby tak, jak moja Elka?
– No nie, to tak pierwszy raz. Ale kto wie? Zawsze jest pierwszy krok. A jak tam u Ciebie, jak czujesz się z kobietą na pokładzie?
– No cóż, bywa że łatwo nie jest, ale jednak milej, jak w domu ktoś jest. Jak „coś”, to nurkuję do warsztatu.
Tak gawędząc wchodzą do domu. Kama przejmuje tam przewodnictwo. Pokazuje, jak się rozlokowali, specjalnie zatrzymując się na dłużej przy drewnianym masywnym fotelu stojącym w rogu pokoju.
– A to specjalne miejsce, gdzie zasiadamy wieczorami z książką lub popijając herbatę. Bywa, że kłócimy się o to czyja teraz kolej – śmieje się.
– Tutaj chcielibyśmy postawić taką drewnianą ściankę z odsuwanymi drzwiami. Pomyślicie o tym mam nadzieję. Liczymy na was.

Tak upływa im wieczór. Opowiadają sobie co się u nich wydarzyło, zmieniło i jak toczy się życie.
Kamila wspomina ile uwagi i trudu kosztowało ich pokonanie wszelkich przeciwności związanych z doprowadzeniem do uruchomienia ośrodka, ile jej to sprawia satysfakcji i radości, że martwi się, że na razie mało mają zleceń, jak cieszy ją, że Dorota tak wciągnęła i zaangażowała się w całe przedsięwzięcie, że tak usprawniła się ruchowo i mentalnie, stając się bardziej obowiązkowa i zdyscyplinowana, że martwi się jak sobie siostra poradzi z pędem do samodzielności. Choć jej paplanina jest trochę bez ładu i składu, o wszystkim na raz, ale szczera i otwarta. Ojciec przysłuchuje się z zainteresowaniem, ale od czasu do czasu spogląda na syna, który także zdaje się to wszystko śledzić. Wydaje się być jednak nieco zamyślony i jakby trochę nieobecny.

– Synek, a w góry to ty byś się nie wyrwał? – pyta w pewnym momencie Ojciec.
Wywołany Krzysiek, spogląda na niego jakby z roztargnieniem i odpowiada:
– Ktoś musi zarabiać, kupę było tu roboty, ale …. Przy najbliższej okazji… A co ty porabiasz?
– Robię te swoje dłubanki w drewnie. Ostatnio zrobiłem dwa nieduże regaliki, o które poprosiła mnie Elka. Do jednego wykorzystałem resztę drewna z tego modrzewia, który ściągnęliśmy z góry. Ten chce postawić „Pod Jeleniem”, będą na nim słoiki z miodem. Drugi prostszy jest. Będzie stał przed bramą na nasze podwórko.

Okazuje się, że Elka rozwija swoją pasiekę. Kupiła w Internecie, z pomocą Stacha, kilkadziesiąt fikuśnych słoików, w punkcie ksero wydrukowała nalepki – „Miód spod modrzewia” i tylko czeka na pierwszy pobór miodu z uli. Marcinkowi podsunęła trochę fachowej lektury na temat hodowli pszczół, a on wciągnął się w jej pasję.

– Pszczoły to bardzo ciekawy naród jest! Teraz w ogródku matki stoją dwa dodatkowe ule, które sam zrobiłem.

Elka zamierza je właśnie zasiedlać nowymi rojami, a on przyucza się pod jej nadzorem, jak sprawować opiekę nad ulami.
Stach też nie milczy. Okazuje się, że ma sporo prac stolarskich związanych głównie z remontami drewnianych domów w miasteczku, ale też paru nuworyszy postanowiło postawić w okolicy swoje wyszukane wille, pragnąc uzupełnić je ciekawymi drewnianymi, charakterystycznymi dla rejonu elementami.
Robi się późno. Jutro czeka ich wyprawa do chatki Antona i wszystkim powoli zaczynają kleić się oczy, tym bardziej, że podczas kolacji wysączyli dwie butelki dobrego wina. Nawet Stach, który jako kierowca nic nie pił jest zmęczony.
Gdy goście opuszczają domek, robi się cicho i trochę smętnie. Kama przytula się do Krzyśka i mówi:

– Wiem, że brakuje ci samotnych wypraw w góry, ale bardzo dziękuję ci za całą pomoc w uruchomieniu „Azylu”. Jeszcze chwila, a wszystko jakoś się ułoży. A może ktoś będzie chciał znowu wynająć cię jako przewodnika? Możemy to nawet umieścić w naszej ofercie.
Krzysiek szczerze się śmieje:
– Oj, coś bardzo biznesowo zaczęłaś podchodzić do życia!
Nie złości się jednak, tylko dodaje:
– Kochana jesteś!

Ranek wstaje pochmurny, mglisty, a przez to dość chłodny. Krzysztof wcześnie wskakuje w swoje górskie łachy i całując rozespaną Kamilę, wychodzi na zewnątrz. Wsiada do swojego forda, poklepując go po kierownicy mówi:

– Pora dać ci odpocząć staruszku.

Odpala posłuszny silnik i mknie do pensjonatu. Na parkingu działają już Anton ze Stachem. Na odkrytej pace, równie starego co jego ford, samochodu Stacha stoją skrzynki z narzędziami, piły i leżą jakieś liny. Jest też kosiarka i kanister z paliwem. Właśnie nakrywają to wszystko plandeką, bo zaczyna siąpić drobny deszczyk.
Po okresie ładnej pogody i suszy przyda się on przyrodzie, ale akurat dla nich dzisiaj to niezbyt korzystne. Trudno jest kosić mokrą trawę, a i wszystko w takiej szarości wydaje się mniej obiecujące.

– A gdzie Ojciec? – pyta Krzysiek.
– Daliśmy mu czas, trochę wolniej od nas działa. – odpowiada Stach.
– I tak jeszcze nic nie jedliśmy. Chodź, ty pewnie też głodny jesteś.

W kuchni przy stole siedzą już Ojciec, Basia i Paweł, a obok niego Dorota. Na talerzach paruje gorąca jajecznica z boczkiem, a w koszyczku piętrzą się pajdy świeżego chleba. W powietrzu unosi się aromat kawy.

– Kurczę! Czy my się od tego oderwiemy? To tak smakowicie wygląda – woła Stach.

Mimo tego szybko kończą śniadanie i to on wszystkich pogania. Zdaje sobie sprawę, że czeka ich huk roboty.
Dojeżdżają do placyku na końcu asfaltowej drogi. Nad nimi kołyszą się wysokie świerki, ciemne i ponure, ociekające wilgocią, a wkoło przy drodze ściana zielska broni do nich dostępu.

– Dawno mnie tu nie było – stwierdza Anton.
– Kosimy czy wbijamy się wprost samochodem? – pyta porywczy Stach i zaraz sam sobie odpowiada:
– Wjeżdżamy! Tylko powiedz mi, gdzie mniej więcej była ta droga do tej twojej samotni?
Anton się rozgląda, ale bez wahania wskazuje:
– Tu!

Stacho ostro skręca i wbija się maską w zielony, mokry gąszcz. Trawy szorują po podwoziu, ale samochód dzielnie brnie wolno do przodu. Gdy ukazuje się niewielka polanka, nieco dalej dostrzegają między drzewami szałasik Antona. Wygląda jakby się trochę skurczył, a jego dach porasta zielenina, wcale nie mniejsza niż ta na polanie.

– Hej, to faktycznie samotnia, kogoś co stroni od ludzi i świata – śmieje się Stach.
– Masz na myśli eremitę? – z uśmiechem, prowokująco pyta Krzysiek.
– Może i eremita? Jak zwał, tak zwał, ale zapuszczone jest to miejsce, jak diabli.

Wysiadają, szczelniej zapinając kurtki, wkładają kaptury. Choć to tylko kilka kroków, to do szałasu docierają z przemoczonymi do kolan spodniami. Anton wydobywa z kieszeni mały kluczyk i otwiera kłódkę zawieszoną na skoblu. Drzwi otwierają się ze skrzypieniem. O dziwo w środku jest w miarę przytulnie, chociaż ciemno, bo szyby w oknach są przeraźliwie brudne i nie przepuszczają światła. Padający deszcz wskazuje miejsce, w którym wyraźnie dach przecieka. Anton wychodzi na zewnątrz i wiechciem mokrej trawy przeciera szyby. Od razu robi się widniej.

– To na pierwszy rzut oka nie wygląda źle – stwierdza Stach.
– Niewątpliwie ma swój klimat. Pewnie pokrycie dachowe należałoby wymienić, ale szkoda tego ruszać, bo tak jest fajnie. Z tą dziurą sobie poradzę. Teraz jest na to tyle sposobów. Nie będzie to pewnie bardzo fachowo, ale umówmy się – wystarczająco. I całe to wyposażenie też można chyba tak zostawić, wpisuje się, jak to powiedziałeś Krzychu?, w eremickie klimaty.

Stach jest w swoim żywiole. Wszystkich bierze pod komendę, a oni są z tego wielce zadowoleni, pozwalając mu rozwinąć skrzydła. Jest w tym naprawdę dobry.
Wychodzą z chatki.

– Najwięcej roboty to tu na zewnątrz będzie. Trzeba zrobić nowe ogrodzenie, postawić ze dwa stoły z ławami, jakieś miejsce do grilla wykombinować i przygotować tak, żeby pożaru lasu nie wywołać i żeby straż pożarna, albo służba leśna nam je zatwierdziła. Jakieś huśtawki dla dzieciaków, zagroda dla zwierzaków. Aha! i jakoś zabezpieczyć dojście do tego strumienia co go stąd słychać. Narobimy się trochę! To co? Ja z Antonem zabieramy się za rozwalenie tego starego ogrodzenia. I tak już jest kompletnie przegniłe. Nie kosimy teraz, bo za mokro jest, a my już i tak przemoczeni jesteśmy.
Marcinie, ty pomyśl, gdzie i jakie zrobić te stoły i ławki, ewentualnie gdzie ustawić huśtawki dla dzieciarni. Zastanów się jaki materiał ci będzie potrzebny. Wieczorem zrobimy zbiorczą listę. Krzychu – przespaceruj się do tego strumienia. Zobacz czy tam są jakieś sensowne kamienie, co by na obrzeże paleniska się nadały. Takie większe i czy da się je tutaj przytargać? Powinniśmy się z tym wszystkim uporać w tydzień.

Stach rozdysponował między wszystkich robotę i bez dalszego gadania zabrał się za swoją.
W ten sposób uporali się dziś ze wszystkim w miarę szybko i mogli wrócić do pensjonatu. I dobrze!, bo byli kompletnie przemoczeni i zmarznięci.
Docierają tam około czwartej. Pani Barbara razem z Dorotą ugotowały wielki gar gęstej kartoflanki z kiełbasą. Uzupełniona o chleb jest wystarczająco pożywna, żeby wszyscy wkrótce czuli się najedzeni i rozgrzani. Zasiadają w saloniku racząc się naleweczką Pawła. Opowiadają o swoich działaniach przy chatce i robiąc listę materiału budowlanego, który jutro chcą zakupić w tartaku.
Krzysiek tymczasem delikatnie przygląda się gospodarzom pensjonatu. Paweł niewiele się zmienił. Jest szczęśliwy widząc Dorotę, którą traktuje prawie jak córkę. Przy niej traci swą zgryźliwość i ponuractwo, trochę starczo się skurczył, ale nie wygląda źle. Natomiast pani Barbara zmizerniała i sprawia wrażenie jakby coś jej dolegało lub bardzo trapiło. Wyraźnie widać też, że ma mniej sił. Nic więc dziwnego, że Anton poprosił Dorotę o pomoc przy sprzątaniu domu. Zapewne dziewczyna przydała się też w kuchni. Widać, że jest z tego bardzo dumna i zadowolona z siebie.

Tak upływa cały wieczór i wkrótce Krzysiek z Dorotą się żegnają. Pora wracać do domu.

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *