Rozdział 2
Mimo, iż starali się możliwie szeroko rozpropagować informację o tym, że „Azyl” już działa, to nikt do połowy czerwca się do nich na terapię nie zgłosił. Martwiło to Kamilę, ale liczyła na to, iż sytuację poprawią zbliżające się wakacje. Co prawda przychodzi do nich sporo osób z miasta pytając o możliwość zapisania na zajęcia głównie dzieci, ale jak dotąd zarabiają jedynie na przejażdżkach dzieciarni wózkiem zaprzężonym we Freda, albo którąś z alpak.
Tymczasem Marek zaproponował Dorocie, że nauczy ją jeździć konno. Początkowo jest temu niechętna, uważa że sobie z tym nie poradzi i po prostu się boi. Kiedy jednak obserwuje poczynania Krzyśka i Kamili na lekcjach jazdy konnej wykupionych w Ranczu, nieśmiało przystaje na propozycję Marka. Tym bardziej, że podoba jej się strój Kamili do jazdy konnej: wysokie czarne buty, dopasowany żakiecik i toczek na głowę. Taki sam zestaw dostała od siostry.
Kama z dużą przychylnością podchodzi do tego pomysłu, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Dorocie też potrzebna jest właściwa rehabilitacja. Co prawda dziewczyna bardzo wzmocniła się fizycznie podczas prac przy uruchomieniu ośrodka i przy obsłudze zwierząt, ale potrzebny jest jej wymuszony ruch, ukierunkowany na jej niepełnosprawność.
Marek umawia się z Dorotą o dziewiątej rano na maneżu. Dziewczyna zjawia się tam wcześniej, a Anton spogląda na nią z uznaniem i mówi:
– No, no! Wyglądasz, jak prawdziwa amazonka!
Dziewczyna kraśnieje z zadowolenia.
– Naprawdę? Podobam ci się?
Anton obejmuje ją w pasie, a ona wspina się na palce i całuje go w policzek.
Marek wyprowadza ze stajni kawową klacz i podaje Antonowi uzdę. Sam wraca z siodłem i kulbaczą konia.
– Dorota! Stań z lewej strony i pogłaszcz Kawę po szyi. Możesz też coś do niej powiedzieć.
Dorota niepewnie wyciąga rękę i mówi:
– Kawciu! Bądź dla mnie dobra!
Koń wyczuwa niepewność dziewczyny, przebiera przednimi nogami i strzyże uszami, ale Marek pewnie trzyma go za uzdę, dopóki całkiem się nie uspokoi.
Lekko przykuca przy jego boku, jednocześnie dłonie splatając w rodzaj siodełka.
– Złap rękoma łęg siodła. To ten uchwyt z przodu i postaw lewą nogę na moich dłoniach. Wybij się z prawej nogi i przerzuć ją ponad zadem Kawy. Tak usiądziesz w siodle.
Pełna wahania Dorota wykonuje polecenie, ale robi to za wolno i zbyt niepewnie. Odbija się brzuchem od boku wierzchowca i opada na ziemię.
– No widzisz! Mówiłam ci, że ja tego nie potrafię!
– Nie przejmuj się! Zrobimy to na trzy. Jak powiem: raz, dwa trzy! Mocno wybijasz się prawą nogą z ziemi i przerzucasz nogę.
Dziewczyna nabiera głęboko powietrza i na trzy ląduje w siodle, co prawda trochę krzywo, ale jest już na grzbiecie konia i szeroko się uśmiecha.
-Popraw się w siodle, dopasuję ci strzemiona i wstawię w nie twoje stopy. Przytul się do szyi Kawy, zobacz jaka jest ciepła.
Dorota pochyla się w siodle i plecie palcami w grzywie konia.
– Ale ona śmierdzi!
– Nie śmierdzi tylko po prostu pachnie koniem. Ty też pachniesz! Przyzwyczaisz się do tego.
– Tę grzywę to można jej zapleść w warkoczyki!
Marek głośno się śmieje.
– Jak będziesz chciała, to możesz to zrobić wieczorem w stajni. A teraz ruszamy. Napnij nogi opierając je w strzemionach i staraj się ścisnąć kolanami siodło.
Prowadzi klacz wzdłuż ogrodzenia, a Dorota cały czas do niej przemawia:
– Kawciu kochana, bądź dobra. Dobry konik! Nie tak szybko! Nie skręcaj!
– Daj jej spokój! Ona wie co ma robić i musi się na tym skupić – upomina ją Marek.
Wykonują kilka rundek wokół placu, a z każdą kolejną dziewczyna robi się coraz śmielsza.
– Dobra! Na dziś wystarczy. I tak jutro będą bolały cię nogi.
Terapeuta zatrzymuje konia.
– Teraz stań w strzemionach, trzymaj się siodła i przenieś prawą nogę na lewą stronę i zeskocz. Ja ci pomogę, nie bój się!
Ten manewr przebiega bez najmniejszych kłopotów, za to kiedy Dorota staje na ziemi czuje, jak trzęsą się i uginają pod nią nogi. Potrzebuje chwili, aby złapać równowagę.
Ale jest szczęśliwa!
Raptem słyszy od strony zabudowań Rancza gromkie oklaski. To Kamila i Krzysiek, którzy z zainteresowaniem śledzili jej poczynania wołają do niej:
– Brawo! Brawo! Brawo!
Podbiega do nich rozpromieniona:
– Widzieliście! Udało mi się! Jutro spróbuję znowu!
Po całym dniu siedzenia przy komputerze, Kama wstaje rozprostowując plecy i powoli wychodzi na zewnątrz biura, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Przechodzi obok sali rehabilitacyjnej i przez otwarte drzwi kątem oka dostrzega w niej Marka siedzącego na ćwiczebnej macie w pozycji kwiatu lotosu. Przez chwilę dyskretnie go obserwuje. Chłopak siedzi z zamkniętymi oczami, a na jego rozluźnionej twarzy gości wyraz absolutnego spokoju. Domyśla się, że chłopak pogrążony jest w medytacji. Wycofuje się, aby mu nie przeszkadzać. Wracając po pewnym czasie, widzi, że Marek teraz ćwiczy.
– Czy ty jesteś joginem? Uprawiasz jogę? – pyta
– Owszem. Chodziłem na zajęcia jogi i znam jej podstawy. Lubię to, bo pozwala mi to się zrelaksować i nabrać dystansu do wszystkiego co w ciągu dnia się wydarzyło.
– A mogłabym czasami z tobą poćwiczyć? Też by mi się przydało!
– Jasne! Zapraszam. Fajnie jest robić to w grupie. Tylko skompletuj sobie jakieś swobodne ciuchy.
– Nie ma problemu, coś się znajdzie! – odpowiada z uśmiechem, mrugając okiem.
Wieczorem, kiedy w domu siedzieli we trójkę przy kolacji, komentując wydarzenia bieżącego dnia, Kama proponuje Krzyśkowi, aby razem zaczęli ćwiczyć jogę.
– No nie! Na mnie raczej nie licz! To raczej jest coś ewidentnie dla kobiet.
– Jak chcesz, ale w końcu ten młody człowiek to przecież facet jest! Nie uważasz?
Oceniając możliwości biznesowe „Azylu”, niezbyt liczne zgłoszenia, Krzysiek zdaje sobie sprawę, że powinien możliwie szybko powrócić z powrotem do podejmowania zleceń w firmie Alexa jako czynny informatyk. Ze zdumieniem stwierdza, że zaczyna mu tego brakować. W biurze obok stanowiska Kamy, przygotowuje swój własny azyl, gdzie sam może wygodnie pracować i wysyła maila do szefa:
– Jeśli znajdziesz dla mnie jakąś robotę, chętnie ją podejmę.
Na odpowiedź nie czeka długo:
– Będę miał na uwadze. Brakuje nam tu ciebie!
Codziennie rano cały zespół zbiera się przy kawie w biurze ośrodka rozmawiając o wszystkim, snując plany i omawiając zadania na dzień bieżący. Na jednej z takich „odpraw” Anton rzuca pomysł, z myślą o przyciągnięciu liczniejszej klienteli, aby w okresie wakacji wykorzystać jego dawną chatkę w lesie. Można by urządzać tam pikniki dla dzieci i podopiecznych ośrodka. Około trzykilometrową trasę do szałasu pokonywano by wózkiem, albo wierzchem na Kawie. Wszystkim bardzo spodobał się ten pomysł. Krzysiek skontaktował się ze Stachem, który ukończył szkołę stolarstwa z prośbą o pomoc w odpowiednim przygotowaniu tego miejsca: wyremontowaniu szałasu, wyposażeniu go w nowe stoły i ławy, ogrodzenie wyznaczonego terenu wokół, przygotowaniu miejsca pod ognisko, być może wprowadzeniu innych udogodnień podnoszących jego atrakcyjność.
Po dwóch dniach Stach oddzwonił z wiadomością.
– Rozmawiałem z twoim Ojcem. Bardzo się do tego zapalił. Coś mi się wydaje, że brakuje mu takich robót, które są komuś naprawdę potrzebne i przydatne.
Stach, będąc jeszcze młodzikiem, często pomagał Ojcu i z nim współpracował. Potem skończył szkołę rzemiosła w zakresie stolarstwa. Nadal jednak z przyjemnością ze sobą pracują, tworząc zgrany, fachowy zespół. Ojciec wnosił weń swoje doświadczenie i rozwagę, Stach młodzieńczy rozmach, nowości i innowacje.
– Jak tylko będziecie mogli wpadnijcie do nas na parę dni. Prześpicie się u Barbary i Pawła, żeby nie powiedzieć u Antona. Pojedziemy do chatki – zorientujecie się co i jak, wybierzemy się do tartaku i kupimy potrzebne materiały. Weźcie ze sobą narzędzia. Przydałaby się też kosa spalinowa. Tam pewnie wszystko zarośnięte jest po pas.
– Ok, jak się tylko ogarniemy, dam znać. A jak idzie wam interes? Walą do was te kulawe owieczki?
– Jak na razie niespecjalnie, ale za moment są wakacje. Wtedy pewnie się ruszy. Wpadajcie – pogadamy!
W czwartek odzywa się telefon od Stacha:
– Obgadaliśmy sprawę! Przyjedziemy do was w niedzielę po południu. W weekend Elka ma w zajeździe jakąś dużą wycieczkę i chce mieć mnie do pomocy, gdyby wyskoczyły jakieś sprawy techniczne. Ona zresztą bardzo niechętnie patrzy na to, że nie będzie nas w przyszłym tygodniu, ale Marcin ostro się postawił i musiała spasować – śmieje się Stacho.
Po skończonych zajęciach do biura wchodzi Marek:
– To jak? Ćwiczymy dziś?
Kama zwraca się do Krzyśka:
– Może Anton podrzuci cię dziś do domu? Ja chcę poćwiczyć jogę. A może jednak do nas dołączysz?
– Nie ma sprawy. Poradzę sobie. Długo to będzie trwało? Ja też trochę jeszcze posiedzę. Alex coś mi podesłał, muszę nad tym pomyśleć.
Czerwcowe dni nabierają letniego rozpędu. Robi się ciepło, długie dni pozwalają na swobodne dysponowanie czasem, bez nadmiernego pośpiechu, umożliwiając zadziwienie się pięknem i świeżością zieleni wokół, wybuchem różnorodności barw na łąkach i przydomowych ogródkach.
Kama z Krzyśkiem często robią sobie przerwy i przysiadają na ławce na parkurze obserwując coraz śmielsze poczynania Doroty na koniu, zabawy dzieci krążących wokół zwierząt i tłoczących się przy wózku, kłócących się kto pierwszy dziś nim pojedzie i czy można jeszcze raz. Korzystają też z placu zabaw, który zorganizował kiedyś pan Robert – właściciel Rancza.
W piątek wpada do biura rozemocjonowana Dorota:
– Dziś wieczorem jadę do Antona. Zapytał mnie czy nie mogłabym pomóc pani Basi. Trzeba sprzątnąć i przygotować pokoje dla Ojca i Stacha, i w ogóle w domu. Wrócę dopiero w poniedziałek.
Krzysiek dostrzega wyraz dezaprobaty na twarzy Kamy. Gdy spotykają się wzrokiem, kładzie dyskretnie palec na ustach i lekko kręci głową. Dziewczyna spuszcza wzrok i wstrzymuje się z udzieleniem siostrze reprymendy.
Kiedy zostają sami, zwraca się do Krzyśka:
– Czy nie uważasz, że powinniśmy im coś powiedzieć?
– Żeby się nie rozmnażali? To masz na myśli? – odpowiada ze śmiechem.
– Kama! Oni już mocno dorośli są!
– No tak, ale…..
– Hej! Ty jesteś jej siostrą! Nie matką!
Wieczorem, razem z Antonem, siedzą na werandzie ich domku przy kolacji. W zapadającym zmierzchu świat wokół stopniowo wypełniają dźwięki zbliżającej się nocy. W kręgu lampy szaleńczo krążą owady zwabione i oszołomione jej blaskiem, uderzając w nią skrzydełkami.
Choć wieczór jest spokojny, nacechowany ospałością i rozleniwieniem, na które można pozwolić sobie po intensywnych dniach minionego tygodnia, to rozmowa nie klei się. Anton i Krzysiek z natury rozmowni nie są, tylko Kamila wygłasza krótkie monologi nie oczekując specjalnie od nich odpowiedzi. Na pięterku, Dorota gorączkowo się pakuje. Kiedy Kama wychodzi na chwilę do kuchni, Krzysiek rzuca w przestrzeń przed siebie:
– Poradzisz sobie?
– Spokojnie! – odpowiada Anton.
W drzwiach staje Dorota trzymając całkiem sporą torbę. Stawia ją obok Antona i mówi:
– Jedziemy! – i już biegnie w kierunku pickupa zaparkowanego na poboczu szosy. Wsiadając do szoferki odwraca się i macha na pożegnanie do Krzyśka i Kamy.
Gdy światła samochodu nikną im z oczu, Kama wstaje z krzesła, siada Krzyśkowi na kolanach, a on ujmuje jej twarz w dłonie, całuje, a potem mocno do siebie przytula.
Autor: Janka Dąbrowska