Rozdział 17
Mariusz dzwoni dopiero po około dwóch tygodniach. Krzysiek nawet zadowolony jest z tej zwłoki. Pozbywając się podejrzanej substancji, chwilowo poczuł się jakby odciążony z odpowiedzialności.
– Uruchomiłem sprawę i w środę mamy umówione spotkanie w Komendzie Głównej Policji.
Wpadnę po ciebie we wtorek wieczorem i nocką tam dokołujemy.
– Jasne. Czy mam się do tego jakoś specjalnie przygotować?
– Musisz mieć dowód osobisty i nie zabieraj ze sobą żadnego „gnata”, albo scyzoryka – żartuje Mariusz.
– Co i jak opowiem ci po drodze – dodaje.
Kamila, która jest świadkiem tej rozmowy zaniepokojona pyta:
– Co ty masz za konszachty z policją? Czy to jakoś powiązane jest z końmi z „Rancza”?
– Nie do końca, ale przypadkowo wplątałem się w nieciekawą być może kryminalną przygodę.
– To ta wizyta u Franka? Wiedziałam, że coś grubszego jest na rzeczy, a nie wiadomości o kopalni srebra.
– Franek był tylko pretekstem do nawiązania kontaktu z Mariuszem, jak wiesz – policjantem. Nie wypytuj jednak proszę, przynajmniej nie teraz, nie na tym etapie.
– Ok! Ale powiedz mi tylko czy nic ci nie grozi, bezpieczny jesteś?
– Mam taką nadzieję!
Kamila ze swego rodzaju fascynacją przygląda się wielkiej postaci Mariusza ubranego w policyjny mundur, gdy ten pochylając się nieco w drzwiach wchodzi do ich domu.
Uśmiecha się podając mu rękę i mówi:
– Mundur dla pana to chyba musieli specjalnie uszyć.
– Tak samo mówi moja żona – rubasznie śmieje się Mariusz.
Od razu nawiązuje się między nimi nić sympatii. Po przygotowanym przez Kamę posiłku, doposażeni w kanapki i dwa termosy z gorącą, mocną kawą wyruszają w podróż. Zmieniają się w prowadzeniu pojazdu co dwie godziny, co pozwala im złapać trochę snu.
W trakcie podróży rozmawiają na temat czekającego ich spotkania.
– Od czasu twojej wizyty ostro zastanawiałem się, jak zabrać się za sprawę. Sam wiesz, jak perspektywa wielkiej kasy potrafi działać na ludzi – takich zwykłych, ale gliniarzy także potrafi to skusić.
– No, naoglądałem się trochę filmów o przekupnych glinach – żartuje Krzysiek.
– To się dzieje nie tylko w filmach niestety. Uznałem, że im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej. Złożyłem więc bezpośrednio do swojego przełożonego oficjalny meldunek, że zgłaszam podejrzenie o wykrycie handlu narkotykami na dużą skalę, ale szczegóły ujawnię tylko naczelnikowi Wydziału do Walki z Przestępczością Narkotykową. Zakotłowało się wokół mnie, usiłowali oczywiście zwekslować mnie na niższe szczeble. Zaparłem się jednak i ostatecznie meldunek ten powędrował drogą służbową do Komendy Głównej. Parę dni temu wezwał mnie komendant i poinformował o ustalonym tam terminie spotkania. Uprzedził, że jeżeli cała sprawa okaże się bzdetem, to skopie mi dupę, a potem w ogóle mnie wykopie. Wściekły był! Znam cię. Zaufałem, że nie podnosiłbyś rabanu, gdybyś nie był przekonany, że tak należy.
W miarę ubywania drogi snopy światła z samochodowych reflektorów prześlizgują się po ścianie lasu, rozpraszają na polach, bledną wśród latarń mijanych wiosek i miasteczek, żeby ostatecznie zagubić się w suto oświetlonych ulicach wielkiej metropolii. Trafiają tam w porze rannych korków, natłoku aut, wzmożonego ruchu ludzi pędzących do pracy, skupionych na tym co ich dziś czeka, a wszystkiemu towarzyszy jednostajny szum i cywilizacyjny hałas.
– Rany! Jak dobrze, że ja się z tego wyrwałem – odzywa się Krzysiek.
– No, my wsiowe ludzie jesteśmy, ale obaj chyba z wyboru – wtóruje mu Mariusz.
Nawigacja doprowadza ich poprzez uliczny labirynt wielkiego miasta pod budynek KG Policji.
– Kurde! Nigdy nie sądziłem, że wiejski posterunkowy kiedyś przestąpi progi tego gmachu. Ano, nigdy nie wiadomo co ci się trafi – mówi Mariusz zajeżdżając na parking.
Na portierni okazują dokumenty: Krzysiek dowód osobisty, Mariusz legitymację służbową, i przedstawia cel wizyty. Po chwili zjawia się młody policjant:
– Naczelnik już czeka. Proszę przejść przez bramki bezpieczeństwa, zaprowadzę was na miejsce spotkania.
Wjeżdżają cichobieżną windą na trzecie piętro i idą długim korytarzem wyłożonym szarą wykładziną, mijając kolejne szklane, matowe drzwi. Atmosfera tego miejsca ustawia ich na baczność, usztywnia i stresuje. Przytłacza ich ciężar czekającej rozmowy.
W gabinecie, urządzonym z prostotą, wita ich wysoki około pięćdziesięcioletni mężczyzna, o wysportowanej sylwetce, z zakolami na czole i o skupionym, czujnym wyrazie twarzy. Ubrany jest w czarny uniform z białym nadrukiem. Lustruje ich przenikliwym spojrzeniem.
Mariusz melduje się służbowo, a wskazując na Krzyśka mówi:
– To naoczny świadek i znalazca magazynu podejrzanej substancji.
Po czym kładzie na biurku wyciągniętą z kieszeni munduru torebkę z białym proszkiem. Siadają na krzesłach stojących przed biurkiem.
Komendant sięga po torebkę, przesypuje jej zawartość i pyta:
– Czy wiecie co to jest?
– Nie otwieraliśmy opakowania, ale sposób w jaki składowane i przechowywane są pozostałe torebki jednoznacznie wskazuje na ich charakter.
– W takim razie zacznijmy od tego, że sprawdzimy jej zawartość.
Przez telefon wzywa adiutanta i podaje mu opakowanie.
– Proszę zanieść to do laboratorium i niech zrobią mi oznakowanie. Na cito! Nie nieś tego na wierzchu. O wyniku niech powiadomią mnie telefonicznie. A teraz panowie proszę o szczegóły.
Krzysiek w możliwie zwarty sposób przekazuje okoliczności natrafienia na składowisko w górach. Nie pytany, na razie nie przekazuje informacji o dokładnej lokalizacji.
– A jaka jest w tym pańska rola? – komendant pyta Mariusza.
– To mnie świadek zgłosił sprawę. Jestem posterunkowym w sąsiednim rewirze i znamy się z kilku innych wydarzeń, między innymi w odszukaniu osób zaginionych.
W oczekiwaniu na wyniki badań, opowiada o wyprawach po szczątki Explorera – jaskiniowego samobójcy.
Nagle odzywa się telefon. Komendant uważnie słucha po czym mówi:
– Pewni jesteście?
Po czym zwraca się do swoich rozmówców:
– Kto o tym znalezisku wie?
– Tylko my dwaj.
– I bardzo dobrze! To ćwierć kilograma najczystszej kokainy. Słusznie się pan upierał, żeby trafić z tym bezpośrednio do mnie.
Krzysiek spogląda na Mariusza z wyrazem jakby mówił:
– Wiedziałem!
Teraz dopiero pada pytanie o lokalizację magazynu. Krzysiek pokazuje na mapie, opisując kryjówkę.
– Panowie, zwołamy tu naradę z zespołem i ustalimy najwłaściwszą metodę namierzenia siatki przemycającej ten krak. Jak będziemy gotowi, bezpośrednio skontaktuję się z panem posterunkowym. Nie wykluczam, że będzie potrzebna wasza bezpośrednia pomoc. Materiał oczywiście pozostaje u nas, jako materiał dowodowy.
Kiedy wsiadają do samochodu, Mariusz wzdycha:
– Ja pierdolę! Ale się narobiło!
Autor: Janka Dąbrowska