Następstwo zmian – Rozdział 13

Rozdział 13

Krzysztof obudził się, gdy przez kopułę namiotu przeświecało już jasne światło poranka. Rosa osadzona na wewnętrznych ściankach, wskazywała na to, że na zewnątrz jest zimno. Szybko zerknął na zegarek. Dochodziła ósma. Jeżeli mieli dziś zapuścić się w głębiny ziemi, najwyższa pora była się zbierać. Ubrany w polarową bluzę stanął przed namiotem towarzyszy, z którego dobiegało pochrapujące trio.

– Hej, hej! Jak tam dzisiejsze nastroje? – zapytał donośnie.
Chrapanie umilkło, po chwili zastąpione odgłosem odsuwanego zamka. W wejściu do namiotu ukazała się rozespana, rozczochrana głowa Maćka z wąskimi szparkami oczu.
– Ty już na nogach? Która jest?
– Ósma. Idę po wodę, wstawajcie!

Po powrocie, przed namiotem zastał tylko Maćka.
– Andrzej z ojcem stwierdzili, że zostają. Muszą odsapnąć po wczorajszym.
– Ok! Zatem my się sprężajmy.

Na przełamaniu moreny skręcili w stronę potoku wypływającego z jeziora, mając nadzieję, że pozwoli im to skrócić drogę podejścia do jaskini. Niestety kiedy stanęli nad wodnym ujściem, okazało się, że wszelkie kamienie i głazy, po których mogliby przedostać się na drugą stronę skryte są pod bystrzem. Wrócili zatem do ścieżki i wykorzystali wczorajszą przeprawę.

Nieobciążony sprzętem jaskiniowym Maciek sprawnie i szybko posuwał się w górę. Trasa nadal była uciążliwa wśród leśnego rumoszu, za to dzięki białym, taśmowym znacznikom jej pokonywanie było znacznie prostsze. Krzysiek pozostawał w tyle, nie mniej stale się widzieli. Nieco dłuższy odpoczynek zrobili jedynie w wykrocie powalonego drzewa. Nic więc dziwnego, że przed wejściem do jaskini znaleźli się o niebo wcześniej niż wczoraj.

– Teraz to ty przejmujesz dowodzenie – stwierdził Krzysiek.
– Świetnie, to mój żywioł! – kwituje to Maciek z rozradowaną miną. Po czym pyta:
– Wiesz jak się zjeżdża i podchodzi po linie za pomocą przyrządów zaciskowych?
– Mniej więcej. Już ich kiedyś używałem.
– W porządku, jednak zademonstruję ci to na tych konkretnych, które teraz tu mam.
Rozwija linę, zakłada na nią przyrząd zaciskowy i pokazuje, jak nim operować.
– Teraz ty spróbuj.
Maciek wkłada kask, Krzysiek czapkę, zapalają czołówki i wkraczają w skalny, ciemny korytarz.
– Kurczę! On wygląda, jakby był sztucznie obrobiony. Naturalne formacje nie są takie gładkie i o tak regularnej formie – od razu odzywa się Maciek.

To jego spostrzeżenie wkrótce potwierdzają napotkane po bokach drewniane słupy podpierające strop. Niektóre leżą przewrócone, ale wszystkie są raczej w dobrym stanie.
– Zadziwiająco tu jest sucho. Nic nie kapie i nigdzie nie widać nacieków.

Natrafiają na drewniany cebrzyk stojący pod jedną ze ścian. Parę klepek wypadło spod spinającej metalowej obręczy.
Po kilkunastu metrach w suficie ukazuje się okrągły otwór, pod którym wyczuwalny jest ruch powietrza. Tylko na jego krawędziach utworzyły się niewielkie skaliste sople, a tuż pod nim osadziło się trochę ziemi i piasku. Widać na nich delikatne zielone ślady mchu.

– To wygląda na otwór wentylacyjny. To musi być jakaś stara kopalnia – mówi Maciek.

Krzysiek domyśla się, że tu dziewczyna zastała zdesperowanego, pragnącego zakończyć swój żywot człowieka. Oni mijają to miejsce. W miarę posuwania się dalej korytarz nieco się obniża, a wkrótce dostrzegają zamykającą go ścianę. Maciek wyraźnie zwalnia i starannie oświetla drogę przed sobą. W pewnej chwili zatrzymuje się, a tuż przed nim Krzysiek dostrzega na dnie czarną plamę wylotu szybu. Na jego krawędzi majaczy kształt – bębna z korbą. Przypomina mu to kołowrót w starych studniach, za pomocą których czerpano z nich wodę.

– To wszystko jest w zadziwiająco dobrym stanie. Ciekawe, jak dawno przestano tu działać?
Ta wejściowa kotlinka jest porządnie zarośnięta, czyli to musi mieć swoje lata! – dziwi się Maciek.
– Zjeżdżamy tym szybem? – pyta Krzysiek.
– No jasne! Po to tu przyszliśmy, no nie? – odpowiada grotołaz.
W szczelinę w bocznej ścianie korytarza wbija hak, sprawdza jego wytrzymałość i przywiązuje do niego linę, którą opuszcza w głąb szybu.
– Nie wiadomo, jak wysoki jest ten szyb. Ta lina ma 60 metrów długości, mam nadzieję, że wystarczy, ale różnie to może być. Zjadę pierwszy i jak będę na dole dam znać. Jeżeli nie osiągnę dna, będę musiał podejść na przyrządzie z powrotem.
– Dasz radę? To w zawisie musi być cholernie trudne – obawia się Krzysiek.
– No łatwe nie jest, ale już to robiłem. Nie sądzę jednak, żeby tak tu było.

Po chwili Maciek znika w studni. Krzysztof leżąc na brzuchu, wychylony poza jej krawędź obserwuje z niepokojem światełko przesuwające się po ścianach. Raptem zatrzymuje się ono, a z dołu dobiega nieco przytłumiony głos:

– Jestem na dole. To tylko jakieś 30 metrów. Nie uwierzysz co tu jest! Zjeżdżaj!

Krzysiek starannie zakłada przyrząd na linę, sprawdza kilka razy, jak się przesuwa i niepewnie opuszcza nogi w przestrzeń szybu. Wygląda on, jak wykuta w skale studnia o średnicy nieco ponad metr. Na dobrą sprawę mógłby się w niej zaprzeć plecami i nogami i tak się nią przemieszczać. Ma prawie regularny owalny kształt. W ściankach widać bruzdy od kucia i obtłuczeń wystających występów. Kiedy dociera do dna, Maćka nie zastaje, natomiast prawie wpada nogami w stojący tam kubełek. Zaskoczony rozgląda się wkoło. W bocznym korytarzu dostrzega światełko czołówki, a pod nim uśmiechniętą twarz kolegi.

– Widziałeś ten cebrzyk? Stary drewniany i do tego wypełniony urobkiem. Niesamowite! Tak go tu zostawili? Jak oni stąd wychodzili? Nie widać śladów jakiejś drabiny. Chyba wyciągali ich tym kołowrotem na linach do góry? – peroruje Maciek.

Boczny korytarz jest wąski, ale wysoki. Momentami ocierają się ramionami o ściany. Gra światła i cieni wydobywa ślady ręcznego kucia w twardej, kremowo, brązowej skale przy użyciu młotków i żelaza, tworzących czasami niezwykłe prawie rzeźbiarskie formy. Na skalnych ścianach pojawiają się zazielenione łaty, a gdzieniegdzie wykwity lub żyły o szarej, połyskującej w świetle barwie.

– To muszą być ślady miedzi, a może srebra – stwierdza Maciek.
Nagle korytarz zacieśnia się tak, że przesuwanie się nim dalej staje się niemożliwe, za to u ich stóp znowu otwiera się otchłań kolejnego szybu.
– No, wygląda na to, że tu na dziś skończymy. Nie mamy drugiej liny, a wyjść stąd jakoś musimy.

Krzysiek nie przyznaje się głośno do tego, że ta decyzja kolegi bardzo go cieszy. Ograniczona przestrzeń, wszechobecna ciemność i cisza przytłaczają go okrutnie. Ma wrażenie, że otaczające go ściany zaraz zaczną się zsuwać, więżąc ich tu na wieczność. Najchętniej już by się stąd wydostał i odetchnął świeżym powietrzem, z poczuciem, że może swobodnie pójść byle gdzie, byle przed siebie.
Wracając wykonują szereg zdjęć smartfonami błyskającymi światłem fleszy. Nie mają pewności co z nich wyjdzie, ale zawsze warto spróbować.
Szczególnie wnikliwie obfotografowują kubełek czekający na wyciągnięcie go na powierzchnię. Maciek przebiera w kamieniach w nim zgromadzonych, kilka z nich chowa do plecaka.

– Teraz ty wychodzisz pierwszy. Wiem jakie to przykre zostać w takim dole samemu – mówi do Krzyśka, który przyjmuje to bez słowa sprzeciwu.
Na górze Maciek zbiera jeszcze parę drewnianych szczapek z rozwalonej obudowy kołowrotu.
– Łatwiej będzie ustalić wiek tego miejsca na podstawie badania drewna niż kamieni – tłumaczy wkładając je do plecaka.
Zwija linę i pakuje sprzęt.
– Niewyjęte, że namówię kumpli i może jeszcze we wrześniu zorganizujemy tu obóz speleo. Wtedy sprawdzimy, jak głęboko ta kopalnia się ciągnie.

Wynurzając się na zewnątrz Krzysiek głęboko oddycha z uczuciem ulgi i rozgląda się wokół. Jest jeszcze jasno, a świat wokół żyje w podmuchach wiatru, szelestach drzew, świergocie ptaków, bzyczeniu owadów, błyskach wilgoci na paprociach i trawach. Wszystko to go raduje i dostrzega z nową wyrazistością.
W drodze powrotnej Maciek rozgaduje się na dobre. Opowiada o swoich wyprawach do jaskiń i rozlicznych przygodach, jakich tam doświadczył.
W obozie nad jeziorem oczekują starsi panowie, ciekawi ich dzisiejszych dokonań.

– Tato, miałeś rację! To jakaś stara kopalnia jest. Przyniosłem parę próbek tego co tam wydobywano. Były zresztą podane jak na dłoni! A poza tym jakieś drewniane szczątki. Mam nadzieję, że w waszym instytucie nie będzie problemu z ich datowaniem?

Do późna siedzą wszyscy zgromadzeni przed namiotami, popijając gorącą herbatę snując przypuszczenia i opowiadając sobie wrażenia.
Andrzej z Bogumiłem spacerkiem wybrali się do „Groty niedźwiedziej”, a Krzysiek relacjonuje im, jak ją odkryli razem z Kamą. Nic jednak nie wspomina o swoim późniejszym znalezisku – o ukrytym wysoko starym szałasie z artefaktami poszukiwacza złota.

 

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *