Rozdział 8
Schodzenie po stromym zboczu w dół jest uciążliwe. Nie wymaga może tyle wysiłku co podchodzenie, ale trzeba być mocno skoncentrowanym. Łatwo ześlizgnąć się po trawach i gałęziach płożących się krzaków, a luźne kamienie piargu osuwają się spod stóp. Każde potknięcie się może spowodować, że zaczną staczać się w dół po stoku. Napięte mięśnie nóg zaczynają piec i drżeć.
Pierwszy zaczął schodzić Aleks, ale szybko wyprzedziła go Kama. Jest lekka i zwinna, zeskakuje, jak po schodach po nierównościach terenu. Pani Profesor i Aleksowi idzie znacznie trudniej. Są przyciężcy, a siedząca praca w laboratorium i przy komputerze nie sprzyja wyrobieniu tężyzny fizycznej.
Profesor pomaga żonie pokazując obejścia różnych przeszkód, uprzedzając o wyjątkowo zdradliwych gałęziach na drodze czy luźnych leżących kamieniach. Kobieta, choć wolno, to całkiem dobrze sobie radzi.
Aleks idzie na końcu. Jest rozdrażniony i ciągle gdera coś pod nosem, tak że pozostali wydają się być zadowoleni, że idzie jako ostatni.
Kamila wyszukuje drogę, co pewien czas sprawdza w komórce pozycję na GPS- ie. Bez większych przeszkód udaje się im dotrzeć do lasu. Tam sytuacja się komplikuje.
Leśne podłoże okazuje się znacznie kłopotliwsze. Zagradzają im drogę powalone drzewa, sterty połamanych gałęzi butwiejących i oślizgłych, gliniaste jamy i wykroty, płożące się kolczaste, czepiające się spodni jeżyny, podmokłe mchy i bajorka, a wokół panuje półmrok, wilgoć i zapach rozkładających się roślin.
Być może kiedy indziej nawet podobałoby im się to, stwarzając niezwykłą atmosferę tajemniczości. Teraz jednak wydawało się to ponure i groźne. Tym bardziej, że Kama odkryła, że pod zwartą koroną drzew GPS przestał reagować i nie bardzo jest pewna czy dobrze prowadzi.
Powiedziała im o tym, gdy przysiedli na powalonym pniu, żeby odpocząć i coś zjeść.
Aleks zaczyna histerycznie biadolić:
– Kurwa! Zgubiliśmy się! Będziemy plątać się po tym lesie do nocy!
Pani Profesor przytula się do męża. A Robert swoim spokojnym, pozbawionym emocji głosem mówi:
– Zaraz! Przecież ja mam w swoim plecaku kompas. Uznałem, że może się przydać. Tak na wszelki wypadek go zabrałem. A może z przyzwyczajenia?
Wyciąga przyrząd, który przypomina starodawny zegarek z dewizką.
– Zachód jest tam! – wskazuje kierunek.
Kama uśmiecha się do niego z wdzięcznością. Zaskakujące, że w trakcie tego zejścia prawie w ogóle się nie odzywa, jakby jej gadulstwo zmieniło się w skupienie i koncentrację.
Pokazuje ręką:
– Tam?
Bez zwłoki zapina plecak i wznawia marsz. Po pewnym czasie dostrzegają prześwity pojawiające się między drzewami.
Stają na skraju obszernej leśnej polany, położonej na pochyłym zboczu. Jej rozsłoneczniona jasność i otwarta przestrzeń jawią się im, jak wyspa w oceanie ponurości wysokiego, ciemnego górskiego boru. Całą polanę pokrywa kobierzec z jagodowych i borówkowych krzewinek, wywyższają się krzewy malin, a gdzieniegdzie widać wielkie kopce mrowisk.
Ten sielankowy widok zaburza jednak coś, co budzi zarówno ich fascynację, ale napawa też strachem i grozą.
Na dole polany wśród jagód buszuje ogromny brunatny niedźwiedź. Z nosem zanurzonym w krzewinkach, od czasu do czasu potrząsa łbem oganiając się od dokuczających mu owadów. Jest skupiony na swojej uczcie, więc całe szczęście ich nie zauważył. Obserwują go ukryci za drzewami.
W pewnym momencie zwierz unosi łeb i wykazuje wyraźne objawy zaniepokojenia. Zaczyna pomrukiwać, porykiwać i groźnie spogląda w bok. Po chwili dostrzegają co jest źródłem jego zdenerwowania.
Na polanie pojawia się intruz – drugi, nieco mniejszy niedźwiedź, który także chce tutaj połasować. Niespecjalnie przejmuje się tym, że ten pierwszy podnosi się na tylnych łapach i przeraźliwie ryczy.
– Oho! Zaraz wezmą się za łby! – cicho stwierdza Profesor.
Choć widok jest przejmujący, korzystając z tego, że zwierzęta zajęte są sobą, przemieszczają się skrajem lasu, okalając polanę. Stają na skraju głębokiego jaru, który najprawdopodobniej utworzyła woda spływająca z polany. Drzewa powalone na jego krawędziach nakryły go, tworząc z niego tunel.
Kamila niewiele się zastanawiając, przytrzymując się gałęzi jednego z nich szybko opuszcza się na dno rozpadliny. Pani Profesor nie idzie to tak zgrabnie, ale rozważnie i ostrożnie pokonuje przeszkodę, a za nią nieco powściągliwie także Robert.
Aleks czepia się chaotycznie, na chybił trafił gałęzi, aż w końcu któraś załamuje się pod jego ciężarem, a on stacza się po ścianie parowu. Cały jest ubłocony, oblepiony igliwiem i innym zielskiem, wściekły przeklina pod nosem. Wszyscy z niepokojem spoglądają w wylot tunelu czy hałas, którego narobił nie zwrócił uwagi niedźwiedzi.
Przed ich oczami ukazuje się niezwykły widok. W prześwicie tunelu, jak w okularze teleobiektywu dostrzegają walczące ze sobą sylwetki niedźwiedzi. Brutalność tej walki, jej zażartość, dramaturgia całego tego obrazu są powalające.
Profesor nie może się pohamować. Wyciąga aparat i teleobiektywem pstryka parę zdjęć. Bije od niego łuna szczęścia – być może są to zdjęcia jego życia!
Dno jaru jest mokre, zasypane igliwiem, drobnymi kamykami, ślizgają się na jego gliniastym podłożu. Wkrótce jednak wąwóz wytraca swą głębokość i wychodzą na piaszczysty stożek wypłukany przez wypływającą z niego wodę. Całkiem wygodnie się po tym idzie. W pewnym momencie Kama dostrzega ciąg śladów przecinających ten piaszczysty trakt. Znaleźli się na ścieżce, są to bowiem ślady ich butów pozostawione przez nich rankiem.
– Hurrra ! – krzyczy.
Do parkingu jest już całkiem blisko. Kamila docenia fakt, że Aleks przyjmuje kluczyki do samochodu Profesorstwa. Całe napięcie z niej opadło, a zjazd szutrową drogą znowu wymaga sprężu.
Dzwoni do Krzysztofa, chcąc mu powiedzieć, że są już na dole, bezpieczni, i uprzedzić o mogących go spotkać groźnych niespodziankach.
– Telefon abonenta nie odpowiada – słyszy w odpowiedzi.
Pojawia się w niej niepokój.
Profesorstwo siada na tylnym siedzeniu, opierają się o siebie i od razu zasypiają. Kamila budzi ich dopiero pod pensjonatem.
Rano, po skromnym i krótkim śniadaniu Profesorstwo postanawia wracać. Podobnie Aleks. Muszą być jutro w pracy, ale kto wie? Może gabaryt i ciężar wczorajszych przeżyć nieco ich przytłaczają i chcą jak najprędzej się zregenerować i odreagować stres.
Aleks zdawkowo żegna się z Kamilą, kładąc na stole przed nią kluczyki do samochodu Krzysztofa, które znalazł leżące na nocnej szafce przy jego łóżku.
– Może ci się przydadzą? – mówi.
Kama zostaje sama. Coraz bardziej niepokoi się o Krzyśka, jego telefon cały czas pozostaje głuchy. W pensjonacie położonym w głęboko wciętej dolinie zasięg telefonii komórkowej jest bardzo słaby. Próbuje w Internecie wejść na stroną Urzędu Geologii i Górnictwa odpowiedzialnego za ten rejon kraju, aby zgłosić jak najprędzej znalezisko żyły kwarcowej, aby zapewnić firmie pierwszeństwo w uzyskaniu koncesji na jego eksploatację.
Internet działa strasznie wolno, albo w ogóle zanika. Obawia się, żeby konkurencja ich nie ubiegła.
Ostatecznie zdesperowana Kamila wsiada do forda Krzysztofa i jedzie w dół doliny. Zatrzymuje się przed jednym z luksusowo wyglądających hoteli i korzystając z dostępnego tam połączenia wi-fi odszukuje stronę urzędu i wypełnia stosowny formularz.
W rubryce – zgłaszający wpisuje firmę Piezoelectronic, a jako odkrywcę podaje nazwisko Krzysztofa. Robi „klik”, a po chwili dostaje automatyczną odpowiedź: zgłoszenie zostało przyjęte. Jak będzie wracała zajedzie tam osobiście i dopełni innych formalności, o ile będą konieczne.
Wraca prędko, mając nadzieję, że w pensjonacie spotka już Krzyśka. Kiedy orientuje się, że nadal go nie ma, jej zdenerwowanie osiąga apogeum. Jest jej zimno, czuje się totalnie rozbita i zdezorientowana. Nie ma pojęcia, jak powinna się zachować i co ma zrobić w takiej sytuacji
Pani Barbara nie uspokaja jej za bardzo. Jest na tyle doświadczoną kobietą, żeby rozumieć, że czcza gadanina niewiele tu pomoże.
Kamila siada przy oknie w saloniku, co i rusz spogląda przez okno na parking przed domem. Tak jest zagłębiona we własnych myślach, że nawet nie zauważa kiedy do sali wchodzi młody mężczyzna, chłopak prawie, o nietypowej aparycji. Jest chudy, ma bardzo jasne, prawie białe włosy, a intensywnie niebieskie oczy patrzą przenikliwie. Zamienia parę słów z panią Barbarą i razem podchodzą do stołu, przy którym siedzi Kama.
– To jest Anton. Powinnaś z nim chwilę porozmawiać – mówi pani Barbara.
Choć chłopak jest dziwny, to wydaje się być sympatyczny, a poza tym bije od niego aura głębokiego, wewnętrznego spokoju. Gdy siada naprzeciwko, Kama czuje, że się nieco odpręża.
– Słyszałem, że niepokoisz się o swojego kolegę, który nie wrócił z góry. Może mogę pomóc? Czy masz coś co do niego należy? – mówi z nieco dziwnym akcentem.
Pytanie tak zaskakuje Kamę, że wpada prawie w panikę nie mogąc na nie od razu odpowiedzieć. Gwałtownym ruchem wysuwa przed siebie kluczyki do samochodu, które nerwowo ściskała w dłoniach.
– Nie! To nie jest dobre! – odpowiada Anton.
Zapada cisza. Raptem Kamila zrywa się od stołu i biegnie do pokoju na górze, aby po chwili położyć przed Antonem powerbank w barwnym, kilimkowym pokrowcu.
Anton spokojnym ruchem wyjmuje z niego urządzenie oddając dziewczynie, a futeralik zwija w rulon i zamyka w łódeczce swoich dłoni, które przysuwa do czoła. Siedzi z pochyloną głową przez dobrą chwilę, po czym mówi:
– Świetnie! Możesz mi powiedzieć, gdzie wyszliście wczoraj na ścieżkę?
Kama zaczyna szczegółowo, szybko, nieco plącząc się opowiadać. W pewnym momencie on jej przerywa uniesieniem dłoni w geście – stop, wystarczy.
Wstaje i wychodzi, zabierając barwną szmatkę. Pani Barbara, która obserwowała całą scenę mówi do Kamili:
– Zaufaj mu.
Autor: Janka Dąbrowska