Magia kryształu – Rozdział 7

Rozdział 7

Mrok czający się poza smugami świateł samochodowych reflektorów miłościwie maskuje niedogodności i niebezpieczeństwa wąskiej, krętej drogi pnącej się do góry. Krzysztof siedzi za kierownicą czerwonej hondy Kamy. Udało mu się przekonać Aleksa, aby swojego luksusowego suwa pozostawił na parkingu przy pensjonacie. Obawiał się, że szeroki samochód może być kłopotliwy na tej ryzykownej drodze.

Niewielka polanka parkingu tonie w ciemnościach. Krzysztof prosi Kamę, aby dokonała wpisu w książce wyjść. W świetle latarki robi to z wielkim przejęciem, na wzór wpisu Krzysztofa, a on zagląda jej przez ramię. Zdumiony dostrzega przy swoim wpisie czyjąś parafkę. A więc jednak ktoś to sprawdza i kontroluje!

Zagłębiają się w ciemny tunel utworzony przez tłumnie stojące wokół drzewa, rozjaśniony kręgami świateł z ich czołówek. Wokół panuje cisza końca nocy nie zakłócona nawet poszumem wiatru w koronach drzew. Oni także milczą, jakby obawiali się obudzić to co drzemie między drzewami, za wykrotem powalonego drzewa, w wybujałej kępie paproci, w rowie obok drogi.

Krzysiek, który idzie pierwszy doskonale rozumie ich niepewność. Tych, którzy znają tylko rozjaśnione światłami korytarze nocnych miast, ta sceneria może napawać lękiem. Tuż za nim lekko podąża Kama, nieco dalej pani Profesor, statecznym acz zdecydowanym krokiem. Po dłuższej przerwie sunie Profesor, w powolnym, rozważnym rytmie, a za nim Aleks. Zgodnie z prośbą Krzyśka idzie  na końcu, zamykając całą kawalkadę, stwarzając pozostałym poczucie bezpieczeństwa i tego, że są otoczeni należytą opieką. Taka rola bardzo mu odpowiada, a nawet schlebia, że został obdarzony takim zaufaniem.

Światła latarek w miarę upływu czasu zdają się blednąć, coraz więcej wokół leśnej krzątaniny, popiskiwań, szurania, ptasiego świergotu, aż wreszcie gdzieś przebija się smuga, tworząca plamy jasności na ziemi. Odgłosy te odblokowują także Kamę, która eksploduje serią pytań i uwag:

– A skąd wiesz, że ta droga biegnie akurat tutaj? Te żółte kropki mało widoczne są! A czy tu są węże? A jakie inne zwierzęta? A będziesz wiedział gdzie trzeba skręcić? A dlaczego używasz tylko jednego kijka?

Początkowo Krzyśka strasznie to irytuje. Jest przyzwyczajony w swych wędrówkach do ciszy. Później po prostu całą tę paplaninę puszcza mimo uszu.

Kiedy wynurzają się poza granicę lasu, słońce oświetla już górę zbocza. Ten widok zatrzymuje wszystkich w miejscu, pełnych zachwytu dla otwartości szerokiego świata, jego naturalnej różnorodności.

Aleks pstryka zdjęcia jedno za drugim – bez zastanowienia, wszystkiego co popadnie. Kama – ich na ścieżce, każdego z osobna, selfie w najrozmaitszych pozach. Profesor wyjmuje z torby niesionej na ramieniu aparat fotograficzny uzbrojony w sporych rozmiarów teleobiektyw. Fotografuje wszystko co rośnie i żyje wokół. Tylko pani Profesor zdaje się być zamyślona, pogrążona w myślach, jakby skupiona na zadaniu, które przed nią stoi.

Gdy mijają rozszerzenie ścieżki, na którym nocował Krzysztof, dobiega ich odgłos latającego w oddali śmigłowca. Kama pyta:

– Często latają tu helikoptery?

Krzysiek jest zaskoczony. Nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek podczas swych wędrówek  słyszał lub widział je tutaj. Ten zdaje się krążyć nad doliną, w której mieszka.

– Cholera! Oby to nie była nasza konkurencja. Od jakiegoś czasu śledzą naszą firmową pocztę. Dlatego prosiłam cię, żebyś info o kryształach wysyłał na zakodowany kanał. Ale jeżeli przechwycili ten pierwszy mail i powiązali go z naszym wyjazdem, to… nie wykluczone.

Krzysztof nie wie co o tym sądzić, wydaje mu się, że Kama przesadza.

Bezbłędnie rozpoznaje płytki żleb, którym powinni zacząć wspinać się mocno pod górę. Na gałęziach krzaczastej wierzby wyraźnie mniej jest liści, które przybrały teraz kolor rdzawo  żółty, a pomiędzy nimi fioletowieją wrzośce, tworząc wzory, jak na surrealistycznym dywanie.

Kama cichnie, słychać tylko jej sapanie. Stara się dotrzymywać kroku Krzyśkowi, więc po chwili on nieco zwalnia, żeby miała szansę wyrównać oddech. Poza tym dobrze byłoby, aby  grupa teraz trzymała się razem. Dziewczyna coraz częściej rozgląda się po niebie.

Odgłos latającej maszyny zdaje się przybliżać, tak jakby zataczała coraz szersze kręgi. Kama czeka na panią Profesor i zamienia z nią parę słów. Kobieta, która pod górę idzie  zdecydowanie wolniej, często przystaje i opierając się całym ciężarem na kijkach ciężko oddycha. Wydaje się być zaniepokojona słowami Kamili. Dogania ją mąż. Przekłada z jej plecaka do swojego, owinięty w folię bąbelkową przyrząd do badania kryształów. Aparat fotograficzny chowa do torby, a tę przytracza do plecaka. Podczas podejścia obija się po nogach i przeszkadza. Wyraźnie wspomaga żonę podając jej co jakiś czas napój izotoniczny. Tuż za nimi idzie sapiąc Aleks. Jest spocony i sprawia wrażenie wkurzonego, mamrocze coś pod nosem.

Tempo im spada, ale jednak systematycznie posuwają się do góry. Krzysiek się niecierpliwi. Jego coś gna do góry, jakby był  przyciągany i przyzywany mocą kryształów. Pod skalnymi zrębami „grzbietu dinozaura” zatrzymuje się, wyciąga z plecaka cienką linę i czeka na towarzyszy.

Nagle na bladoniebieskim niebie, posmużonym biało-szarymi, cienkimi chmurami dostrzega niewielką kropkę, która rośnie w oczach, a warkot przybliżającej się maszyny robi się coraz głośniejszy.

– Może to tylko zwykły lot turystyczny? – myśli.

Stoją na nie osłoniętym grzbiecie, a ich kolorowe ubrania doskonale kontrastują z szarością skał. Niewielki śmigłowiec przelatuje z boku i kiedy już wydaje się, że odlatuje, nagle w ostrym skręcie zawraca, zniża lot, tak że widać wystający z bocznego okienka okular wielkiego teleobiektywu.

– Te skurwiele jednak nas śledzą! – nie wytrzymuje Kama.

Helikopter przez chwilę krąży nad nimi, po czym odlatuje.

Krzysztof dowiązuje wszystkich w równych odstępach do linki. Teren nie jest bardzo trudny, wymaga jednak drapania się po skałkach, kluczenia między nimi i miejscami jest nieco eksponowany. Nie chce, żeby ktoś zboczył z wyznaczonej przez niego drogi, zależy mu na tym, aby był utrzymany stały kontakt między uczestnikami. Okazuje się, że to działa. Grupa się jednoczy, zaczynają działać zespołowo, pomagając sobie w trudniejszych miejscach, uprzedzając o różnych przeszkodach i dodając sobie wzajemnie odwagi.

Kiedy stają pod płaską granitową ścianą przeciętą wstęgą kwarcowej żyły z wykwitami kryształów, wszyscy milkną. Nie mienią się one teraz tak, jak to poprzednio obserwował Krzysztof.  Jednak nieco zamglone słońce i tak gra na nich refleksami światła i cieni.

Krzysztof odczuwa pewien rodzaj dumy, jakby to co widzą było jego dziełem, jakby się nimi chwalił i mówił:

– Patrzcie! A nie mówiłem!

Z tego transu najszybciej wyrywa się pani Profesor.

– Robercie, wyciągaj refraktometr i aparat!

Pojawia się jednak problem. Kryształy tkwią wysoko w ścianie i nie bardzo wiadomo, jak się do nich dostać. W końcu Krzysztof znajduje najprostsze zdaje się rozwiązanie. Proponuje:

– Oprę się mocno plecami o ścianę, a Robert, który jest z nas najwyższy, stanie mi na ramionach. Powinien dosięgnąć do kryształów.

Pomysł jest prosty, ale nie tak łatwo go zrealizować, a poza tym nie jest bezpieczny. Stoją na niewielkiej ścieżynce u stóp płaskiej, prawie pionowej ściany, a stok poniżej opada stromo w dół. Grozi to tym, że jeżeli Profesor spadnie z ramion Krzyśka, to obsunie się w dół po stoku. Niestety nic lepszego nie wymyślili.

Krzysztof przywiązuje Profesora do liny, a jej koniec podaje Aleksowi.

– Usiądź pod ścianą, owiń się liną w pasie, mocno zaprzyj się nogami i asekuruj.

Pani Profesor tłumaczy mężowi, jak powinien ustawić przyrząd w stosunku do krystalicznych igieł i jak nim operować, aby pomiary były najefektywniejsze i miarodajne. Nie jest to jasne i zrozumiałe i Robert zaczyna się denerwować. Niewiele brakuje, żeby się pokłócili.

Wtedy Krzysiek wyciąga z kieszeni spodni swój kryształ i podaje go pani Profesor:

– Może to będzie pomocne?

Pani Profesor uśmiecha się z wdzięcznością i pokazuje, jak należy przykładać przyrząd do  kryształów, pod jakimi kątami i od której strony.

Robert zawiesza sobie przyrząd i aparat na szyi. Krzysiek przykuca pod ścianą, a kiedy Profesor stoi już na jego ramionach, powoli sunie plecami po ścianie w górę. Wolno, spokojnie, rozważnie. Robert też opiera się rękoma, a kiedy dociera na wysokość kryształów przytula się do ściany brzuchem, sięga po sprzęt i wykonuje pomiary i zdjęcia. Tę ekwilibrystykę powtarzają kilka razy, pod kolejnymi skupiskami kryształów.

Czas umyka niepostrzeżenie i się kurczy. Najwyższa pora wracać!

– Zaczynajcie schodzić, zboczem w dół na zachód, zgodnie ze wskazaniami GPS- a. Zaraz was dogonię, tylko pokręcę się tu jeszcze chwilkę. Chcę sprawdzić czy nie ma tu innych kwarcowych wtrętów i skupisk.  – mówi Krzysiek.

Przekazuje Kamili swój powerbank. Chce być pewny, że będą mieli sprawne telefony. Ona, jakby w rewanżu, rozsądnie wręcza mu kluczyki do swojego samochodu. Tak na wszelki wypadek, gdyby rozminęli się w drodze powrotnej. Oni w razie czego wrócą razem autem Profesorostwa.

Zaczynają schodzić. Kamila odwraca się jeszcze i macha do Krzyśka ręką, a on się do niej uśmiecha.

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *