Rozdział 19
Od czasu wyprawy z Kamą do jeziora „nie wiadomo co” i odkrycia ujawnionego przez naturę „cmentarzyska zwierząt” umysł Krzysztofa coraz bardziej zaprząta myśl, którędy te stworzenia się tam dostawały. Woda wypływająca spod ściany zamykającej komorę wskazywałaby, że jaskinia zaczyna się gdzieś na zboczu wzniesienia górującego nad doliną.
Krzysiek jest wytrawnym górołazem, ale powierzchniowym. Nigdy nie zapuszczał się w głąb ziemi. Speleologia nigdy go nie pociągała. Nie bardzo miał ochotę zagłębiać się w trzewia ziemi, w wilgotną i zimną ciemność, wyrzekając się słońca, widoku nieba, chmur i rozległych przestrzeni.
A jednak trawi go ciekawość i odczuwa podniecenie na myśl odkrycia czegoś nowego i nieznanego. Wyjaśnienia zagadki.
W wolnych chwilach przegląda Internet i dużo czyta na temat eksploracji podziemnego świata.
Coraz mocniej kiełkuje w nim myśl, aby spróbować odszukać ukryte korytarze, przemierzane przez liczne zwierzęta, które znalazły swój kres w pieczarze.
Zdaje sobie sprawę, że samotna wyprawa w tym wypadku obarczona jest zbyt dużym ryzykiem. Jej powodzenie uzależnione jest od dobrego przygotowania i zgromadzenia niezbędnego sprzętu, którego nie posiada. Ekspedycja kilku osób, na kilka dni, z większą ilością sprzętu wymaga zastanowienia się, jak wszystko to zorganizować i dostarczyć do celu.
Postanawia swoim pomysłem zainteresować ekipę sprawdzoną podczas ściągania modrzewia z lasu: Antona i Stacha.
Ojciec wychwala pomoc zmyślnego i sprawnego Stacha, dzięki któremu prace nad modernizacją domu postępują szybko i sprawnie. Górny taras jest już prawie skończony, ciesząc oko świeżymi, jasnymi deskami, podparty na filarach z masywnych belek z kształtnymi zastrzałami. W warsztacie słychać odgłosy piły i wiertarki świadczące o tym, że ojciec przygotowuje już elementy składające się na konstrukcję schodów.
Teraz wieczorami Krzysiek prawie codziennie rozmawia telefonicznie z Kamilą. Opowiadają sobie o tym co wydarzyło się w dniu każdego z nich.
Kama relacjonuje, jak zakończyło się pozyskiwanie kryształów. Cała operacja nie była zbyt skomplikowana i przebiegła zgodnie z planem. Przesłała mu zdjęcia krystalicznych gron leżących starannie poukładanych, poselekcjonowanych i opisanych na laboratoryjnym stole. Kolekcja wygląda imponująco. Zdjęcia okaleczonych żył kwarcowych też napawają optymizmem. Miejsca, gdzie odcięto wykwity kryształów nie rażą i kto wcześniej ich nie widział może nawet nie zauważyć tego ubytku. Wzdłuż ściany, przez którą przebiega kwarcowa wstęga ustawiono drewnianą barierkę z umieszczoną na niej tablicą informacyjną i uwagą: Miejsce prawnie chronione.
Kama mówi:
– Jeden z techników przyniósł mi niewielki odłamek, który odpadł w trakcie odcinania kryształów. Oprawię go w srebro i zrobię z niego wisiorek. Twój kryształ leży u mnie na biurku. Oddam go przy najbliższej okazji. A … kiedy się ona nadarzy? Jak myślisz?
– Przemyśliwuję nad tym, aby znowu zawitać nad jeziorem „nie wiadomo co”. Chcę spróbować odszukać wejście do tej urwanej jaskini. Te zwierzaki, jakoś tam musiały wchodzić. To jednak będzie dość ciężka wyprawa – odpowiada.
– Ja jeszcze tych kości nikomu nie pokazywałam. Nie miałam czasu. Po powrocie miałam mnóstwo pracy w firmie i musiałam odwiedzić Dorotę. Nie miałam kiedy pójść do instytutu paleontologii. To bardzo ciekawy pomysł z tą wyprawą. A na kiedy ją planujesz?
– Myślałem o połowie czerwca.
– Nie dam rady wtedy stąd się wyrwać. Ruszamy z programem pilotażowym sprzedaży materiału na czujniki. A co powiedziałbyś, gdybym w lipcu przyjechała do Was razem z Dorotą?
– Dasz sobie radę z zapewnieniem jej należytej opieki? Nie wiem na ile jej potrzebuje? Wiesz jakie tu w miasteczku mamy warunki. Najbliższego lekarza mamy w mieście za przełęczą.
– Nie martw się o to. Coś wymyślimy – odpowiada Kama.
Jednego z wieczorów, po skończonej pracy, siedząc przy stole przy wspólnej kolacji Krzysiek pyta Stacha, jak zapatrywałby się na udział w wyprawie jaskiniowej.
Nieco zaskoczony Stach wybucha swoim zaraźliwym, szczerym śmiechem i woła:
– Ej Krzysiek! Chcesz ze mnie kreta zrobić? Ale… czemu nie? Tego jeszcze nie próbowałem. A gdzie chcesz ryć?
Teraz już wszyscy się śmieją, choć po wyjaśnieniach Krzysztofa ojciec ma nieco zafrasowany wyraz twarzy. Wyraźnie nie jest zachwycony tym pomysłem.
– Na pewno wiesz co chcesz zrobić i wiesz co cię czeka? – pyta.
– Tato! Nie wiem, ale jak nie spróbuję tym bardziej nie będę wiedział.
Ojciec dobrze zna syna i rozumie, że decyzja została już podjęta. Krzysiek sięga po telefon i dzwoni do Antona. Powinien już wrócić do swojej chatki na leśnej polanie po dobrowolnym zimowym wygnaniu. Telefon jednak nie odpowiada.
– Czyżby go jeszcze nie było? – myśli.
To zburzyłoby cały jego plan.
Całe szczęście późnym wieczorem odzywa się Anton.
– Dzwoniłeś? Oporządzałem alpakę, nie słyszałem wcześniej.
Wyraźnie ucieszony Krzysiek wyjaśnia Antonowi swoje zamierzenia.
– Rozumiem, że potrzebujesz alpaki do wytargania całego sprzętu, a mnie do czuwania w obozie nad jeziorem?
Choć brzmi to jakby z urażoną oschłością, to Krzysiek wie, że Anton skupia się zawsze na konkretach.
– Ciekawe. Nie zapędzisz mnie jednak do tej dziury, o ile w ogóle ją znajdziemy. To kiedy?
W połowie czerwca spotykają się na parkingu przy dworcu kolejowym, podobnie jak poprzednio z Kamą.
Miło jest znowu zobaczyć białowłosego Antona, z jego nieobecnym wyrazem twarzy wysiadającego ze spracowanego pickupa. Krzysiek i Stach czochrają przyjaźnie kędzierzawą głowę alpaki, dorzucając do jej słomianego lokum na pace cały ekwipunek i zaopatrzenie na kilka dni.
W trakcie drogi omawiają dokładnie po raz kolejny plan całej wyprawy. Choć Krzysztof starannie wszystko zorganizował, zakupił niezbędny według niego sprzęt i jedzenie, to warto wspólnie się zastanowić czy nie ma w tym jakiś luk i niedociągnięć. I tak wszystkiego nie da się przewidzieć, ale każdy z nich zwraca uwagę na coś innego.
O zmierzchu zatrzymują się przy starej stodole, w której miesiąc temu Krzysiek nocował z Kamą. Tym razem jest w niej złożonych sporo zafoliowanych beli świeżo skoszonej trawy, wydzielających charakterystyczny, lekko kwaśny zapach zielonej kiszonki.
Nie chcąc naruszać prywatnej własności, tym razem rozbijają namiot na placyku obok zaparkowanego samochodu.
Wczesnym rankiem większość ekwipunku pakują w juki, którymi obarczają alpakę. Reszta w plecakach ląduje na ich plecach. Krzysiek idzie wcześniej wytyczoną trasą, za nim podąża niestrudzony Stach, na końcu Anton prowadzi na wodzach alpakę obciążoną ładunkiem.
Taką karawaną wieczorem docierają na miejsce obozu nad jeziorem „nie wiadomo co”.
Następny dzień spędzają na urządzeniu obozowiska. Rozbijają dodatkowy mały namiot, który stanowić będzie magazyn sprzętu i jedzenia. Anton wyszukuje najdogodniejsze według niego miejsce dla alpaki. Obawiając się, że zwierzak podczas ich nieobecności może się gdzieś zagubić, przywiązuje ją na długiej lonży. Może się paść i ma dostęp do wody.
Po południu Krzysiek prowadzi towarzyszy na garb, z którego spływa kaskada i do urwanej jaskini. Wypływający z niej strumień niesie więcej wody niż w maju. Wyraźnie zasiliły go stopniałe śniegi i deszcze.
Starannie omijają szkielety i kości zwierząt. Starają się ich nie naruszyć. Zatrzymują się na dłużej przy szkielecie niedźwiedzia. Stach nie może ukryć swojego zdziwienia oceniając jego wielkość. Anton mówi:
– To musiał być stary i wielki okaz. Tak duże widziałem tylko grizzly.
Miejsce wypływu wody jest częściowo zawalone kamieniami, które musiały tu się zgromadzić podczas osuwiska. Odwalają część z nich, tak że pod stropem robi się przesmyk dostatecznie szeroki, aby mógł tamtędy przecisnąć się człowiek. Jeżeli uda im się dotrzeć tu od góry jaskini, będą mieli zapewnioną możliwość wydostania się z niej.
Wieczór upływa im na gotowaniu i pakowaniu sprzętu potrzebnego do eksploracji jaskini.
Wczesnym rankiem we trójkę schodzą poniżej moreny jeziora. Wśród rzedniejącego lasu zaczynają podchodzić jednostajnie wznoszącym się zboczem ku widocznemu na tle nieba grzbietowi wzniesienia. W miarę podchodzenia rozciąga się widok na całą dolinę zwieńczoną taflą stawu z kaskadą opadającego do niej strumienia. Nieco z boku, niejako z profilu dostrzegają ostry, prawie pionowy zarys osuwiska. Sprawia to wrażenie, jakby ktoś ostrym nożem odciął spory kawał górskiego bochna. Wszystko skąpane jest w słonecznym blasku, a ukryte wśród różnych odcieni zieleni lustro jeziora odbija błękit nieba.
Krzysiek myśli sobie, że Kama wyśpiewywała by tu hymny na temat uroku tego miejsca. Męskie dusze, choć poruszone tym widokiem nie są tak wylewne. Dodatkowo wszyscy zdają się być skupieni na czekającym ich zadaniu. Dla każdego z nich to nowe wyzwanie i doświadczenie. Towarzyszy im niepewność czy znajdą wejście do jaskini i czy uda im się bezpiecznie przemierzyć ją z góry, aż do jej wylotu, do komory „cmentarnej”.
Niewiele się odzywają. Anton z natury tego nie potrzebuje, Krzysiek natomiast odczuwa ciężar spoczywającej na nim odpowiedzialności. W końcu to on namówił Antona i Stacha do tej eskapady. Choć nie przyznaje się sam przed sobą, trawi go też lęk przed zanurzeniem się w całkiem sobie nieznany świat.
Po wielekroć obgadali dokładnie plan przedsięwzięcia i wszystko wydaje się być zaplanowane i przemyślane. Każdy z nich jednak zdaje sobie sprawę ile rzeczy może pójść nie tak, ile zależy od przypadku. Jest to zarazem fascynujące i stresujące. Jedynie Stach, ze swą młodzieńczą żywiołowością i entuzjazmem, bez zbędnych filozofii wyrywa do przodu podśpiewując i pogwizdując coś pod nosem.
Na zboczu coraz mniej jest drzew, a pod nogami pojawiają się wapienne skały poryte żłobkami, rowkami i szczelinami, w których na osadzonej w nich warstwie gleby rośnie trawa, mech i wierzba skalna. Krzysiek zaskoczony jest, jak odmienny jest charakter tego podłoża od tego jaki zna ze wzgórz w bliższych mu rejonach. Mimo, iż teren wskazuje na intensywną działalność wody, to nie napotykają tu żadnych strumyków, tak jakby cała woda z opadów i topniejących śniegów wnikała w podłoże, jak w porowatą gąbkę.
Na odsłoniętym zboczu słońce coraz mocniej przygrzewa. Plecaki lepią się do pleców, coraz mocniej ciążąc na ramionach, a oczy szczypią od strużek spływającego z czoła potu.
Monotonie, jednostajnie wznoszący się stok załamuje się nieco tworząc rodzaj tarasu ciągnącego się nieco poniżej głównego grzbietu. Przysiadają tu na chwilę, marząc o skrawku cienia, na który jednak nie mają tu szans. Rozglądają się wokół. Są już dość wysoko. Wznosząca się ponad nimi grań ogranicza pole widzenia na to co poza nią, za to w całej rozciągłości widać stąd dolinę, którą tu dotarli.
Stach patrząc w tamtym kierunku mówi:
– Kawał drogi zrobiliśmy. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś tu się zapuszczę.
Jest wyraźnie uradowany swoim wyczynem. Krzysiek uśmiecha się i stwierdza:
– Świat, nawet ten na wyciągnięcie ręki, potrafi być niesamowicie ciekawy.
Proponuje, żeby teraz poruszali się tyralierą w poszukiwaniu wlotu do jaskini. Podejrzewa, że gdzieś tutaj powinien się on znajdować. Czy uda im się go odszukać?
Anton kieruje się najbliżej grani, a Krzysiek ze Stachem penetrują teren poniżej. W miarę zbliżania się do szczytu wzgórza tracą nadzieję na jego odszukanie.
Raptem Anton coś do nich woła, przywołując gestykulacją ramion. Kiedy się do niego zbliżają dostrzegają, że stoi na skraju dużego wgłębienia, w dnie którego zieje szeroki czarny otwór.
Czyżby jednak im się udało?
Krzysiek ze Stachem wyciągają z plecaków skafandry i spodnie. Na głowę wkładają kaski z czołówkami. Wyjmują też mocne halogenowe latarki.
Anton przygląda im się w skupieniu. Wcześniej już ustalili, że on pozostanie na powierzchni, zejdzie do obozu, gdzie będzie oczekiwać na ich powrót. Będzie stanowić ich odwód i bezpiecznik w razie niepowodzenia. Przyjął na siebie tę rolę z pełnym zrozumieniem i akceptacją. Jego światem jest szeroka przestrzeń w otoczeniu żywych zwierząt.
Krzysiek w zewnętrznej kieszeni plecaka umieszcza zwój taśmy fluorescencyjnej, którą zamierza znakować szlak przebyty w jaskini. Nie jest pewien czy nie napotkają wielu rozdzielających się korytarzy, nie chciałby zagubić się w labiryncie wewnątrz góry.
– Powinniśmy odezwać się po południu, najpóźniej jutro rano – mówi Krzysiek.
– Pilnujcie się! Powodzenia. Czekam na dole – odpowiada Anton.
Obserwuje ich, jak zagłębiają się w mroku otworu, śledząc jeszcze przez jakiś czas dwa świetlne, coraz bardziej oddalające się punkciki, a potem zaczyna schodzić do obozu nad jeziorem, do oczekującej go tam alpaki.
Autor: Janka Dąbrowska
:):)