– Jakże poranny las potrafi być inny od tego nocnego. Jak dwa różne światy! – pomyślała Kamila wystawiając głowę z namiotu.
Obudzili się dość późno. Noc nie należała do wygodnych i spokojnych i nie czuli się wypoczęci. Trudno rozstać się im z ciepłem śpiworów. Zwlekają, pogadując o emocjach dnia poprzedniego, pokazują sobie zdjęcia zrobione smartfonami. Krzysiek ma ich niewiele, za to Kamila całe mnóstwo.
– Dziewczyno! Utoniesz w tych zdjęciach! – śmieje się.
Nieśpiesznie jedzą śniadanie. Popijając kawę obserwują bobry, które kręcą się wokół swojej tamy, sprawdzając czy gdzieś nie przecieka, co i rusz utykając w niej nowe gałązki. Czasami przystają słupka, oparte na swoich płaskich ogonach, jakby kontemplowały swoje dzieło. Gdzieś wysoko stuka dzięcioł, a w smugach słońca kręci się bez liku różnych owadów.
Kiedy wreszcie wyruszają w dalszą drogę, to co wczoraj okazało się takie pomocne, dziś stanowi sporą przeszkodę. Poniżej bobrowej tamy grunt jest mocno rozmiękły i bagnisty. Przejście po nim powoduje, że już na wstępie mają mokre i zabłocone buty. Nie przejmują się tym – wyschną w ciągu dnia.
Nadspodziewanie szybko las zaczyna się przerzedzać, w prześwitach między drzewami widać niebieskie niebo. Nawet GPS odżywa, łapiąc sygnał z satelity. Krzysiek z satysfakcją stwierdza obserwując jego wskazanie, że są całkiem blisko moreny stawu. Gdy wychodzą spoza ostatnich drzew, roztacza się przed nimi szeroki widok na łąki u podnóża spiętrzenia moreny, po której spływa biało pieniąca się wstęga wody ich potoku.
Nad moreną widać szczyt wzgórza zamykającego dolinę. Po leśnej tłoczności drzew ograniczającej przestrzeń, z wdzięcznością spoglądają na szeroką, rozsłonecznioną panoramę doliny. Łąki porośnięte soczyście zieloną trawą i niezbyt wysokim jeszcze zielskiem, upstrzone są żółtymi baldachami pierwiosnków i białymi kropeczkami rzeżuchy. Na stokach moreny pomiędzy kamieniami płożą się poskręcane oliwkowo żółto zielone gałęzie karłowej wierzby, a na skalistym grzbiecie wzgórza połyskują bielą ukryte w zakamarkach niewielkie poletka śniegu, marzące o przetrwaniu do następnej zimy.
Dłuższą chwilę stoją w milczeniu zapatrzeni w ten krajobraz. Kamila zaczyna szczebiotać, jak skowronek, zachwycając się każdym mijanym kwiatkiem, pluskaniem wody w potoku i ciesząc się słońcem.
Po pokonaniu łąki dochodzą do podnóża moreny. Krzysiek wyszukuje drogę pomiędzy kamieniami, starając się omijać bardziej skłębione krzaki skalnej wierzby. Choć podejście to jest dość uciążliwe, to całkiem sprawnie i bez większych przeszkód stają na wale ograniczającym jezioro. Widok zapiera im dech w piersiach.
Jezioro wygląda, jakby jakiś olbrzym zgubił wśród wzgórz owalne lusterko oprawione w zieloną ramkę, w którym odbija się błękit nieba, a promienie słoneczne rozszczepiają się w tęczowe smugi. Ze skalistego wzniesienia po przeciwnej stronie spływa kaskadą niewielki strumień.
– Krzysiek! To nie jest jezioro „nie widomo co”! To jest jezioro cudo! – mówi zachwycona Kama.
– Tak czułem, kiedy wypatrzyłem je na mapie – odpowiada Krzysztof.
Przysiadają na plecakach i dłuższą chwilę wpatrują się w ten obraz.
Tym razem nie mają żadnego problemu ze znalezieniem miejsca na biwak. Teren wokół jeziora jest dość płaski, podłoże może nieco mokre, ale przy pięknej pogodzie nie stanowi to problemu.
Rozstawiają namiot w miejscu, gdzie jest w miarę łatwy dostęp do wody. W środku rozkładają materacyki i śpiwory. Zaczynają gotować kawę, herbatę, zupki i inne dania. Rozmawiają, śmieją się, robią zdjęcia. Kamila wyciąga materacyk na zewnątrz, wkłada kostium i zaczyna się opalać. Krzysiek z uznaniem spogląda na jej smukłe, prężne ciało.
– Ładna z niej bestia – myśli sobie.
– Może ma trochę za mały biust, ale reszta niczego sobie!
Szybko spuszcza wzrok, kiedy dziewczyna odwraca głowę i uśmiecha się do niego.
Po chwili wstaje i mówi:
– Wiesz co? Nie lubię tak siedzieć na słońcu. Pójdę do tej kaskady, może się pod nią wykąpię?
– Brrr!!! Na mnie nie licz! Ta woda musi być lodowata. Ok! Ja w tym czasie spróbuję umyć się tu po kawałku. Ale nie będziesz tam za długo? – pyta Kama.
Krzysiek uśmiecha się w duchu:
– Nic się nie bój. Tu nikt i nic ci nie grozi.
Kamila prycha pod nosem, udając że nie o to jej chodziło.
Krzysiek wkłada spodnie i buty. Idzie w kierunku kaskady spływającej z garbu nad jeziorem. Tam, gdzie woda rozbryzguje się na kamieniach roślinność porastająca brzegi jest bogatsza, zielsko bardziej gęste i wyższe. Przedziera się przez nie i staje na brzegu, na kamieniach. Dosięga go tu zimna wodna mgła z opadającego z góry strumienia. Rozbiera się i wchodzi do wody. Kiedy zanurza się do połowy ud nie wytrzymuje i wykrzykuje:
– Kurwa! Ale zimna!
Z niepokojem spogląda w kierunku namiotu, sprawdzając czy Kama go nie usłyszała.
Szybko wyskakuje na płaski kamień na brzegu i spogląda na swoje sino blade z zimna stopy.
Przypadkiem jego wzrok ześlizguje się w bok. Na dnie dostrzega dziwny biały kształt nie pasujący do reszty zalegających tam kamieni. Mimo tego, że szczęka zębami, ponownie wchodzi do wody i na bezdechu schyla się zanurzając w wodzie, sięga ręką po to „coś”. Wyskakuje jak oparzony na kamień i na brzeg. Szybko się ubiera, wkłada buty i dopiero potem przygląda się temu co wyciągnął z tej lodowatej topieli.
– Dziwne – myśli sobie.
– Wygląda to jak duża kość.
Wraca do obozu. Kamy jeszcze nie ma. Wyciąga z namiotu polar i ciepłe skarpety, zjada jakiegoś batonika, żeby się rozgrzać.
Kiedy wraca Kama, spogląda na niego i mówi:
– Coś mi się wydaje, że morsowanie nie jest tym co lubisz najbardziej?
Ona też jest całkiem solidnie ubrana.
– Zobacz co znalazłem – Krzysiek podaje jej swoje znalezisko.
– Kurczę! To wygląda jak jakaś kość dużego zwierza? Gdzie to znalazłeś?
– Wyłowiłem spod kaskady – odpowiada Krzysztof.
– Skąd to tam się wzięło? – zastanawia się dziewczyna.
Resztę dnia spędzają na rozmowie. Kama opowiada o pracach w firmie, o planach związanych z kryształami i jak się rozwijają, o tym, że zdjęcie niedźwiedzi Profesora zostało nagrodzone i jak bardzo był on tym uszczęśliwiony. Wspomina też o swojej młodszej niepełnosprawnej siostrze Dorocie, którą opiekuje się po tragicznej śmierci rodziców. Dziewczyna przebywa w zakładzie opiekuńczym dla osób z zespołem Downa. Opłacenie tego miejsca jest bardzo kosztowne, a odwiedziny u siostry zabierają Kamie cały wolny czas.
Krzysiek opowiada o zmaganiach związanych ze ściąganiem modrzewia, o rozbudowie domu i o planach „kartograficznych”. Zastanawia się także nad tym czy nie podjąć się jednak roli przewodnika dla niewielkich grup wycieczkowych.
Gdy zapada zmrok robi się zimno. Nie potrzebują latarek, aby ulokować się w namiocie. Sierp księżyca i mrowie gwiazd na jasno granatowym niebie dostatecznie wszystko oświetlają.
Kama przytula się do Krzysztofa, a on obejmuje ją mocno ramieniem i całuje w czubek głowy.
Autor: Janka Dąbrowska
Coraz krótsze te rozdziały:):)
Myślę, że w zabieganym świecie i czasie, to tyle na ile ludzie mogą sobie pozwolić na chwilkę „zapomnienia” w drodze do pracy, przy kawie, w biegu? ;)))