Magia kryształu – Rozdział 16

Rozdział 16

Ostatecznie wyprawa po kryształy wyruszyła dopiero pod koniec maja. To opóźnienie bardzo ucieszyło Krzyśka. Spłynęły resztki śniegu i zrobiło się naprawdę ciepło.
Spotkali się w dużym mieście na skrzyżowaniu tras dojazdowych, na parkingu przed dworcem kolejowym. Gdy Kama wysiadła ze swojej czerwonej hondy, wydała się Krzysztofowi jeszcze drobniejsza i sprawiała wrażenie zmęczonej. Powitała go jednak promiennym uśmiechem i od razu spytała:

– To co teraz robimy?

Przerzuciła swój plecak, buty i kijki do bagażnika forda i wyruszyli na poszukiwanie jeziora „nie wiadomo co”.

Ustawiona nawigacja początkowo prowadziła ich bezproblemowo, kiedy jednak zaczęli zagłębiać się w dolinę Krzysiek zaczął uważniej śledzić jej wskazania. Czasami stawał na poboczu i sprawdzał na mapie czy obrany kierunek jest według niego słuszny. Kilka razy uznał, że powinni się cofnąć, albo zmieniał decyzję co do wyboru drogi.
Choć podróż ta nie przebiegała wyjątkowo sprawnie i szybko, to nie dłużyła się. Jechali wśród pięknych lasów wznosząc się coraz wyżej i wyżej, a było w tym coś z poszukiwania i odkrywania nowego, i nieznanego.

Późnym popołudniem dotarli do niewielkiej wioski, a gdy minęli jej ostatnie zabudowania, skończyła się droga asfaltowa. Dalej wiodła już tylko dość wąska szutrówka. Krzysiek zaczął nią podjeżdżać z pewnym wahaniem. Za kolejnym zakrętem dostrzegli stojącą przy niej dużą starą, drewnianą stodołę ogrodzoną walącym się miejscami płotem. Wyglądała na dawno nie używaną i opuszczoną. Zaparkował na końcu drogi, z boku budynku.

W zapadającym zmierzchu miejsce to wyglądało markotnie. Wielkie odrzwia stodoły zabite były deską, ale boczne, mniejsze drzwi były uchylone. Wewnątrz było prawie pusto. Tylko pod jedną ze ścian leżało kilka rolek sprasowanej słomy, a klepisko usłane było suchymi źdźbłami. Panujący tam chłód i mrok były mało przyjazne, nie mniej cztery ściany i dach dawały dobre schronienie na noc.
Rozbili w środku kopułę namiotu, nie troszcząc się o jej umocowanie do podłoża. Nie zwlekając przygotowali sobie coś do jedzenia, a potem zanurzeni w swoich śpiworach szybko i spokojnie zasnęli.

Rano cała przestrzeń wokół nich poznaczona była świetlnymi liniami wyznaczonymi przez promienie słoneczne przeciskające się szczelinami pomiędzy deskami. Nie zwlekając, gnani ciekawością co też przyniesie im kolejny dzień, po szybkim śniadaniu zwinęli prowizoryczny biwak, pakując do plecaków podzielony proporcjonalnie do swoich możliwości cały ekwipunek. Plecak Krzyśka był znacznie większy i cięższy, Kamila jednak też miała sporo do dźwigania na plecach.
Jeszcze tylko zmiana butów na trekkingowe, kijki w dłonie i już pięli się w górę łąki brodząc w wiosennej zieloności krótkiej trawy miękkiej jak sierść szczeniaka. Tam gdzie sięgał cień, błyszczały na niej duże, szklane krople rosy. Kiedy osiągnęli skraj lasu ciągnął się za nimi ślad oczyszczony z tych wodnych drobinek, które osiadły na ich butach.
W lesie wiosna nie zdążyła się jeszcze rozgospodarzyć. Paprocie dopiero zaczynały rozwijać spiralnie zwinięte kłębki swoich liści, jeżynowe pnącza i jagodowe krzewinki nie podniosły się po ciężarze zalegającego na nich śniegu. Ubogie poszycie nie stanowiło wielkiej przeszkody, a po mokrym igliwiu kroczyło się cicho i wygodnie. Wśród drzew panoszyła się mgła parującej zimowej wilgoci.
Prowadzący Krzysiek wyznaczał za pomocą kompasu azymut tam, gdzie wydawało mu się, że powinni napotkać potok spływający z jeziora. GPS pod koronami drzew był nieczuły i głuchy.
Wyglądało jakby byli zupełnie zagubieni w tej głuszy. Kama nie omieszkała kilka razy go zapytać:

– Czy ty wiesz, gdzie iść?

Prawdę powiedziawszy wcale nie był pewien, ale czegoś trzeba było się trzymać. Po pewnym czasie zdawało mu się, że usłyszał szum wody płynącej po kamieniach.

Wkrótce stanęli nad brzegiem koryta, w którym tłoczyła się przeskakująca to tu, to tam, krystalicznie czysta woda, przez którą przezierało kamieniste podłoże.
Krzysiek odetchnął z ulgą. Trzymając się tego wodnego traktu powinni dotrzeć do celu.
Choć początkowo posuwanie się wśród drzew nie stanowiło większego problemu, to kłopoty zaczęły się, gdy napotkali parowy i jary, którymi mniejsze lub większe strumyki zmierzały do zlewiska potoku. Ich pokonywanie było wielce uciążliwe. Nierzadko ich strome śliskie brzegi stanowiły nie lada wyzwanie, tym bardziej, że obciążeni byli plecakami. Czasami trzeba było je obchodzić, szukając dogodnego miejsca do ich przekroczenia.
Jeden z nich, wyjątkowo głęboko wcięty postanowili pokonać przechodząc po powalonym pniu, spinającym jego brzegi.
Krzysiek pierwszy zaczął przemieszczać się po drzewie idąc, jak po równoważni. Szybko jednak z tego zrezygnował i usiadł na nim okrakiem. Kamila rechotała stojąc na brzegu jaru.

– Jakiś oporny jest ten twój koń! Musisz go potraktować ostrogami!

Kiedy jednak sama stanęła przed tym zadaniem okazało się, że prawie się czołga po pniu, cała w strachu, że plecak ją przeważy i wyląduje na dnie wąwozu w strumieniu.
Tym razem on żartował z niej, że przypomina leniwca. Była przy tym kupa śmiechu.
Niepostrzeżenie czas umykał i mimo, iż od czasu do czasu odpoczywali i podjadali, to Kamila coraz bardziej milkła. Krzysztof zorientował się, że wątłe siły drobnej kobiety są dziś na wyczerpaniu.

Około piątej zaczął rozglądać się za miejscem na biwak. Na pnącym się do góry stoku, gęsto zabudowanym świerkowymi pniami trudno było znaleźć odpowiednie miejsce na rozbicie niewielkiego namiotu. W sukurs przyszły im bobry. Na jednym z bocznych strumieni zbudowały bowiem tamę. Wykoszone przez nie wokół drzewa zwolniły nieco miejsca, a powstała w ten sposób polanka, może nie była idealna – lekko pochyła i nierówna, ale nic lepszego, jak sądził, się tu nie znajdzie.
Postawił na ziemi plecak i powiedział:

– Tu dziś zanocujemy. Co ty na to?
– Uff! Nareszcie! Na dziś mam dość! – uśmiechnęła się do niego.

Z westchnieniem ulgi zdjęła plecak przysiadając na nim na chwilkę.
W trakcie, gdy krzątali się przy wyrównywaniu i porządkowaniu placyka pod namiot, las wokół zaczął się zmieniać. Między drzewa wkradała się ciemność tworząc głębokie, wieloznaczne cienie. To co za dnia było przyjazne, rozpoznane i wiadome, teraz niepokoiło tym co niedostrzegalne, rozbudzało wyobraźnię budząc obawę i lęk. Zapadła niezwykła, dojmująca cisza.
Aby rozstawić namiot i ugotować sobie ciepły posiłek potrzebowali już światła czołówek.

Siedząc z kubkiem herbaty ujętym w dłoniach Kama coraz bardziej ma wrażenie, jakby byli obserwowani przez nocnych mieszkańców lasu. Krąg światła latarek zdaje się trzymać ich na dystans, ale coraz więcej wokół pojawia się dziwnych dźwięków: bobry klaskają ogonami o taflę wody, słychać chrobot ich zębów, gdy obgryzają korę z powalonych drzew, sowa pohukuje gdzieś w gęstwinie, coś obok szeleści i popiskuje. Wcale już nie jest cicho. Wyraźnie nastąpiła zmiana warty – przyszedł czas na nocnych drapieżców.

Dziewczyna czuje się nieswojo. Nurkuje do namiotu szukając tam bezpiecznego azylu. Krzysiek jeszcze trochę krząta się wokół namiotu. Chowa do niego wszystkie zapasy, zabezpieczając je przed nocnymi szabrownikami, a resztę sprzętów umieszcza pod tropikiem.
Wreszcie układają się w śpiworach usiłując zasnąć, ale sen nie przychodzi. Po zgaszeniu latarek kakofonia nocnych dźwięków staje się nieznośna. Kama przysuwa się do Krzyśka i nasłuchuje. Po chwili wokół namiotu zaczyna coś krążyć, węszyć, a nawet podkopywać się od strony złożonych wiktuałów.

– Rany Krzysiek! A jak to niedźwiedź?!
– Ten narobiłby znacznie większego rumoru! – uspokaja ją.
– Ale spokojnie – sprawdzę!

Wystawia głowę na zewnątrz i zapala latarkę. W pojawiającym się nagle snopie światła dostrzega dwa błyszczące punkciki oczu, a zaraz potem miga ruda kita umykającego lisiego ogona.
Cofa się do środka, a pod sufitem namiotu podwiesza palącą się czołówkę. Oświetlona kopuła namiotu odstrasza następnych dręczycieli.

Kama przytula się do niego, a on mocno obejmuje ją ramieniem. Po pewnym czasie, gdy słyszy równomierny oddech dziewczyny muskający mu szyję, gasi światło i tak zasypiają.

 

Autor: Janka Dąbrowska

 

 

2 uwagi do wpisu “Magia kryształu – Rozdział 16

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *