Magia kryształu – Rozdział 14

Rozdział 14

Śnieg pada coraz częściej. Raz delikatnie, napełniając świat ciszą i spokojem, pstrząc go białymi kropkami, kiedy indziej gnany wichrem zarysowuje go skośnymi liniami i smugami, a niekiedy tworzy wściekłą kotłowaninę bieli. Jest go coraz więcej i więcej. Po stoku trzeba brnąć w nim po kolana, żeby podrzucić świeże siano sarnom, a chłopaki sąsiada zaprzestały zjazdów sankami, bo za bardzo zapadają się one w śniegu.

Droga dojazdowa jest przejezdna tylko dzięki temu, że wszyscy przy niej mieszkający na zmianę odśnieżają ją za pomocą prowizorycznych pługów mocowanych do swoich aut.

Zlecenie od klienta zostaje wreszcie sfinalizowane. Aleks dopełnia wszelkich formalności związanych z jego przekazaniem i odbiorem. Wszyscy przyjmują to z ulgą, bo to była długa i dość nużąca praca.  Z satysfakcją przyjmują wiadomość, że na razie nie ma nic nowego na warsztacie. Należy im się chwila wytchnienia. Po kilku dniach na konto Krzyśka wpływa całkiem pokaźna suma. Cieszy to, bo na pewno się przyda, a poza tym stanowi to jednoznaczne potwierdzenie dobrze i zadowalająco wykonanego zadania.

Krzysiek kupuje rakiety śnieżne, dzięki którym łatwiej jest mu się poruszać po śnieżnych połaciach. Nie jest jednak z nich w pełni zadowolony. Po zboczach i polach łatwiej w nich chodzić w głębokim śniegu, ale kiedy zapuszcza się w las mocno go irytują. Zaczepiają o wystające gdzieniegdzie gałęzie, klinują się między pniakami i w wykrotach. Poza tym nie można ich wykorzystać do zjazdów stokami na dno doliny, co samo przez się narzuca i się o to prosi.

Poczytał co na ten temat piszą internauci i kupił sobie krótkie narty śladowe. Nie od razu sobie z nimi radzi. Nie zraża się jednak. Próbuje na przydomowym stoku wzbudzając śmiech chłopaków sąsiada, bo po licznych upadkach zaczyna przypominać wielkiego bałwana, albo człowieka śniegu. Śmieje się razem z nimi, obrzucają się śnieżkami i dokazują.

Wkrótce jednak wysusza z nartami na ramieniu trasą „do modrzewia”. Tam zakłada narty i z radością stwierdza, że to jest coś o co mu chodziło. Narty prześlizgują się swobodnie po leśnym zaśnieżonym poszyciu, nie zapadając się głęboko. Szybko się na nich porusza. Szybciej chyba nawet niż w lecie na nogach.

A las tu w górze, przy słonecznej pogodzie wygląda bajkowo. Gałęzie przykryte są białymi szubami, gdzieniegdzie zwisają z nich lodowe sopelki, w których zdaje się być zaklęta chwila i czas.

Czasami w słonecznych smugach tańczą roziskrzone drobinki rozpylonego śniegu, zwianego z czubków drzew. Mroźne powietrze wyostrza kształty, tworząc niespotykany w innych porach roku koloryt jasnej świeżości.

Wokół jego ust tworzy się obłok mglistej pary, osadzającej się na kominiarce i na wystających spod niej włosach. Jakże jest inaczej niż wtedy, gdy las kipi zielonością. Teraz śpi i odpoczywa, zbierając siły, jakby kontemplując to co już się wydarzyło i snując sobie tylko znane marzenia o tym co przyniosą kolejne lata.

Krzysiek wraca do domu szusem przerywanym jednak paroma upadkami na stoku.

– Kiedyś będzie lepiej – pomyślał sobie odpinając narty na podwórzu.

Rozmyśla nad złożonymi mu propozycjami wykorzystania jego map. Niewątpliwie chce je dopracować. Jeżeli ma je przedstawić innym, chce żeby wyglądały profesjonalnie i po prostu ładnie.

– Niech będą tak ładne, jak cała tutejsza okolica – postanawia.

Nie jest jednak do końca przekonany czy tak bardzo zależy mu na ich upowszechnieniu. Może ściągnąć to tutaj więcej ludzi, a przecież uciekł tu od ludzkiego mrowiska.

Przy obiedzie zagaduje więc ojca:

– Tato! Chciałbyś, żeby do naszej doliny przyjeżdżało więcej turystów?

Ojciec spogląda na niego zaciekawiony.

– Synu, na pewno by się przydało. Rozruszało by to ludzi w miasteczku, może tylu młodych nie uciekałoby za przełęcz, albo i dalej do miast w dolinach.

Zamyślony Krzysiek wraca do pokoju i odpowiada na list z urzędu kartografii. Umawia też spotkanie, proponując termin za tydzień, w zajeździe „Pod Jeleniem”.

W zajeździe, przy stoliku pod oknem czeka na niego starszy pan z bujną siwą czupryną. Krzaczaste siwe brwi z głęboką bruzdą między nimi nadają jego twarzy nieco zasępiony, zasadniczy wygląd. Jednak  niski, gardłowy, miękki głos łagodzą nieco ten wizerunek.

Wstaje na widok zbliżającego się Krzysztofa.

– Dzień dobry. Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać. Przejazdem do urzędu kartografii znajdującego się w mieście za przełęczą, byłem zmuszony zatrzymać się w tutejszym serwisie komputerowym. Zauważyłem tam  wydruki map, podobno pana autorstwa. W tym regionie jest bardzo mało szlaków i tras turystycznych. Parę tylko w sąsiedniej dolinie.  Pomyślałem, że może udostępniłby nam pan swój materiał? Współpracujemy z różnymi organizacjami turystycznymi, które zajęłyby się szlakowaniem. Mamy na to fundusze. A może pan napisałby jakiś przewodnik turystyczny po tej okolicy, albo w ogóle popracował w roli przewodnika dla różnych grup wycieczkowych?

Krzysztof ustawia i odpala swojego laptopa. Pokazuje przygotowane przez siebie mapy.

– To bardzo ciekawy materiał, dobrze i estetycznie przygotowany –  pomrukuje siwowłosy pan.

Krzysztof mówi:

– Chętnie sprzedam swoje mapy, natomiast żadna działalność przewodnicka mnie nie interesuje.  Wolę poznawać nowe rejony niż chodzić ciągle po tych samych trasach.

– Dobrze. Przygotujemy zatem stosowną propozycję umowy. Będziemy w kontakcie on-line, jeśli pan pozwoli.

Dogadują szczegóły przekazania materiałów, podają sobie ręce i starszy pan wychodzi.

Krzysiek siedzi jeszcze  zamyślony przy stoliku, gdy podchodzi do niego Elka i mruga do niego okiem.

– No i jak poszło? – pyta

– Trudno powiedzieć. To się dopiero okaże.

– Jakby nie było, będzie dobrze! – Elka uśmiecha się do niego.

Zasypany śniegiem grudzień pobrzmiewa już dzwoneczkami zwiastującymi zbliżające się święta. Miasteczko stroi się w lampki, kolorowe czerwono złote ozdoby, przed domami stoją zaprzęgnięte w sanie słomiane renifery, na fasady niektórych domów wspinają się figurki Mikołajów w czerwonych kubraczkach i czapkach. Niewielka społeczność zdaje się być podekscytowana, pełna oczekiwania na tych co tutaj przyjadą w odwiedziny i na tę pełną tajemnic, jedną jedyną noc w roku, kiedy przemówią zwierzęta.

Krzysiek przyniósł ze swych leśnych wypraw naręcze świerkowych gałęzi, którymi chcą z ojcem przystroić dom. Zamówił girlandy kolorowych światełek. Ustalili, że nie będą wewnątrz stawiali żadnej choinki. Szkoda jej ścinać tylko na ten czas. Ojciec zmontował z gałęzi duży wieniec, który oplotą jedliną, udekorują kolorowymi bombkami i światełkami i powieszą pod sufitem.

Pewnego wieczoru Krzysiek jest świadkiem, jak ojciec rozmawia przez telefon z Elką:

– Elu, mamy tu całą zastawę stołową i obrusy. Szkło też się znajdzie.

W odpowiedzi na pytający wzrok Krzyśka odpowiada:

– Zaprosiłem na wigilię do nas Elkę i Stacha.

– Świetnie! Też o tym myślałem. Szkoda tylko, że Anton wyjechał gdzieś w swoje, nikomu nieznane rewiry. Miło byłoby mieć go przy naszym stole. Tylko, jak my to wszystko przygotujemy?

– Krzysiek! Ela ma to już wszystko zaplanowane i już mnie zadręcza pytaniami: A co ty lubisz? Czy tak będzie dobrze? Czy zrobić jeszcze to, tamto i nie wiadomo co. Nawet nie próbuj jej się w to wtrącać.

Ojciec śmieje się tak, że wszystkie zmarszczki pogłębiają mu się jeszcze bardziej i widać, że jest bardzo z siebie zadowolony.

24 grudnia obaj wstają, kiedy za oknem jest jeszcze ciemno. Jest w nich energia działania, chcą przygotować dom na wieczór. Ojciec rozpala w kominku, gromadzi w pobliżu więcej drewna do palenia, zaczyna sprzątać w kuchni przygotowując pole działania dla wymagającej Elki. Wydobywa zastawę stołową, której nie używał od czasu śmierci żony, szuka obrusów i serwetek. Wszystko to gdzieś jest, leży zapomniane, a może pozostawione tak jak było, zamrożone w bolesnym wspomnieniu.

Krzysiek zaczyna rozwieszać lampki wokół drzwi wejściowych, dekoruje dom przywieszając zielone, iglaste gałązki przy drzwiach, oknach, na balkonie – tam gdzie się da.

Patrzy na swoje dzieło, a potem mówi do ojca:

– Dom wygląda, jakbym chciał go zamaskować w lesie!

Śmieją się, ale uznają, że tak jest dobrze. Jeszcze jedlinowy wieniec pod sufitem, który napełnia wnętrze zapachem lasu, a blask drobniutkich lampek ledowych dyskretnie uzupełnia ciepły poblask ognia z kominka. Jest ciepło, przytulnie i bardzo swojsko – rodzinnie.

Gdy na niebie pomiędzy niewielkimi zasłonami chmur nieśmiało rozbłyskują gwiazdy pod dom zajeżdża furgonetka zajazdu „Pod Jeleniem”. Panowie zaczynają wynosić z niej wszystko co zgromadziła tam zapobiegliwa Elka. Ona natomiast, pełna energii i wigoru rusza do boju, co chwila wołając:

– Marcinko! Gdzie masz biały obrus? A gdzie kieliszki? Sztućce?

Mimo, iż wszystko to leży przygotowane przez ojca na stole, to wydaje się jakby zadawanie tych pytań adresowanych do Marcinka sprawiało jej wielką przyjemność. Ten radosny nastrój udziela się wszystkim. Wkrótce Elka uznaje, że stół zastawiony jest tak jak należy.

Stoi na nim jeszcze jeden pusty talerz. Krzysiek położył na nim gałązkę jedliny i swój kryształ, który wcześniej zamknął w swoich dłoniach intensywnie, ciepło myśląc o Antonie. Kto wie? Może ułatwi on przekaz tych myśli, które odszukają i wyświetlą się w świadomości Antona, gdziekolwiek teraz jest i cokolwiek porabia.

Zanim zasiadają przy stole wszyscy składają sobie życzenia. Elka serdecznie obejmuje ojca i całuje go w oba policzki, wywołując na nich głęboki pąs. Ojciec zdaje się być tym onieśmielony, ale nie pozostaje dłużny.

Obserwując tę scenę Krzyśkowi nieoczekiwanie przed oczami pojawia się uśmiech Kamy. Dyskretnie wyciąga telefon i szybko wystukuje smsa:

– Miłego wieczoru i wesołych świąt.

Wieczór upływa wśród śmiechu, przy wspominkach ich zapasów z modrzewiem i na snuciu planów na przyszły rok.

– Marcinko, a co zrobisz z tego drzewa? – dopytuje Elka.

– Zobaczy się? Pewnie wiele, ale jedno już wiem na pewno – odpowiada tajemniczo uśmiechając się ojciec.

Przed północą goście i ojciec wsiadają do furgonetki i jadą do miasteczka na pasterkę.  Krzysiek zasiada w fotelu z laptopem na kolanach. Przegląda googlowe mapy okolicy. Jakiś czas temu wyśledził na nich niewielkie jezioro ukryte wśród wzgórz. Wydaje się niedostępne i zupełnie jakby zagubione w czasie i przestrzeni, takie „nie wiadomo co”.  Podobnie, jak było z „grzbietem dinozaura”, zaczyna go ono intrygować i coraz częściej zastanawia się, jak tam można dotrzeć.

Raptem jego smartfon wybrzmiewa cichym „plum”, a ekran jaśnieje sygnałem nowej wiadomości:

– Zdrowia dla Ciebie i Ojca! Anton.

– Czyżby kryształ przekazał moje ciepłe myśli tam, gdzie trzeba? – myśli.

– Pozdrawiamy serdecznie i do zobaczenia! – odpowiada Krzysiek.

Krótkie dni, wcześnie zapadająca ciemność ograniczają możliwości intensywnego działania. Czas zaczyna się dłużyć. W końcu znudzony Krzysiek kontaktuje się z Aleksem, dopytując o kolejną robotę. W odpowiedzi otrzymuje następującą odpowiedź:

– Korpo wystawiło opracowaną przez nas stronę na konkurs: „Najlepiej opracowany wizerunek biznesowy firmy roku”. Jego rozstrzygnięcie pewnie jeszcze potrwa, ale wykorzystując ten fakt, staram się o kolejne zlecenia. Chętnych nie brakuje, jednak wszyscy chcą o tym gadać dopiero w nowym roku. Mam kilku na oku. Poza tym ponownie zgłosiło się do nas „Piezoelectronic”. Chcą zmodernizować stronę i rozszerzyć ją o newslettera. Planują publikować tam relacje z pozyskiwania kryształów, a także przedstawić opracowane nowe produkty. Stary! Oni na tych kryształach, pojechali do przodu, że hej! Mógłbyś pokombinować, jak do tego podejść. Przesyłam ci „wytyczne”, które do mnie przesłali. To tak, gdybyś się nudził.

Sylwester Krzysiek spędza siedząc pod zaśnieżoną, zamarzniętą bryłą korzeniową modrzewia, z wysokiego grzbietu obserwując na niebie rozbłyskujące kolorowe pióropusze fajerwerków odpalanych w miasteczku.

Czuje się prawdziwie szczęśliwym.

 

Autor: Janka Dąbrowska

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *