Rozdział 12
Krzysztof spał następnego dnia do późna. Nie zastał na dole ojca, który wrócił dopiero z obiadem od Elki. Od razu od progu mówi:
– Rozpytywałem w miasteczku i Stach – ten chłopak od Elki powiedział, że w mieście za przełęczą jest stadnina „Ranczo”, gdzie mają parę koni pod wierzch. To jedyne konie w okolicy. Byłem też u naszego gajowego i pytałem czy można ściągnąć takie powalone drzewo do domu, na własny użytek. Wypytał mnie o co chodzi i stwierdził, że jeżeli sami się tym zajmiemy i uprzątniemy drzewną drobnicę, to on mi ostempluje to drewno. Pomóc nam nie pomogą, bo sami mają teraz od groma roboty po tych wiatrach.
Krzysiek od razu wyszukał w Internecie kontakt do stadniny „Ranczo” i zadzwonił. Po drugiej stronie odezwał się męski, nieco zrzędliwy głos.
– Mamy tu delikatne konie pod wierzch dla naszych gości. Mam też osła, którego kupiłem z myślą o dzieciach. Wie pan, taki niby pluszak, podobny do tych z bajek dla dzieci. Bestia ładna jest i dzieciaki rzeczywiście pieją nad nim z zachwytu, ale bydle uparte jest jak cholera. Nie ma mowy, żeby dał się zaprząc w dwukółkę, w której miałem nadzieję, że będzie woził dzieciaki po okolicy. Karmię go, sprzątam, a on nie ma zamiaru ruszyć się z zagrody i już zastanawiam się czy nie przerobić go na salami.
– Czy wypożyczyłby go pan na parę dni do pracy w lesie? Za odpowiednią opłatą rzecz jasna. – pyta Krzysiek.
– Panie! Jak go wyciągniesz z zagrody, to nawet za darmo, może bydlak odblokuje się potem?
Krzysztof wsiada do samochodu, po drodze z zajazdu zabiera Stacha i razem jadą do „Rancza”.
Stają przed zagrodą, w której stoi spokojnie, obojętny na wszystko, śliczny osiołek.
Jasno szara sierść jest wyczyszczona, smoliście czarne oczy, z długimi rzęsami wokół otoczone są białym miękkim futerkiem i takim samym na nosie. Długie uszy zakończone są czarnymi kosmykami. Sama słodycz.
Właściciel rancza otwiera im furtę zagrody i kiedy do niej wchodzą raptem osioł wydaje z siebie przeraźliwy ryk, niepodobny do żadnego innego zwierzęcego – ni to rżenie, ni charkot. Przerażający, kompletnie burzący jego słodki wizerunek. Niezrażony jednak tym Krzysiek podchodzi do zwierzaka i usiłuje poprowadzić go w stronę bramy. A ten zapiera się czterema kopytami w podłożu i ani drgnie. Stach ostrożnie popycha go z tyłu, ale to także na niewiele się zdaje.
– A nie mówiłem! – odzywa się właściciel.
Wtedy Krzysiek przypomina sobie o Antonie. Wszak pani Barbara mówiła, że potrafi on rozmawiać ze zwierzętami, czyni z nimi cuda, a one są mu posłuszne.
– Jeżeli ktokolwiek potrafi tu coś pomóc to tylko Anton – mówi.
Dzwoni do pani Barbary, pytając czy może skontaktować się z Antonem, o ile jest jeszcze w dolinie?
Po niedługim czasie telefon oddzwania.
– Podobno masz jakiś problem? – odzywa się Anton.
Krzysiek wyjaśnia w czym rzecz i słyszy w odpowiedzi:
– Będę za godzinę.
– Ten gościu rzeczywiście bardzo rozmowny nie jest! Podobnie jak ja. – pomyślał sobie Krzysztof.
Właściciel Rancza zaprasza ich na herbatę i opowiada o swoich koniach. Kiedyś uprawiał hippikę i widać, że kocha konie. Jego trochę gderliwy ton zdaje się przeczyć zdolności łatwego i szybkiego nawiązywania kontaktów z ludźmi, może dlatego „Ranczo” nie wygląda na tłumnie odwiedzane.
Przed zagrodą zatrzymuje się niebiesko szary pickup, wysiada z niego Anton i wita się ze wszystkimi skinieniem biało-blond głowy. Bez słowa zbliża się do ogrodzenia i spogląda na osła, który zdaje się mieć wszystko za nic. Anton parę razy przechadza się wzdłuż płotu w polu widzenia zwierzaka, po czym bardzo spokojnie otwiera furtę i wchodzi do zagrody.
Z cicha, ni to pomrukując, ni podśpiewując zaczyna po niej krążyć. To tu, to tam po coś się schyla, coś podnosi, czemuś się przygląda i chodzi niby obojętnie, a jednak coraz bliżej osła. A ten zaczyna go bacznie obserwować, strzyże uszami, odwraca łeb.
Jego sylwetka stopniowo jakby mięknie. Nie stoi już sztywno, jak zamurowany. Zaczyna dreptać, grzebać kopytkami, wyraźnie się rozluźnia. W końcu Anton staje obok niego i kładzie mu rękę na czole, pieści po nosie, cały czas do niego coś mówi, klepie po grzbiecie i gładzi po zadzie.
Sięga po podawaną mu przez właściciela uprząż, zakłada ją na głowę i kark zwierzęcia i spokojnie zaczyna z nim chodzić wokół ogrodzenia. Nie śpieszy się. Pozwala zwierzęciu obwąchiwać wszystko i przystawać. Za którymś razem podchodzi do furty otwiera ją i lekko pociąga za uzdę. Osiołek po chwili wahania wychodzi jednak na drogę. Idą razem powoli w górę drogą, niezbyt daleko, a potem wracają i Anton wprowadza z powrotem zwierzaka do jego bezpiecznego azylu. Zdejmuje z niego uprząż, poklepuje po karku i się z nim żegna.
– Jak będziesz gotowy, daj znać – mówi do Krzyśka.
Żegna się z wszystkimi i odjeżdża.
– Nieprawdopodobne! Niesamowite! – mówi właściciel. Wszyscy stoją jak zauroczeni, jakby nie bardzo rozumieli czego byli świadkami.
Następne dni były pracowite, szczególnie dla ojca. Trzeba było przygotować się odpowiednio do wyzwania, jakim było ściągnięcie wielkiego drzewa z wysokiego, trudno dostępnego grzbietu, porośniętego gęstym, rozbałaganionym lasem.
Krzysiek, któregoś popołudnia wybrał się w górę, aby wyznaczyć najdogodniejszą drogę do powalonego modrzewia. Nawet oflagował ją miejscami biało czerwoną taśmą.
Ojciec poprosił Elkę, żeby uszyła prowizoryczne wory – juki, które mogliby zarzucić na grzbiet osła, a sam z drzewnych drągowin zmontował niewielkie sanie na wzór indiańskich noszy ciągnionych za końmi. Gajowy wypożyczył mu parę długich łańcuchów, za pomocą których osioł będzie mógł ciągnąć pocięty na odpowiednie odcinki pień drzewa. Zgromadzenie odpowiedniego sprzętu: piła spalinowa i paliwo do niej, chwytaki do drewna, liny, siano dla osła, kanister z wodą, nie stanowiło większego problemu.
Kiedy wszystko zdawało się być już gotowe ustalili dzień rozpoczęcia leśnych prac, licząc na to, że pogoda nie pokrzyżuje ich planów. Po ostatnich pogodowych perturbacjach aura wydawała się być jednak stabilna, tylko dzień był już krótki. Wcześnie zapadał zmierzch, po którym wnet robiło się bardzo ciemno.
Krzysiek skontaktował się z Antonem, a właściciel „Rancza” wypożyczył przyczepkę do przewożenia koni. Po południu na podwórze zajechał pickup z przyczepką, w której posłusznie stał osioł. W szopce koło warsztatu ojciec urządził dla niego stajnię, z której zwierzak zdawał się być bardzo zadowolony. O ile osioł był spokojny, to Anton wyglądał na speszonego i zakłopotanego. Wyglądało na to, że zamierza spać w swoim samochodzie i nie bardzo dawał się namówić na wspólną wieczerzę.
Ostatecznie jednak, nieśmiało wszedł do domu i bezgłośnie zasiadł z wszystkimi przy stole, przysłuchując się rozmowie. Nie zagadywali go, nie zwracali na niego specjalnej uwagi, po prostu snuli plany na dzień następny, omawiali co ich czeka i jak sobie z tym poradzą. Po pewnym czasie Anton wstał od stołu, powiedział dobranoc i zamierzał wyjść, a wtedy odezwał się ojciec:
– A może poszedłbyś ze mną do mojego warsztatu? Przygotowałem tam takie prowizoryczne legowisko. Może tam będzie wygodniej niż w ciasnej budzie wozu?
Zaskoczony Anton bez słowa wychodzi za ojcem. Ojciec wraca stamtąd sam i mówi:
– Dziwny jest ten facet, ale jak się z nim oswoić, to sympatyczny.
Jasny ranek wita ich dość późno na nogach. Anton dogląda osiołka, zaprzęga do niego drewniane sanie-nosze, na których mocuje snopek siana i kanistry z wodą i paliwem do piły, kulbaczy juki, w które ojciec pakuje sprzęt, dbając o to, aby nic nie raniło i nie uwierało zwierzaka. Wkrótce dobija do nich Stach i po szybkim śniadaniu wyruszają w drogę.
Przodem idzie Krzysiek ze Stachem, usuwając z niewyraźnej ścieżki co większe przeszkody: gałęzie, większe kamienie. Wyszukują dogodne obejścia. Za nimi idzie Anton prowadzący osła z całym zaprzęgiem. Na końcu ojciec, który od czasu do czasu, gdy jest to konieczne koryguje tor sań, popycha je lub unosi.
Powoli i mozolnie posuwają się do góry. Nieprzetarta jeszcze i nieprzystosowana do takiego transportu ścieżka stwarza wiele problemów. Często przystają, dając odpocząć zwierzakowi, przy okazji sami łapią oddech, posilając się dla wzmocnienia sił.
Do modrzewia docierają koło południa. Osła puszczają wolno. Skubie jesienną trawę, ale nie oddala się, bo też teren temu nie sprzyja.
Sami zabierają się za robotę. Odcinają co większe gałęzie z powalonego drzewa, tną je na kawałki, które załadują na sanie. Budują z nich też niewielki szałasik, w którym pozostawią cały sprzęt na czekające ich kolejne dni pracy.
Kiedy słońce chowa się za koronami drzew i dosięga ich cień, ładują na sanie przygotowane gałęzie. Osioł zaskoczony nieco kłopotliwym ciężarem, początkowo niechętnie zapatruje się na jego ciągnięcie, ale Anton cierpliwie go do tego przekonuje.
Na dole Krzysiek układa zwiezione drewno w staranne stosy wzdłuż ścian składziku.
Wieczorem ojciec zgodnie z sugestiami Antona dokonuje drobnych poprawek w belkowych saniach. Widać, że dla Antona taki rodzaj transportu nie jest obcy.
Następnego ranka wyruszają do lasu bez Stacha. Żałują, bo dodatkowa para rąk do pracy bardzo by im się przydała, a poza tym lubią towarzystwo młodego chłopaka, pełnego humoru i energii. Niestety Elka też go potrzebuje do pomocy w zajeździe „Pod Jeleniem”.
Tym razem droga do góry idzie im znacznie szybciej. Jest już nieco uprzątnięta, a poza tym osioł zdaje się ją pamiętać i odważnie kroczy, sukcesywnie posuwając się do przodu.
U celu, bez ociągania zabierają się do pracy. Ogołacają całe drzewo z gałęzi, a pień tną na odcinki określone przez ojca. Odcinają też zbędne korzenie z bryły korzeniowej, starając się zachować te najbardziej fantazyjnie powykręcane i ciekawie ukształtowane. Ojciec owija ten korzenny kikut specjalnie w tym celu przyniesioną płachtą brezentową, tak aby w czasie transportu nie haczył o różne przeszkody terenowe. Może ulżyć to osłu w ciągnięciu tego niezgrabnego i ciężkiego ładunku, jednocześnie uchroni drzewo przed zniszczeniem. Zwierzak wprzągnięty łańcuchami do pnia mocno się wytęża i trudzi. Zapiera się mocno kopytami i mimo, że to droga w dół to wymaga od niego masę wysiłku. Na stromszych odcinkach wszyscy usiłują powstrzymywać bezwładne osuwanie się pnia, aby nie staranował zmęczonego zwierzęcia.
Tego dnia do domu docierają wszyscy niesamowicie zmachani. Pociesza ich tylko fakt, że ten najcenniejszy, najbardziej wartościowy, kawałek mają już na dole. Następne powinny być znacznie łatwiejsze. I tak jest w istocie. Po dwóch dniach wszystko jest uprzątnięte, a drewno poukładane w regularnych pryzmach w obejściu.
Na wieczór zapraszają Elkę i Stacha i świętują przy ojcowej nalewce i winie odniesiony sukces. Zaprzyjaźnili się ze sobą w trakcie całej tej operacji wypełnionej ciężką pracą, dodatkowo wymagającą wiele organizacyjnego sprytu.
Rankiem Anton żegna się z nimi wyjątkowo wylewnie – uściśnięciem ręki i wraca do siebie. Wyraźnie tęskni za ciszą i spokojem swojej leśnej samotni i za alpaką, którą pozostawił pod opieką właścicieli pensjonatu pod paprociami.
Kiedy cichnie szum silnika jego pickupa ojciec odwraca się i mówi do Krzyśka:
– No to teraz mam co robić! Sporo mam dobrego materiału!
Autor: Janka Dąbrowska