Tego październikowego dnia halny wiał okrutnie powalając drzewa na drodze do Morskiego Oka, a na stokach i w wyższych dolinkach upodobniając falujące łany płowych traw do morskich fal.
Mimo, iż w dolinach drzewa zdobne już były w jesienne żółto rude szaty, to wyżej zostały ogołocone ze złotego bogactwa liści i czerwonych jarzębinowych paciorków. Pozostała im tylko biel pni wyróżniając je na tle ciemno- zielonej kosodrzewiny.
Nie zszarzała długo zalegającym jeszcze śniegiem, świeża rudość traw dodawała ciepłego kolorytu górskiemu krajobrazowi.
Wiatr, który pędził przed siebie jak szaleniec przegnał w końcu szarość chmur, czyniąc powietrze przejrzystym, a niebo smużąc różnymi barwami w odcieniach błękitu, szarości i bieli.
Widoki, bogate w najdrobniejsze szczegóły kolejnych planów porażały swą kontrastowością i wyrazistością.
Zmatowiałe lustra jezior, mimo iż nie zwielokrotniały odbiciami bogactwa krajobrazu, to ich zieloność harmonijnie go uzupełniała.
Taki był koloryt tegorocznego, weekendowego zlotu „Łojantów lat 70.” (wspinaczy lat siedemdziesiątych).
W piątek wieczorem obejrzeliśmy filmy: wywiad z Anią Czerwińską i skróconą wersję filmu o Wandzie Rutkiewicz, a także szereg slajdów z poprzednich naszych spotkań. Krążyły wśród nas książki o Januszu Kurczabie i inne z naszymi górskimi wspomnieniami.
Wszystko to uzmysłowiało, że niektórzy spośród nas, z którymi kiedyś byliśmy związani liną, przeżywaliśmy kolejne dni na taborisku lub wyprawowe perypetie i przygody, pośmiertnie urośli do wymiaru legendy, wkroczyli na górskie piedestały i wpisali się w poczet „zasłużonych”.
W sobotę każdy z nas wybrał się na krótsze lub dłuższe wycieczki.
Razem z Jędrkiem, nie przejmując się powstrzymującymi nas momentami podmuchami wiatru, podeszliśmy zakosami do Dolinki za Mnichem, a tam wspięliśmy się przez Mnichowe Plecy na Przełączkę pod Zadnim Mnichem.
Ciekawie było popatrzeć na drogi wspinaczkowe, które w swoim czasie pokonywaliśmy w lecie i zimie, obserwować na tle nieba drobne sylwetki Krysi i Zygmunta wiodących trzy dziewczyny przez Galerie Cubryńskie na Hińczową Przełęcz.
Zasiedliśmy nad Zadnim Mnichowym Stawkiem zapatrzeni w piętrzący się uskok Zadniego Mnicha oświetlony słońcem. Cieszyliśmy się z tego dnia, jak dziecko z prezentu w dniu swoich urodzin.
Nie chcąc tracić młodego pięknego górskiego dnia podeszłam jeszcze na Wrota Chałubińskiego po drodze spotykając uśmiechniętą, rozradowaną widokiem gór Anię z towarzyszem.
Wieczorem po kolacji zorganizowanej dla nas przez niezastąpioną Marysię całkowicie oddaliśmy się tylko chwili „tu i teraz” tańcząc i wygłupiając się, jak za dawnych lat. Nie pomni na lata, które przemknęły obok nas prawie niezauważenie, a jednak bezlitośnie i nieustępliwie.
Nam, którym trawestując tytuł książki Alka Lwowa, „zwyciężyliśmy, bo udało się przeżyć” dane było znowu cieszyć się swoim towarzystwem i kolejnym dniem spędzonym w górach.
W górach, które przyciągają ludzi, jak magnes opiłki żelaza, gromadząc ich na liniach szlaków turystycznych i na trasach dróg wspinaczkowych.
Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska