Roztocze odwiedzałam wielokrotnie, ale ostatnią dłuższą rowerową włóczęgę odbyłam tam 11 lat temu. Zapisała się ona w mej pamięci bardzo miłymi obrazami i wspomnieniami. Nic więc dziwnego, że w tym roku postanowiłam sprawdzić, jak z tym rejonem obszedł się czas: …”Bowiem czas, czas wszystko zmienia”. (*)
Przyzywała mnie pofałdowana kraina, przykryta paczworkowym kobiercem utkanym z pasm żółto złotych dojrzewających zbóż, zielonych pachnących łąk, ze skłębioną zielenią liściastych bujnych borów
i szumiących koron sosen, kołyszących się na rudych wysmukłych pniach.
W lasach pobłyskują ukryte mini jeziorka, a w większych odbijają się jak w lustrach obłoki na błękitnym niebie.
Meandrujące rzeczki, których dno pokryte biało żółtym lessowym piaskiem wdzięcznie grają refleksami światła i cieni, wijąc się wśród zwisających traw i chaszczy łaknących ich wilgoci.
Wszystko to powoduje, że z ziemi tej promieniuje optymizm i radość życia, a spędzony tam wakacyjny letni czas charakteryzuje się tym co według mnie powinno być w nim najcenniejsze: swobodą wyboru drogi, beztroską, brakiem szukania problemów tam, gdzie ich nie ma i nie warto ich wypatrywać.
Jest to rejon wymarzony dla miłośników przyrody i natury, która stanowi tu największą atrakcję. Gościłam tam poza okresem, gdy w Zwierzyńcu odbywają się tradycyjne festiwale filmowe, dzięki czemu było tam spokojnie, bez tłumów, z nieco senną atmosferą w miasteczkach i wioskach, gdzie życie toczyło się bez pośpiechu i współczesnej nerwowości. Być może to „spowolnienie” spowodowane było panującymi akurat nadzwyczajnymi, obezwładniającymi upałami.
Swoje „rowerowanie” rozpoczęłam od miejsca, którym Roztocze chlubi się najbardziej, czyli od rezerwatu Szumy na Tanwi.
Niewielka płytka rzeczka, która przedziera się przez gęstwinę leśną, płynie pod powalonymi nad nią pniami drzew, a w końcu rozlewa się nieco szerszym korytem, przeskakując przez niewysokie progi skalne i tworząc niewielkie wodospady.
Wokół jej koryta przewija się wąski szlak wiodący często drewnianymi groblami i mostkami, z których doskonale widać kryształowo czystą wodę.
Nieco spatynowany szlak stwarza atmosferę dzikości, a napotkane ukryte wśród drzew kamienne mury starej papierni i stanicy harcerskiej podsycają wyobraźnię.
I choć miejsce jest urokliwe, to nawet stojące przy szlaku drzewa, wyglądające jakby chciały wyrwać się w świat uwalniając swe korzenie z okowów piaszczystej ziemi, nawoływały do dalszej wędrówki.
W drodze powrotnej natrafiłam na ruiny starej cerkwi, z krzyżami nagrobków dawno zapomnianych wśród gęstych traw.
Przy wjeździe do Suśca powitała mnie filmowa para Kargula i Pawlaka, a mojego miejsca noclegowego strzegł mocno spracowany lew.
Puszcza Solska, przez którą się przedzierałam bezwzględnie zasługuje na swą nazwę. To gęsty, zdrowy bór z potężnymi drzewami, z pełnym bogactwem wszystkiego co oferuje las.
Zawsze chyba tak bywało, o czym świadczy pomnikowy głaz z tablicą upamiętniającą polowanie króla Jana III Sobieskiego w 1578 roku ustawiony przed leśniczówką w pobliżu wioski Borowe Młyny.
Pamiątek przeszłości na Roztoczu jest wiele. Większość z nich upamiętnia wojenną martyrologię ziemi zamojskiej.
Pomniki walk partyzanckich i miejsc straceń spotkać można w wielu miejscach.
Wkomponowane naturalnie w otoczenie skłaniają do zadumy, szczególnie w sytuacji gdy za całkiem bliską granicą państwa trwa wojenna zawierucha.
Tym bardziej, że wokół widać świat spokojny, dostatni, zadbane ładne domostwa i gospodarstwa.
Do uprawy roli wykorzystywany jest nowoczesny sprzęt rolniczy, tylko gdzieniegdzie napotkać można obrazki z dawnej epoki.
Stare chaty i inne etno artefakty pozostawione są jedynie w celu zainteresowania turystów.
Można je także obejrzeć w kilku muzeach, np. w Zagrodzie Guciów koło Zwierzyńca czy w Muzeum Parafialnym w Krasnobrodzie.
To ostatnie znajdujące się w starych, niskich zabudowaniach klasztornych i trąci już mocno myszką.
Zmumifikowane, zakurzone i wyblakłe eksponaty fauny i flory proszą się o przewietrzenie, gdyż muzeum to sprawia wrażenie jakby było muzeum tego, jak kiedyś wyglądało muzeum.
Warte zobaczenia jest muzeum skamieniałych drzew w Siedliskach. W niewielkich pomieszczeniach dawnej szkoły zgromadzono niezwykle ciekawe eksponaty fragmentów drzew utrwalonych wsiąkniętą w nie krzemionką. Wszystkie zostały dostarczone przez mieszkańców okolicznych wiosek, który znajdowali je w ziemi na swoich polach.
Niestandardowa architektura nowych domów wykorzystujących lokalny materiał budowlany – wapień, częstokroć przyciąga wzrok, a wieże widokowe w Suścu i Krasnobrodzie mają ciekawy kształt i ładne drewniane wykończenia.
Kremowo biały wapień pozyskiwany jest w kamieniołomach w Józefowie i Suścu.
Spoglądając z wieży w Józefowie na kamieniołom w Babiej Dolinie miałam wrażenie jakbym znalazła się na krawędzi Bryce Kanionu w Ameryce w mini skali.
Odnowione kościoły zarówno te murowane, jak i drewniane potwierdzają szczęśliwość tej krainy.
Moje pedałowanie po roztoczańskich drogach nie było łatwe. Liczne wzniesienia pokonywane w porażającym upale, od którego marną ucieczką było zanurzanie się w cieniu lasów, w których dopadały mnie roje gryzących owadów różnej wielkości porządnie dawało mi się we znaki. Po wycieczce, w czasie której planowałam wdrapać się na Wapielnicę dostałam porządnie w kość, następnego dnia postanowiłam pieszo pokonać trasę wiodącą przez liczne, malownicze wąwozy nad Zwierzyńcem.
I to był bardzo dobry pomysł. Oganiając się stale gałęzią przed owadami przebyłam drogę wśród wąwozów, pól na których dojrzałe zboża prosiły się już o zbiory, wysokie malwy mrugały do mnie kolorowymi oczkami i błogosławiły mnie drewniane świątki w kapliczkach.
W Zwierzyńcu obejrzałam kościółek na wodzie, przysiadłam w głębokim cieniu na kamiennych ławeczkach nad stawem, aby zakończyć dzień w zwierzynieckim browarze
Rozgrzane do czerwoności lato zmusiło mnie do kapitulacji i wykorzystując możliwości, jakie dają liczne wypożyczalnie rowerów, przesiadłam się na jeden dzień na rower elektryczny.
Elektryczny doping pozwolił mi bez trudu dotrzeć na wyżyny nad Szczebrzeszynem.
Długi dystans, w trakcie którego nie żałowałam mocy, sprawił, że całe szczęście jedynie końcówkę trasy musiałam wykonać już bez elektrycznego wspomagania.
Dało radę, choć…. do dobrego łatwo się przyzwyczaić.
Powrót do klasyki pedałowania był zaskakujący, ale wycieczka do Florianki, do hodowli konika polskiego i po okolicy nie stanowiła większego problemu. Florianka, to miejsce najliczniej odwiedzane szczególnie przez rodziców z dziećmi.
Koniki polskie, wyglądające jak skrzyżowanie tarpana z kucykiem, o kawowym umaszczeniu są łagodne i miłe w obejściu, co wzbudza entuzjazm nie tylko u dzieci.
Duży obszar Roztoczańskiego Parku Narodowego ogrodzony prostym drewnianym płotem pozwala tym zwierzętom na swobodne przemieszczanie się w naturalnych warunkach. Można je czasami spotkać zbite w gromadkę pod drzewami, o które ocierają się odganiając w ten sposób napastujące je owady.
Popołudnia upalnych dni spędzałam nad stawami Echo czy nad Zalewem Rudka obserwując świetnie działający biznes kajakowy.
Fantazyjnie meandrująca rzeka Wieprz, niewielka tu i płytka stanowi znakomitą okazję do odbycia spływu kajakowego na dowolnie wybranym dystansie. Wielu jest amatorów takiej aktywności, a woda w stawach i zalewie, choć nieco przymulona przyciąga jak magnes urlopowiczów i „kolonistów”.
Ten tygodniowy rowerowy wypad pozwolił mi stwierdzić, iż Roztocze, jak stare wino nabiera smaku i kolorytu z upływem lat.
Autor: Janka Dąbrowska
(*) – https://www.tekstowo.pl/piosenka,maryla_rodowicz,czas_wszystko_zmienia.html