Nareszcie nadeszło długo w tym roku oczekiwane lato: ciepłe, słoneczne, może zbyt suche, ale nieodmiennie niosące ze sobą poczucie niczym nieograniczonej wolności i możliwości posmakowania czegoś nowego i nieznanego.
W taki czas tak często, jak to możliwe wskakuję zwykle na rower i pedałuję przed siebie. Często bez precyzyjne ustalonego planu, a rejon i okolica same podpowiadają gdzie skręcić, w którą z dróżek bardziej nęcących swą krętością, zielonością i malowniczością.
Co prawda wydaje się, że takie podróżowanie ostatnio stwarza więcej problemów niż 5, 10 lat temu. Trudniej znaleźć jest w trasie nocleg, działającą knajpę czy trafić na dogodne połączenie kolejowe, co niewątpliwie ogranicza swobodę wyboru pola działania.
Nie mniej, dla chcącego nic trudnego, a zew:
„Lato, lato, lato czeka
Razem z latem czeka rzeka
Razem z rzeką czeka las
A tam ciągle nie ma nas” (*)
jest dostatecznie inspirujący i motywujący.
Krótkie, trzydniowe wypady w różne rejony Polski składają się na opowieść o tym, że wszędzie prawie można znaleźć jeszcze nieuładzone polne drogi, wijące się przez lasy lub groblami miedzy jeziorami, na których można spotkać woźnicę powożącego bryczką zaprzężoną w konika, jadącego sobie bez celu, ot tak, po prostu na przejażdżkę, jedynie dla własnej przyjemności.
Okolice Nałęczowa, choć rowerowo wymagające ciągłego wspinania się na niezbyt strome wzniesienia zachwyciły mnie pięknem głęboko wciętych wąwozów o urwistych, gliniastych burtach, w których gniazda budują sobie jaskółki.
Jadąc wzdłuż niewielkiej rzeczki Bystra co i rusz napotykałam stare młyny, niedziałające już od dawna, a jednak z lepiej lub gorzej zachowanymi budynkami.
I choć energetyczna moc rzeki na szerszą skalę została porzucona, to jednak nie zapomniana. Ludzka pomysłowość prostym urządzeniem wykorzystała ją do nawadniania niewielkiego stawku na działce.
W niewielu już miejscach można zobaczyć rozbudzające wyobraźnię obrazki „starego” odchodzącego bezpowrotnie w zapomnienie, utrwalanego jedynie na zdjęciach.
Całe szczęście lokalne społeczności starają się zachować regionalne tradycje, tak jak w Wojciechowie, gdzie w ze smakiem odrestaurowanej wieży ariańskiej urządzono Muzeum Kowalstwa, uzupełnione o zbiory arcydzieł kowalstwa współcześnie wykonywanych na corocznie odbywających się tam warsztatach.
Na rozstajach dróg stoją niczym artefakty z przeszłości pnie wiekowych dębów, a w dziuplach przydomowych drzew zamieszkują przyjazne skrzaty.
*****
Prastara osada w Biskupinie przyciąga swą edukacyjną mocą niezliczone wycieczki szkolne i innych ciekawych tego, jak w epoce brązu (od ok. XIV w. p.n.e.) ludzie radzili sobie z życiem.
Spacerując po ulicach osady, wzdłuż długich domostw, przedwiecznych „mrowiskowców” można zadumać się nad tym, jak niewiele wówczas ludziom potrzeba było do życia i jak bardzo potrafili być zespoleni z naturą.
I choć pełnowymiarowe rekonstrukcje wału obronnego, falochronu, bramy, ulic i budynków mieszkalnych robią wrażenie, to jednak muzealnemu charakterowi tego miejsca jakby brakowało klimatu.
Być może pewien dysonans stanowiło dla mnie wprowadzenie tam komercyjnych kramów z wyrobami kojarzącymi się co prawda z epoką, to jednak ich merkantylność zdawała się być zaprzeczeniem istoty tego siedliska.
Za to ciekawego klimatu i atmosfery nie można odmówić pobliskiemu Muzeum Kolejki Wąskotorowej w Wenecji, dla którego naturalne tło tworzą ruiny zamku, wokół którego zgromadzone są eksponaty przedstawiające różne średniowieczne maszyny oblężnicze.
Torami o rozstawie zaledwie 60 cm (najmniejszym wśród stosowanych przez koleje publiczne w Europie) wśród pól i łąk ziemi pałuckiej pomyka zabytkowa ciuchcia na trasie Żnin – Wenecja – Biskupin – Gąsawa.
Muzeum jest bardzo gustownie i z wyczuciem zaaranżowane wśród zieleni, z dbałością o szczegóły i tabor kolejowy: stojącymi na torach lokomotywami, różnego rodzaju wagonami i sprzętem kolejowym.
Ujmujący jest także fakt, iż całości patronuje Leon Lichociński – prosty kolejarz, który całe swoje życie związał ze żnińską kolejką a następnie, po przejściu na emeryturę, do śmierci pełnił rolę niezapomnianego przewodnika w muzeum.
Wokół rozciąga się kraina letnich pól wyzłoconych dojrzewającym zbożem lub kojarzących się z lawendą fioletowych połaci miododajnej facelii upstrzonej czerwienią czerwcowych maków.
Na piastowskim szlaku, w lasach napotkać można na legendarne źródełka i stare dęby.
Uciekając przed zbliżającą się burzą pożegnałam się z ziemią pałucką widokiem wieży dumnie stojącej na rynku w Żninie.
*****
(*) – Piosenka Haliny Kunickiej
Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska