Jeden z wielu, dzień w Szwarzwaldzie – sierpień 2024 r

Los tak zrządził, że dość często mam okazję bywać w Szwarcwaldzie. Pięknej, zielonej, górzystej krainie położonej na południowym zachodzie Niemiec w landzie Badenii-Wirtembergii.
Kraina dostatnio, harmonijnie i z rozsądkiem zagospodarowana, z wytyczonymi wieloma szlakami turystycznymi i licznymi ośrodkami sportów zimowych.

 

 

 

 

 

 

 

Porządek i cywilizacyjny ład panujący w dolinach nie kolidują i nie zaburzają dzikości górnych partii wniesień osiągających 1400 m n.p.m. umożliwiając naturze swobodę działania. Trasy turystyczne nienachalnie oznakowane często wiją się wąską ścieżynką wśród lasów z ukrytymi w nich skałkami, trawersują przez bujnie porośnięte zielonością polany, na których kwitną dzikie naparstnice, wierzbówka i inne kwiaty.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wysoka kultura ludzi je przemierzających pozostawiających na nich swój ślad w niczym nie umniejszjący ich uroku, pozwala jedynie potwierdzić ich popularność, tworząc swoisty klimat.

 

 

 

Od dłuższego czasu, spoglądając z dolin w rejonie Glottertal niedaleko od Fryburga wabił mnie i przyciągał widok rozległej góry na stokach której, nieco poniżej wierzchołka, wśród ciemno zielonych lasów pobłyskiwała skalna łysinka.

Oddziaływała na moją wspinaczkową naturę i budziła ciekawość. Wyobrażałam sobie, jaki rozległy widok musi rozciągać się z Góry Kandel (1241 m).
Okoliczności nie pozwalały mi na dotarcie tam pieszo, natomiast samochodem można wjechać na jej grzbiet kilkoma drogami.

Najbardziej atrakcyjna wydała mi się ta wiodąca z Waldkirch – wąska asfaltowa droga, ostro pnąca się pod górę z licznymi zakrętami, „pozapinana na agrafki” stanowiące niebanalne wyzwanie dla kierowcy. Jest też niezłym wyzwaniem dla rowerzystów, którzy postanawiają się z nią zmierzyć na dwóch kołach, z całą mocą w pedałach. Może nie jest to Glosglockner, ale jednak trzeba wykazać się niezłym hartem ducha i … kondycją.

 

Pod wierzchołkiem, na częściowo odkrytych stokach góry panują wyśmienite powietrzne prądy wznoszące, niemal takie jak na szybowcowej górze w Jeżowie Sudeckim czy Bezmiechowej.

Nic więc dziwnego, że ciągną tam amatorzy paralotniarstwa. Można tam polatać także w tandemie z instruktorem.

 

 

 

Przy ładnej pogodzie na niebie, z widokiem szwarzwaldzkich dolin w tle, rozkwitają barwne skrzydła wznoszące się coraz wyżej i wyżej lub krążące nad doliną.

 

 

 

Mnie jednak bardziej przyciągała magia skał. Z wierzchołka Kandel do Wielkich Skał wiedzie kilka tras. Jedną z nich, ostrymi zakosami, wąską ścieżką wśród pomniejszych kamiennych przeszkód dociera się do skalnego gniazda.

 

 

 

Od pierwszego wejrzenia widać, że jest to mekka wspinaczy. Ospitowane (z osadzonymi na stałe puntami asekuracyjnymi) ścianki, o wysokości ok. 10 – 15 m nie mają porównania do polskich skałek, ale są jednymi z nielicznych, naturalnych, najstarszych zresztą w tym rejonie skał, dających możliwość wyczynowej wspinaczki.

 

Stanowią także wspaniały punkt widokowy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W drodze powrotnej przez okienko malutkiego Thomas-Hutte pożegnałam się z widokiem zamglonych dolin poniżej i „przyklepałam” szczyt w piramidalnej altance.

 

 

Krótki wypad, a dający dużo radości i tchnący górskim oddechem i przygodą.

Jeżeli będziecie kiedyś w okolicy Fryburga i będzie wam brakowało prawdziwych gór – gorąco polecam!

 

Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska

 

2 uwagi do wpisu “Jeden z wielu, dzień w Szwarzwaldzie – sierpień 2024 r

  1. Super to zdjęcie z…okna:). Ach gdybym umiała tak pisać…to opisałabym moją niedaleko, wyczekiwaną, podróż do Szkocji. No ale cóż nie można mieć wszystkich talentów:):):). Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *