To naprawdę niezwykłe, jak bardzo ludzie w swych pasjach, dążeniach i wyborach potrafią się różnić. Niby wszyscy o tym dobrze wiemy i zdajemy sobie z tego sprawę, ale osobiste spotkania z tak różnymi osobami daje prawdziwy, namacalny tego dowód, co potrafi wprawić nas w zadziwienie i zadumę.
Wyjazd w Góry Kaczawskie, był czymś takim, bo tam właśnie miałam okazję spotkać i zobaczyć na własne oczy takich niezwykłych młodych ludzi, którzy na przekór współczesnemu modelowi realizowania dostatniego, komfortowego życia, opływającego we wszystko „co najlepsze”, wybierają minimalizm materialny, zaledwie dostosowany do ich podstawowych potrzeb za to zgodny z ich wyobrażeniem o tym, jak ma wyglądać ich prawdziwe szczęście.
To że Wawrzyniec jest kimś takim wiedziałam od dawna. Jego życie zawsze, od dzieciństwa zdawało się być realizacją kolejnego „projektu”, który zarysował mu się w głowie,a całkowicie samodzielna i własnoręczna budowa domu na Dolnym Śląsku jest tylko następnym tego etapem.
Wierzę w to, że znalazł też tę pasującą do niego „Połówkę”, z którą uzupełniają się w pełną całość i są dla siebie nawzajem inspiracją do znajdywania nowych rozwiązań i wyzwań artystycznych i życiowych.
Katia jest także wyjątkowa. Jej pokora w stosunku do życia, zbudowana przez niełatwe dorastanie w ubogich warunkach bajkalskich jest urzekająca, słodki niewinny nieco egzotyczny uśmiech goszczący na jej twarzy, umiejętność dostrzeżenia nawet drobnych pozytywów w każdym z nas, małomówność przy jednoczesnej dużej pracowitości i umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach – wszystko to sprawia, że szczególnie w takich drapieżnych, jak obecnie czasach, jest czymś absolutnie niepospolitym.
Podziwiam ich zapał i konsekwencję w realizowaniu trudu wspólnego, samodzielnego budowania domu.
Przypomina mi to sceny z westernów, w których osadnicy wyruszający na zachód w trakcie swej podróży docierają do miejsca, które urzeka ich swoim pięknem i tam postanawiają się osiedlić, zaczynają budować prosty dom i przystosowują jego otoczenie zgodnie z zapatrywaniem na swoje potrzeby. Mam tylko nadzieję, że nie napotkają tam na nieprzyjaznych okolicznych „Indian czy bandytów preriowych”.
Jak dotąd więcej tam mają przyjaciół, którzy im pomagają, w pełni akceptując ich wybory i sposoby realizacji przyjętych koncepcji. Oni także należą często do tych „niezwykłych”, nawet niespecjalnie może zdając sobie z tego sprawę.
Mieszkają w starych domach wymagających wielkiego nakładu pracy w celu utrzymania ich tkanki, bez nadmiernej ingerencji w jej autentyczność. Potrafią służyć fachową rzemieślniczą radą i nierzadko zwykłą fizyczną pomocą.
A wszystko to osadzone w przepięknej scenerii Gór Kaczawskich – w krainie wygasłych wulkanów.
Obszar ten to nie są klasyczne góry, to bardziej liczne wzgórza porośnięte bardzo zróżnicowanym lasem: począwszy od ciemnego, wilgotnego, świerkowego boru górskiego, poprzez mieszane lasy iglasto liściaste, w których goszczą buki i jawory, a i jesiony się spotyka, po świetliste lasy sosnowe z gęstą podszytką delikatnych traw dodających im finezji i świeżości.
Wzgórza odznaczają się dużym zróżnicowaniem wysokości względnych.
Ostro się na nie trzeba wdrapywać i mocno w dół się z nich schodzi, tkwią one niczym wyspy w morzu uprawnych pól pięknych o każdej porze roku.
Na wielu z tych wzgórz napotyka się gniazda skalne zbudowane z różnego rodzaju skał pochodzenia wulkanicznego np.: bazaltów, zieleńców, łupków, a także piaskowców i zlepieńców. Sporo tu punków wydobywczych, kopalni odkrywkowych, w których pobierany jest materiał budowlany, w których też znajduje się agaty i inne cenne odmiany minerałów.
Ich próbki i wyjątkowo spektakularne okazy można obejrzeć wyeksponowane w Muzeum Złota w Złotoryi –mieście aspirującym do miana najstarszego w Polsce, w którym corocznie odbywają się międzynarodowe zawody w płukaniu złota.
Sieć szlaków turystycznych nie jest gęsta, ale są one dobrze utrzymane i oznakowane. Warto jednak pod nie podjeżdżać samochodem, bo bywają mocno od siebie oddalone niczym wyspy na morzu.
Z łatwością można wybrać sobie dogodny dystans do przebycia, tak że można przemierzać go niczym ślimak na szlaku, a można też skomponować całodniową ambitną wycieczkę.
Rowerowo kraina nie jest łatwa. Pokonywanie dużych, często występujących przewyższeń wymaga nie lada wysiłku. Dlatego też bardzo popularne zrobiły się tam tzw. „single traki” – krótkie, ale bardzo wymagające trasy, na które startuje się z parkingów leśnych. Spotyka się na nich wielu bajkersów na dobrych rowerach, którzy chętnie podejmują takie wyzwania.
Natomiast na szlakach pieszych ludzi prawie nie ma, co dziwne niewiele też spotyka się w lasach dzikiej zwierzyny. Sarny i jelonki za to często pasą się na dojrzałych polach. Podobno rozprzestrzeniają się tam, w co trudno z początku uwierzyć, szopy pracze.
Więcej ludzi spotyka się na dojściach do dość licznie rozlokowanych wież widokowych i oczywiście na wejściu na Śląską Fudżijamę – Ostrzycę Proboszczowicką, najwyższy w Polsce wygasły wulkan o charakterystycznym stożkowym kształcie wyraźnie i intrygująco widocznym w krajobrazie.
Ciekawy jest też szczyt Okole, najwyższy szczyt Gór Kaczawskich (724 m n.p.m.), którego zdobycie warto połączyć z przejściem grzbietem do Chrośnicy, wzdłuż którego rozmieszczone są ciekawe, nastroszone skałki. Porastający je coraz gęściej las ostatnio przetrzebiono na tyle, aby je uwidocznić, co przyznaję bardzo korzystnie „zagrało”, wbrew mojej zasadniczej niechęci do wycinania zdrowych drzew.
Cały rejon jest zadbany i przemyślanie zagospodarowany, wiele tu pozostałości po dawnych mieszkańcach – Niemcach Sudeckich w postaci starych posiadłości: dworków i zameczków, nierzadko już w ruinie, z okazami starych drzew w otaczających je niegdyś parkach.
Można też napotkać stare wapienniki, w których wypalano wapno, a odrestaurowane przedstawiono w Leszczynie w skansenie hutniczym.
Sporo widać nowych inwestycji, a autentyczne stare, szachulcowe chałupy dożywają swoich dni i wkrótce całkowicie popadną w zatracenie i zapomnienie, wyparte przez ich nowocześniejsze „imitacje”.
Lokalne drogi są kręte i wąskie, często o dużych nastromieniach. Ich nawierzchnia wymaga jednak remontów, gdyż wiele z nich jest mocno połatanych i nierównych, tak że samochody o niskich zawieszeniach nie mogą czuć się na nich bezpiecznie.
Góry Kaczawskie to niewielka kraina, ale urzekająca swą malowniczością i naturalnością, zdająca się opierać inwazyjności i agresywności współczesnej cywilizacji, warta poświęcenia jej swojego czasu, a jak wspomniałam na początku, przez niektórych wybierana, jako właściwe, „TO” miejsce na Ziemi, na którym pragną się osiedlić.
W trakcie powrotu drogą szybkiego ruchu, zostałam zwabiona widokiem i odgłosami przelatujących myśliwców F16 stacjonujących na wojskowym lotnisku w Łasku, tak że już po paru dniach powróciłam w tamte rejony.
Tym razem rowerowo, co dało mi możliwość kontaktu z kolejną miłością mojego życia i choć samoloty przelatywały, jak chwila, wysoko na niebie i były trudno widoczne wśród chmur, to ich obecności nie można było nie dostrzec.
Załęczański Park Krajobrazowy stanowiący północne rubieże Jury Krajowsko-Częstochowskiej na swoich szlakach turystycznych ciekawie uwypukla takie walory, jak: kopalnie i kamieniołomy wapienia, stare wapienniki, zjawiska krasowe w postaci jaskiń i wywierzysk.
Można tam spotkać też kurhany książęce z 1080 r n e, stare młyny, a Warta płynąca tu wdzięcznym, szerokim łukiem jest całkiem wartką, malowniczą rzeką licznie wykorzystywaną przez spływy kajakowe.
„Rowerowanie” jest tam bardzo przyjemne ….. nawet po drzewach!
Na zakończenie pobytu w miejscowości Napoleon zawitałam do interesująco i atrakcyjnie zaaranżowanego „Muzeum 303 in Jana Zumbacha”.
Zasiadłam tam w kabinie Miga 21 po raz kolejny doznając zaskoczenia, jak wymogi lotnictwa wojskowego nie pozostawiają wiele przestrzeni pilotowi w ciasnej kabinie maszyny bojowej.
I tak jedna podróż dała początek następnej, a każda z nich była inna, a obie zaowocowały różnymi przemyśleniami, dzięki którym nasze życie jest barwniejsze i urozmaicone.
Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska
Zdjęcie nr 1 – W. Dąbrowski