Beskid Wyspowy z „Agrykolą” – maj 2025

Członkom klubu Agrykola do beskidzkiej kolekcji brakowało jedynie koralika Beskidu Wyspowego. Za sprawą niezastąpionego Andrzeja udało nam się go zdobyć w połowie maja. Dzięki temu spełniły się nam słowa pewnej piosenki:
„Co dzień nas gna
W nowe strony zadyszany czas
Sto dat
Sto spraw
Wciąga nas
Gna nas…
I moje dni
Wszechobecny pośpiech, czasu znak
Naznaczył i…
Może przez to tak […]
Lubię wracać w strony, które znam
Po wspomnienia zostawione tam
By się przejrzeć w nich, odnaleźć w nich
Choćby nikły cień pierwszych…” wrażeń. (*)

Mieszkaliśmy w Zalesiu niedaleko Kamienicy w obszernym i wygodnym gospodarstwie agroturystycznym prowadzonym przez p. Marię serwującą nam znakomite domowe posiłki.

 

 

Widok składziku z drewnem opałowym zgromadzonym za dużymi odrzwiami zawieszonymi na niebanalnych zawiasach napawał nas otuchą, że w ten chłodny i pochmurny czas nie będzie nam zimno i będziemy mieli gdzie, w razie czego, się wysuszyć.

 

Wieczorny widok z okna nie wróżył bowiem pogodnego następnego dnia.


Beskid Wyspowy to niezbyt rozległy, gęsto zamieszkany, o ładnej i dostatniej zabudowie obszar południowej Polski. Wydawałoby się, że turystycznie nie może stanowić poważnego wyzwania dla wytrawnych górskich łazików, którymi są klubowicze Agrykoli. A jednak…
Fakt, że wzniesienia o wysokości nieco powyżej tysiąca metrów występują w odosobnionych formacjach, niepołączonych graniami, rozdzielone głęboko wciętymi dolinami powoduje, że zdobycie dwóch „wysp” jednego dnia może być niełatwym zadaniem.

 

Wdrapanie się bowiem ostro pod górę może być porównane do odbycia drogi krzyżowej, co zresztą czasami ma miejsce w tamtejszej rzeczywistości. Zejścia bywają równie wymagające, na łeb na szyję, pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami, po śliskich, zalegających zbutwiałych liściach, oślizgłej glinie lub po kamieniach osuwających się spod zdrętwiałych nóg.

Zejście ze Śnieżnicy do Porąbki dało nam się porządnie we znaki i na pewno zostanie zapamiętane na długo!

 

Różnorodność dróżek wśród wyjątkowo dorodnych i zdrowych mieszanych lasów bukowo  świerkowych jest wielka.

Wędruje się tutaj po leśnych duktach, głębokimi parowami, kamienistym szlakiem, po zielonych łąkach porośniętych miękką trawą, spośród której mrugają żółte, roześmiane oczka kaczeńców czy mleczy.

Rozświetlone buczynowe liściaste szlaki potrafią budzić skojarzenia z egzotycznymi lasami bambusowymi.

 

 

 

 

 

 

 

Skałki ukryte w lesie i nastyrmane skalne bloki gołoborza w drodze na Luboń nie dają zapomnieć, że to jednak góry, w których trzeba zachować należytą koncentrację.

 

 

 

 

 

 

 

Kamienne bloki i płyty bywają lite i na tyle duże, że można je wykorzystać jako blat stołu, przy którym mogliby zasiąść rycerze Króla Artura.

 

 

 

 

 

 

 

Zdarza się, że trzeba omijać zabałaganione drzewnym rumoszem wąwozy, a na podmokłych, błotnistych drogach trzeba uważać, aby nie rozdeptać pełzających po nich salamander.

 

 

 

 

 

 

 

Pogoda, jak to w górach bywa, potrafi być zmienna.

 

W drodze na Ćwilin cały dzień towarzyszyła nam gęsta, zimna, szara mgła, czyniąc las tajemniczym i groźnym, a na szczycie trudno było nam się wzajemnie odszukać.

Za to wypad na Mogielicę odbyliśmy w pięknym słońcu, w przejrzystym powietrzu dającym okazję dojrzeć na dalekim horyzoncie Tatry poznaczone śnieżnymi rysami.

 

 

 

 

 

 

 

Klucząc między beskidzkimi „wyspami” spotkać można wiele kapliczek. Prostych, ludowych, bardziej wyrafinowanych, mniejszych i większych kaplic, przy których odprawiane są msze.

Wydawałoby się, że w górzystym terenie powinien być dostatek wody, a jednak mieszkańcy starannie gromadzą ją w specjalnie w tym celu zbudowanych zbiornikach.

 

 

Choć stara zabudowa zanika wypierana przez nowoczesne domostwa z ogrodami, w których kwitną magnolie i rododendrony, to spotyka się jeszcze pozostawione drewniane, wiekowe stodoły i szałasy przytulone do drzew na łąkach czy w gęstych lasach.

 

 

 

 

 

 

 

Do niektórych dochodzi się przez łany kwitnących niezapominajek, a belki zrębowych ścian, mszonych trawą skrywają wspomnienia spędzonego w nich dzieciństwa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wykonane przez matczyne ręce szydełkowe serwetki i zasłonki budzą ciepło w sercu. Ciepło zapewnia też murowany piec chlebowy, którego rozpalenie wymaga doświadczenia nabytego dawno temu.

Na wzgórzach Beskidu Wyspowego nie ma wielu schronisk. W zasadzie tylko Luboń Wielki oferuje atmosferę górskiego schronu, który uzupełniony jest wysoką konstrukcją wieży telekomunikacyjnej, na którą zapewne ze zdumieniem spogląda słowiański Światowid rozglądający się w cztery strony świata.

 

 

Choć schronisk brak, to wież widokowych: drewnianych i metalowych jest tu dostatek. Stoją na wielu wzniesieniach, np. na Jaworzu, na Modyni i oczywiście na najwyższym wzniesieniu BW- na Mogielicy (1170 m n.p.m.) W jej pobliżu stoi kapliczka, wokół której zaczynają gromadzić się proste, drewniane krzyże pątnicze.

Po drodze na szczyt mija się także punkt widokowy z papieskim pastorałem.
Góra stanowi ambitny cel nie tylko dla „młodych duchem”, ale i wiekiem. Na szlaku spotyka się bardzo młodych ludzi, ostro pracujących kijkami, gnających przed siebie, albo wjeżdżających na rowerach, wykorzystujących nowomodne urządzenia do zregenerowania sił na szczycie.

 

Mimo, iż skupieni byliśmy głównie na przemierzaniu górskich tras i szlaków, to odwiedziliśmy też parę ciekawych miejsc w dolinach.

 

W Szczyrzycu zwiedzaliśmy Opactwo Cystersów – jedyny nieprzerwanie istniejący od ponad siedmiuset lat klasztor cystersów na ziemiach polskich. Po sanktuarium oprowadzał nas korpulentny braciszek ubrany w habit.

 

 

Specjalnie dla nas odsłonił obraz Matki Boskiej Szczyrzyckiej przystrojonej w srebrną „sukienkę”.

 

 

Zobaczyliśmy też zbiory muzeum klasztornego, gdzie groźnie szczerzył się do nas jeden z lwów umieszczonych niegdyś na stallach przed ołtarzem.

 

 

Zatrzymaliśmy się także w Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Pasierbcu.

 

Kościół otoczony jest niezwykłym, z wielką pieczołowitością utrzymanym ogrodem, ukwieconym teraz różanecznikową feerią barw, wokół którego przebiega droga krzyżowa z figurami z brązu, jak wyjętymi z obrazów El Greco.

 

 

 

Fragment obrazu El Greco

Nowoczesny, wyszukanie artystyczny w bardzo ciekawy i nietypowy sposób wyłamuje się z polskiego katolickiego tradycjonalizmu.

Nie sposób nie wspomnieć o tym, jaką zgraną i dobrze rozumiejącą się wzajemnie grupę stanowiliśmy. Niezbyt sprzyjająca pogoda nie była w stanie zepsuć nam humorów, dobrego nastroju, a odczuwalne trudy wędrowania nie zniechęcały do żywego odbierania wrażeń.

Z prawdziwą przyjemnością i niecierpliwością będziemy oczekiwać następnej wspólnej wyprawy.

 

(*) – piosenka Z. Wodeckiego – „Lubię wracać tam, gdzie byłem”

Autor: Janka Dąbrowska

2 uwagi do wpisu “Beskid Wyspowy z „Agrykolą” – maj 2025

  1. Janko,
    dzięki Twojej relacji mogłem smakować atmosferę ostatniej, beskidzkiej wędrówki Grupy Agrykola. Nie tylko przyroda, która nadaje sens tej wędrówki. Ile znalazłaś ornamentów w wystroju chat i obiektach architektury. Do spotkania na szlaku. Może od koniec września?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *