Każdy ma jakiś sposób pozwalający rozładować gnębiący go stres. Ja próbuję wysapać go w drodze, pokonując ją pieszo lub na rowerze.
Czerwcowe wczesne, ciepłe i pogodne lato zdawało się wołać do mnie:
– Wypróbuj mnie!
Skorzystałam z tej oferty i wyruszyłam w rowerową trasę.
Konieczność skupienia się na nawigacji i koncentracja na pokonywaniu napotkanych przeszkód, śledzenie sytuacji na drodze sprzyja temu, że zapominasz o tym co cię gnębi i nie znajduje dobrego rozwiązania.
Przewijający się widok: miękkich zielonych łąk upstrzonych barwami wczesnych polnych kwiatów, pobocza dróg czerwieniejące w gąszczu rozkwitłych maków,
stare dęby stojące na rozstajach dróg szepczące na wietrze, pojawiające się znienacka oczka wodne poznaczone żółtymi kropkami grążeli, spokój pasących się krów – wszystko to pozwala zapomnieć o tym „co nie tak”, „co mogłoby być inaczej”.
Zamienia niepewność, zniechęcenie, niepokój w czystą, beztroską przyjemność.
Leśnym duktem, polną dróżką, wiejską drogą, szosą – byle przed siebie tam, gdzie oczy poniosą.
Lubię jeździć nieoczywistymi drogami, trasami pieszymi stawiającymi rowerzystę często w zaskakujących sytuacjach.
Jechałam leśnym szlakiem zapomnianym przez Boga i ludzi. Zarośniętym, wyszukiwanym po z rzadka pojawiających się na drzewach znakach pozacieranych przez czas. Trasa wymagała przedostania się przez dość szeroki kanał wodny. Uznałam jednak, że skoro ktoś kiedyś tak ją poprowadził, to znajdę stosowną przez niego przeprawę.
Kiedy zbliżyłam się do tego miejsca szlak gwałtownie skręcił wyprowadzając skarpą na wał – groblę. Jakież było moje zdumienie, gdy na górze napotkałam ciągnący się wzdłuż głęboki na ok. pótora metra rów w kształcie litery „V”. Kiedyś jego boki były wybetonowane, teraz pokrywał je mech i porosty, zabagnione dno porastało zielsko, zalegały zgniłe liście i trawy.
Niepewna dalszej drogi, pozostawiłam rower na brzegu i przeprawiłam się na drugą stronę rowu. Stamtąd roztaczał się widok na dalszą część kanału, którego jeden brzeg ogołocony był z drzew i gęsto, jednolicie porośnięty soczyście zieloną, świeżą niezbyt wysoką trawą. Niedaleko dostrzegłam zarys szosy, którą od czasu do czasu przejeżdżały samochody.
A więc nie pozostawało nic innego, jak tylko przeprawić się przez ten rów na grobli.
Zejście do niego z rowerem nie stwarzało istotnego problemu, natomiast wydostanie się stamtąd okazało się niemałym wyzwaniem. Wspinałam się po stromej burcie rowu, prowadząc rower odpowiednio blokując go hamulcami. Jednak nogi co i rusz ześlizgiwały się po błocie i lądowałam na dnie rowu.
Za którymś razem rower wywrócił się z rumorem. Nagle nad moją głową z nie mniejszym hałasem przemknęło jakieś pokaźne szaro czarne zwierzę i smyrgnęło między chaszcze i krzaki. Jak później się domyśliłam, najpewniej bóbr, ostro wkurzony, że zakłócam spokój jego domowego zacisza. W równym stopniu byliśmy wystraszeni i zdesperowani.
Znalazłam się w pułapce. Posuwanie się wzdłuż rowu utrudniały zarośla, a nie miałam dość siły, żeby z niego się wydostać z rowerem. Całe szczęście, mój wehikuł leżący pokracznie na boku natchnął mnie pomysłem. Ustawiłam go w pozycji atakującej zbocze i popychając od dołu wepchnęłam go możliwie wysoko, a potem pozwoliłam mu się wywrócić. Kierownica wbiła się w trawy, pedały haczyły o zabłocony beton. Bez obciążenia wdrapałam się na drugi brzeg, ostrożnie, aby nie zaburzyć chwiejnej równowagi sprzętu. Ciągnąc za kierownicę wyciągnęłam rower na drugi brzeg. Uff, uff, uff!!!
Zejście z grobli, to była już bułka z masłem, za to droga wzdłuż kanału już taka idylliczna nie była. Zielony, trawiasty pas poprzecinany był bowiem kilkoma kanałami bobrzych nor, na tyle jednak wąskich, że ich przekroczenie nie było trudne.
Przeszłam obok żeremia zbudowanego na brzegu kanału i dotarłam do szosy. Obejrzałam się za siebie, zastanawiając się jak szybko wystraszony lokator wróci do swojej chałupy.
Wracałam pociągiem do rzeczywistości, która przez te parę godzin nie zmieniła się ani na jotę, za to ja chwilowo o niej zapomniałam. Z przyjemnością przyglądałam się podróżującym roześmianym młodym ludziom, co budziło optymizm i nadzieję.
Autor: Janka Dąbrowska