Rozdział 19
W środę, o bladym świcie Krzysztof z Mariuszem wyruszają, aby wykonać to co postanowili, nietypowe i niebezpieczne zadanie, którego się podjęli. Przez nikogo nie zauważeni, z plecakami wyładowanymi sprzętem policyjnym i niezbędnym do przetrwania nocy podchodzą trasą wytyczoną podczas poszukiwania zbiegłych ze stadniny koni.
Przemieszczanie się pieszo jest łatwiejsze niż konno, gdyż nie muszą przedzierać się przez gałęzie znajdujące się nad ich głowami, za to po okresie intensywnych opadów grunt jest rozmiękły, miejscami bagnisty i śliski. Polankę z bajorkiem zrytym przez dziki muszą ominąć szerokim łukiem, bo zrobiło się tam małe jeziorko. Rowem wiodącym na polanę w kotlinie płynie całkiem pokaźny strumień, więc kluczą miedzy drzewami porastającymi jego brzegi.
Całe szczęście pogoda im sprzyja. Jest chłodno, ale słonecznie i nic nie zapowiada zmiany na gorsze. W trakcie drogi niewiele ze sobą rozmawiają. Obaj zanurzeni są we własnych myślach, jakby nie chcieli przyznawać się do tego, iż trawi ich niepewność i obawa o przebieg i powodzenie całej akcji. Dopiero po nieskomplikowanym rozlokowaniu się w szałasie, podczas prostego posiłku zaczynają konkretyzować swoje plany i zamierzenia. Pierwszy odzywa się Krzysztof:
– To co? Wdrapiemy się teraz na przełęcz i rozejrzymy się, gdzie się ulokować tak, żeby ich nakryć?
– Też tak myślę. Zabierzemy ze sobą cały ten „operacyjny chłam”, żeby nie targać go jutro. Mam nadzieję, że oni nie zmienią planów i jak co tydzień wyruszą po nową partię towaru. Wcześniej dostaniemy info na telefon od operatorów drona czy wszystko idzie tak, jak zwykle.
Na przełęcz wychodzą szybko i sprawnie, gnani ciekawością i chęcią szybkiego rozwiązania problemu. Nic tam się od czasu bytności Krzyśka nie zmieniło: nie przybyło śladów, ani oznak czyjejś bytności. Drzewa i krzaki wybarwiły się tylko wczesną jesienią, a trawy przygarbiły się ku ziemi.
Krzysiek zdejmuje plecak i wspina się granią nieco powyżej siodła naprzeciwko wylotu niewyraźnej perci wiodącej skosem w dół. Podejrzewa, że powinni stąd dojrzeć w ciemności światła osób zbliżających się do kryjówki. Znajduje miejsce poza niewielkim występem skalnym przy którym rośnie niewielka kępa wierzby górskiej.
– Mariusz! Bardzo mnie widać? – woła do towarzysza na dole.
– Jak stoisz to owszem. Ukucnij, albo usiądź. Ok, nie jest źle! Jak jeszcze naniesiemy tam więcej gałęzi to trzeba wiedzieć gdzie patrzeć, żeby się zorientować, że ktoś tam jest.
– Dobra! To teraz chodźmy do tej koleby. Zobaczysz co i jak i teraz ty kombinuj, jak to rozegrać.
Schodzą ścieżynką w pobliże trzech smreków.
– No i jak ci się wydaje, gdzie jest ten magazyn? – pyta Krzysiek.
– Nie mam pojęcia, las jak las, a stok stromy jest! – odpowiada Mariusz.
– To chodź za mną. Tylko staraj się nie zostawiać śladów.
Krzysiek okrąża głazy i smreki, a potem nurkuje pomiędzy ich opadającymi w dół gałęziami, a Mariusz podąża za nim. Kiedy wewnątrz wzrok oswaja się z ciemnością, policjant wykrzykuje:
– O kurwa! Ile tego tu jest!
– O tym właśnie mówiłem! Jak oni tu to wszystko zgromadzili? Musieli systematycznie wynosić to na grzbiecie przez dłuższy czas, ale teraz mogą spokojnie dystrybuować towar latami.
– Na tej pochyłości nie będzie łatwo ich przyskrzynić, a do środka nie ma co się pchać!
Krzysiek podaje Mariuszowi czołówkę i mówi:
– Idę teraz do tej naszej kryjówki, a ty wkładaj lampę na głowę i podchodź od dołu ścieżką. Sprawdzę czy widać stamtąd światło, żebyśmy wiedzieli kiedy będą na miejscu.
Rozlokowuje się na grani i spogląda w dół. Dostrzega migające między drzewami błyski czołówki umieszczonej na czole Mariusza. Po ciemku będą na pewno jeszcze lepiej widoczne. Poświęcają jeszcze sporo czasu na zgromadzenie gałęzi ściągniętych ze zbocza opadającego na stronę szałasu, sprawdzają czy wydostanie się spoza tej osłony będzie dostatecznie wygodne i aby nie narobić przy tym hałasu. Układają tam też cały sprzęt, w który będą musieli uzbroić się przed rozpoczęciem akcji, w oczekiwaniu na pojawienie się przemytników. Kiedy uznają, że wszystko jest należycie przygotowane, Mariusz wyciąga telefon operacyjny i wysyła smsa:
– Jesteśmy gotowi.
Odpowiedź przychodzi natychmiast:
– Jutro dostaniecie sygnał, kiedy wyruszą do góry. Czekajcie.
Wracają do szałasu podekscytowani działaniem i już spokojnie omawiają planowany przebieg akcji. Układają się wewnątrz w śpiworach, tym razem nie obawiając się wizyty wilków, bardziej nie daje im zasnąć myśl o innych zagrożeniach.
Przeczekanie kolejnego dnia jest trudne. Czas dłuży się niemiłosiernie, nie bardzo wiedzą czym go zapełnić. Nawet Krzysiek, którego ciągle coś gdzieś gna, tym razem skupiony siedzi na miejscu. Opowiadają sobie różne historie i przygody – Krzysiek z górskich szlaków, a Mariusz z policyjnych epizodów.
Kiedy zaczyna zapadać zmrok niespiesznie wchodzą na przełęcz, telefon pozostawiając na nasłuchu.
Aż wreszcie około godziny osiemnastej odbierają smsa:
– Wyruszyli. Dwóch ludzi! Powodzenia!
– Jednak to dzieje się naprawdę! – stwierdza Krzysiek. Ma niezłego stracha.
– Damy radę, tylko trzymamy się planu! – spokojnie odpowiada Mariusz.
Ubierają się w kamizelki i wkładają hełmy, a twarze smarują ciemną maścią. Mariusz w boczne kieszenie spodni bojówek wkłada kajdanki, a z boku w kaburze tkwi jego służbowa broń. Do pasa przytroczony jest reflektor halogenowy. Krzysiek na hełmie osadza na wszelki wypadek czołówkę. Nadciągający chłód nocy przyjmują z zadowoleniem, skutecznie tłumi ich emocje i sprzyja skoncentrowaniu się na czekającym ich działaniu.
Po około dwóch godzinach drzewa poniżej przełęczy rozświetlają przesuwające się po ich pniach nieznaczne smugi przytłumionego żółtego światła, aż w końcu wyraźne jego plamy znaczą się na ścieżce w pobliżu głazów. Kiedy nikną wśród świerków, mężczyźni spokojnie, po ciemku, wydostają się ze swojej kryjówki i cicho, niepostrzeżenie zbliżają się do wylotu z koleby.
Mariusz staje z boku, Krzysztof nieco powyżej. Policjant ujmuje pistolet w dłonie, Krzysiek zapala reflektor oświetlając jaskrawym światłem wyjście z kryjówki.
– Jesteście otoczeni! Wyłazić po kolei z rękami na karku! – wrzeszczy swoim donośnym głosem Mariusz.
Po czym zapada kompletna cisza. Po chwili w wylocie koleby ukazuje się pochylona postać mężczyzny w średnim wieku ubranego w czarne ciuchy, w czapce z daszkiem mocno nasuniętej na oczy, z rękoma zaplecionymi z tyłu głowy. Oślepiony światłem, dostrzega jednak wyciągniętą w jego kierunku broń i woła:
– Nie strzelać!
Stromo opadający w dół stok nie daje mu dobrego oparcia, nieco chwieje się na nogach, kiedy dopada go Mariusz i powala na brzuch, przytłaczając kolanami do ziemi. Raptem z koleby wyskakuje drugi osobnik, strzela na oślep przed siebie i skulony z impetem, jak nabój rzuca się jednym skokiem w dół zbocza. Od razu jednak się przewraca i bezwładnie koziołkując toczy się w dół.
– Goń go! – krzyczy Mariusz do Krzyśka.
Słysząc strzały Krzysztof rzuca reflektor i po ciemku zaczyna zbiegać w dół zbocza czepiając się drzew, podążając śladem toczącego, obijającego się ciała. W pewnym momencie dociera do niego głuchy odgłos uderzenia w coś twardego i poniżej zalega cisza. Jeszcze parę skoków i staje przed wystającym głazem, pod którym spoczywa bezwładna postać. Najwyraźniej skała brutalnie powstrzymała ucieczkę drugiego z przemytników. Krzysiek przygniata ciało do bloku, wyciąga pasek ze spodni, którym spina ręce leżącej osoby, po czym sprawdza czy ta żyje. Orientuje się, że jest to młody chłopak, szczupły i wątły. Parę razy uderza go niezbyt mocno po policzkach, aż odzyskuje przytomność.
– Mam go! – krzyczy do góry do Mariusza.
– Dobra! Czekaj na mnie! – słyszy odpowiedź.
– Nie ruszaj się, a nic ci nie będzie. Z czego ty strzelałeś? I po co ci to było! – mówi Krzysiek do chłopaka.
Po pewnym czasie widzi zbliżające się z góry światło reflektora, a wkrótce staje przy nim Mariusz, wyciąga z kieszeni spodni kajdanki i zakłada je na ręce chłopaka. Stawia go na nogi i czeka kiedy odzyska kontrolę nad swoim ciałem. Łańcuszkiem kolejnej pary kajdanek przytwierdza go do swojej dłoni i staje nad nim.
– A teraz dawaj do góry, spokojnie, nie dasz rady się urwać.
Krzysiek przejmuje światło i tak wychodzą na ścieżkę powyżej koleby, gdzie przy jednym z drzew stoi przypięty do niego pierwszy z ujętych przestępców.
– To teraz mamy komplet – podsumowuje Mariusz.
– Resztę zostawimy technikom policyjnym. Naszą robotę już zrobiliśmy.
Wyprowadzają ujętych na przełęcz, gdzie spinają ich razem i sadzają na ziemi na środku siodła. Mariusz rozstawia wzdłuż przełęczy dziesięć reflektorków, po czym je zapała. Tworzą rodzaj girlandy określającej dokładnie miejsce, a zarazem kształt terenu. Wyciąga telefon i dzwoni pod ustalony kontakt:
– Zrobione. Możecie odebrać ptaszki z klatki.
Po niedługim czasie dobiega do nich odgłos nadlatującego helikoptera, który zawisa nad świecącą girlandą. Mariusz oświetla teren i pojmanych. Z góry opuszcza się na wyciągarce policjant, wpina w uprząż najpierw jednego, a następnie drugiego z przemytników, którzy zostają wciągnięci na pokład maszyny. Likwidują światła i odlatują. Cała operacja trwała nie dłużej niż piętnaście minut.
Po chwili góry zalega ciemność i cisza. Na przełęczy stoją jedynie dwie anonimowe postacie. Każda z nich wysyła wiadomość do swoich bliskich o podobnej treści:
– Wszystko poszło ok. Jestem cały i bezpieczny. Wracam rano.
Pakują do plecaków sprzęt i schodzą do doliny, do szałasu. Pragną jedynie zanurzyć się w przytulnym cieple śpiworów i dać odpocząć umysłom i sprężonym ciałom. Cała nagromadzona adrenalina z nich wyciekła i na senny reset nie muszą czekać długo.
Dopiero rano komentują wydarzenia dnia minionego. Mariusz stwierdza:
– Dobrze nam poszło! O tym, jak poradzą sobie następni dowiemy się pewnie znacznie później.
Nie zwlekając zbierają się w drogę powrotną.
Autor: Janka Dąbrowska