Rozdział 16
Droga powrotna stwarza im sporo problemów. W dół koniom idzie się trudniej. Dno rowu, którym tu podjeżdżali jest zryte kopytami, wydobyte kamienie i wilgoć powodują, że zrobiło się ślisko. Każde z nich prowadzi na lince przyczepionej do siodła jednego luźnego konia.
Linki często zaczepiają o gałęzie, plączą się, a wtedy konie wpadają na siebie. Wszyscy są tym coraz bardziej poirytowani: ludzie i zwierzęta. Najgorzej radzi sobie Kamila. Złości się i narzeka. W końcu Krzysiek odpina prowadzonego przez nią hucuła i przejmuje go do siebie. Teraz ona jedzie jako pierwsza, za nią Anton z Księciem i Krzysiek z Princesą i hucułem.
Kama nadal nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Często ogląda się za siebie pytając Antona:
– Dobrze jadę? Tędy?
On odpowiada krótko i zwięźle:
– Prosto.
Albo skręcamy w lewo, w prawo.
Porządnie umordowani wyjeżdżają wreszcie na koński szlak wokół „Rancza”.
Wita ich uradowany pan Robert. Zupełnie „odtajał” wylewnie dziękując za bezpieczne sprowadzenie cennych koni do stajni. Zwierzętami od razu zaopiekowali się stajenni, a oni dodatkowo z Dorotą i Markiem zostali zaproszeni na suty lunch. To Kamila głównie opowiada o całej ekspedycji.
– Nikt tu w mieście nie wspominał o wypasie kiedyś tu prowadzonym. Swoją drogą, to ciekawe, że od kiedy miasto się rozrosło, to ludzie poprzestali na cywilizacyjnych wygodach i mało kto zapuszcza się głębiej w otaczające ich lasy i góry – stwierdza Robert.
– Można by rozszerzyć ofertę naszych końskich szlaków do tego szałasu.
– Nie radzę. Tam nie jedzie się łatwo, a poza tym niebezpiecznie jest. Te dziki, wilki, a kto wie może i niedźwiedzie? – reaguje Kamila.
– Oj, dziewczyno! Nawet nie wiesz co jeszcze! – myśli sobie Krzysiek.
– To kiedy planuje pani ruszyć z przedszkolem? Nie byłem entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, ale kto wie? Jak zrobiłem ten plac zabaw dla dzieci, to czasami nawet obserwowałem, jak na nim dokazują.
– Może uda mi się na wiosnę? Sporo trzeba jeszcze dopracować.
Krzysiek tymczasem intensywnie krąży myślami wokół swojego tajemniczego odkrycia.
Zaczyna mu się kształtować pewien pomysł. Do końca tygodnia musi intensywnie popracować, ale już teraz wysyła smsa do Franka:
– Mogę do ciebie wpaść w piątek wieczorem?
Nie jest pewien kiedy zostanie odebrany i prawie natychmiastowa odpowiedź miło go zaskakuje:
– Zawsze jesteś u nas mile widziany. Mam nowiny.
– Od naszego powrotu jakiś wyjątkowo zadumany jesteś – stwierdza Kamila podczas czwartkowej kolacji.
– Franek wysłał mi wiadomość, że ma jakieś nowiny i chciałby żebym do nich wpadł. Może jutro tam się wybiorę? Co ty na to?
– Dobra. To ja w tym czasie wyskoczę do Ojca i Elki. Zobaczę jak sobie radzą i co u nich słychać. Pogadam też z Zośką na temat przedszkola i ustalimy czy zapisujemy się na najbliższy termin kursu pedagogicznego.
W piątek Krzysztof wcześniej wstaje od komputera i mówi do Kamy:
– Będę się zbierać. Pozdrów ode mnie staruszka i uściskaj Elkę.
– Ciekawa jestem co Franek ma do ciebie takiego ważnego? Czyżby jakaś nowa wyprawa się szykowała?
– Też jestem ciekaw. Opowiem po powrocie, na razie nic nie wiem. Wiesz, że słaby z nim jest kontakt.
Na odgłos samochodu zatrzymującego się na podjeździe przed domen w drzwiach od razu ukazuje się Franek. Przybrał trochę na wadze, a w swobodnym domowym ubraniu wygląda na rozluźnionego i zrelaksowanego.
Podają sobie ręce i serdecznie poklepują się po plecach. Od razu zaprasza do środka, gdzie zasiadają przy stole, na którym żona Franciszka przygotowała skromny posiłek. Ona także im towarzyszy:
– Panie Krzysztofie. A jak tam radzi sobie nasza Zosia?
– Świetnie. Pracuje w zajeździe u Eli. A nawet mam wrażenie, że razem ze Stachem przejęli na siebie ciężar związany z jego prowadzeniem. Bardzo go unowocześnili. Wciągnęli zajazd w sieć internetowych rezerwacji, czym od razu zyskali więcej klientów. Pomogłem im też w stworzeniu strony zajazdu. Razem z moją Kamą planują na wiosnę otworzyć przedszkole. Nie wiem, jak to wszystko razem da się pogodzić, ale kobiety przedsiębiorcze są, więc sobie poradzą.
– No coś takiego! Ale wie pan, u nas też się dzieje. Coraz więcej ludzi do nas przyjeżdża, a we wrześniu to nawet jakiś obóz studencki tu ma być zorganizowany, ale o tym to już Franek panu opowie. Tylko w ogóle nie mamy żadnych wieści co stało się z tym straceńcem co to Zośka go wywlokła z jaskini. Nawet usiłowaliśmy dopytywać u tych ratowników, ale oni albo naprawdę nic nie wiedzą, albo nabrali wody w usta. Jak kamień w wodę!
W rozmowę włącza się Franek:
– Krzychu, dajesz wiarę! Okazało się, że ta kopalnia to tak stara jest, że głowa mała. Zrobili badania tych drewnianych kawałków, które stamtąd wynieśliście i one pochodzą podobno z XVII wieku. Czy to możliwe? Ja nawet nie przypuszczałem, że wtedy to jacyś ludzie tu mieszkali, ale kto wie? Może wtedy to tu całkiem inaczej wyglądało.
– Naprawdę? To te studenciaki tam właśnie się wybierają? Fajnie. Przetrą szlak i masz kolejną atrakcję turystyczną.
– Częściej do nas przyjeżdżaj, to nasza wioska stanie się najsławniejsza na cały kraj – śmieje się sołtys.
– Dobra, ale o czym chciałeś ze mną gadać?
– To taka trochę poufna sprawa.
– Zostaniesz u nas na noc?
– Przyznam, że trochę na to liczyłem.
– Helka, przygotowałaś już pokój dla Krzyśka? My teraz pójdziemy na chwilę do świetlicy. Chodź Krzychu, tam pogadamy.
Wkładają kurtki, bo w nieogrzewanym pomieszczeniu może być chłodno.
– To gadaj o co chodzi?
– Mam takie nietypowe pytanie do ciebie. Dobrze znasz Mariusza, tego policjanta, waszego posterunkowego?
– No pytasz! My się tu razem wychowaliśmy, od dzieciństwa się znamy. Ja zostałem tu sołtysem, a on poszedł do szkoły policyjnej. Jak ją skończył, to postarał się o przydział do naszego rewiru. Nikt się nie palił do tkwienia na takim zadupiu, więc nawet szczęśliwi byli, że taki się znalazł. A czemu pytasz?
– Ale masz do niego zaufanie? Wiesz, ludzie się zmieniają.
– Przecież sam miałeś z nim do czynienia. Uczciwy i porządny chłop z niego, a kręgosłup to ma twardy i prosty.
– Chcę się go poradzić i prosić o pomoc w trudnej sprawie, takiej policyjnej, że tak to określę.
– Gwarantuję za niego – wal bez obaw.
– To może jutro wracając wpadnę do niego. Myślisz, że będzie w domu?
Wracają do domu, a Franek od razu wysyła smsa do Mariusza. Choć nie ma odpowiedzi, to mają nadzieję, że uprzedzili go o wizycie.
Rano, bez pośpiechu Krzysiek opuszcza gościnny dom sołtysa Franciszka i zjeżdża w dół doliny do wioski, w której mieszka policjant.
Zatrzymuje się przed niewielkim, białym, kubikowym domem, typowym dla wiejskiej zabudowy. Pod frontowymi oknami w zadbanym ogródeczku kwitną kolorowe astry i róże.
Z boku, na podjeździe do garażu dwoje dzieci kopie piłkę: chłopiec i młodsza dziewczynka.
Przerywają, przyglądając się z zainteresowaniem gościowi, który podchodzi do furtki.
– Tata w domu? – pyta Krzysiek z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Tata! Ktoś do ciebie! – krzyczy chłopiec.
Za chwilę w drzwiach ukazuje się wielka, zwalista postać Mariusza.
– Cześć. Rano odebrałem smsa od Franka. Wchodź śmiało.
W przedpokoju stoi niska, pulchna kobieta o sympatycznej, piegowatej twarzy. Blond włosy spięte są na karku w kucyk. Kontrast między małżonkami jest zaskakujący – on wielki, ona przy nim wręcz malutka.
– A to moja żona. Drobinka – Mariusz przedstawia ją Krzyśkowi.
– Napije się pan czegoś? Kawy? Herbaty?
– Z przyjemnością. Kawy jeśli można.
– Dzwoniłem dziś do Franka. Czasami rano da się pogadać. Nie mam pojęcia dlaczego to tak jest, ale się sprawdza. Czy te fale lepiej wtedy latają – ni cholery nie wiem, ale fakt jest faktem. Podobno jakąś policyjną sprawę do mnie masz?
– Tak jest, ale delikatną.
– Jak Marylka przygotuje kawę, to pójdziemy z nią do garażu, chyba że wolisz na posterunek?
– Niekoniecznie. Nie będę ci długo głowy zawracał.
W garażu stoi srebrne, nienowe już subaru forester. Obok stoją złożone jedno na drugim plastikowe krzesełka. Mariusz trzy z nich stawia pod ścianą, na jednym ustawiają kubeczki z kawą.
– To o co chodzi?
Krzysiek bez słowa wyjmuje z wewnętrznej kieszeni bluzy plastikową torebkę z białym proszkiem i kładzie na krzesełku.
– Znalazłem tego sporo w górach – mówi.
Swobodny uśmiech na twarzy Mariusza zstępuje wyraz osłupienia.
– O kurwa! Nie mów! Czy to jest to o czym ja myślę?
– Na to wygląda. Sporo tam tego jest i kompletnie nie wiem co z tym zrobić. Dlatego tu do ciebie przyjechałem, bo ty lepiej będziesz wiedział. Nie mam pojęcia co to jest, ale nie sądzę, żeby to był cukier puder, albo mleko w proszku.
– Ja pierdolę! Kto o tym wie?
– Teraz tylko ty i ja.
– To dobrze i niech tak zostanie. Pomyślę komu to najlepiej zgłosić. Jeżeli tego jest sporo, jak mówisz, to kupa kasy jest i niejednemu mogą się do niej gały zaświecić.
Kurwa, kurwa, kurwa! Muszę się nad tym dobrze zastanowić. Zostawisz mi ten towar, ale na razie nic więcej nie chcę wiedzieć. Jak już coś wymyślę, dam ci znać.
Obaj mocno są poruszeni, niepewni swych działań i mocno zdenerwowani.
– Wolałbym na to się w ogóle nie natknąć, ale jak już stało się, to nie godzi się tak tego zostawiać – mówi jeszcze Krzysiek.
Nie przedłużają rozmowy. Żegna się z wszystkimi domownikami i wsiada do swojego forda.
Autor: Janka Dąbrowska