Następstwo zmian – Rozdział 15

Rozdział 15

Na maneżu czekają na nich trzy osiodłane konie, dwa ze skórzanymi sakwami po bokach. Pakują do nich sprzęt, jeszcze tylko Anton idzie w kierunku stajni:

– Wezmę trzy uzdy i uwiązy. Jakoś będziemy musieli je sprowadzić do domu.

Dosiadają koni i wyruszają jadąc gęsiego skosem przez pastwisko w kierunku powalonego ogrodzenia. Tam Anton zsiada i przez chwilę krąży wokół, zapatrzony w ziemię.
Lato w tym roku nie obfitowało w deszcze, trawa wokół jest sucha, niewiele na niej widać. Skraj lasu porośnięty jest malinami i krzakami, a za nimi roztacza się ściana ciemnego, górskiego lasu. W jednym miejscu malinisko wydaje się zdeptane i tam Anton kieruje swojego konia. Za nim podążają pozostali.

W pobliżu miasta las jest nieco przetrzebiony, więc przemieszczanie się pomiędzy drzewami nie jest bardzo uciążliwe. Po chwili wydostają się na leśną przecinkę, utworzoną przez załogę stadniny, którą wiedzie koński szlak wokół „Rancza”. Dojeżdżają nim do miejsca, gdzie skręca łagodnym łukiem, zamykając pętlę trasy.
Oddziela się od niego niewielka droga, zarośnięta i mocno zapuszczona. Być może kiedyś była komuś do czegoś potrzebna, teraz używana jest najwidoczniej tylko przez leśnych mieszkańców. Anton staje na rozdrożu i głośno się zastanawia:

– Gdyby poszły dalej szlakiem, to już dawno wróciłyby do stajni. Pojedziemy prosto.

Po kilkudziesięciu metrach znajdują nareszcie konkretny znak potwierdzający, że jadą śladem uciekinierów. Na drodze leżą bułkowate końskie odchody, są całkiem świeże. Przedzierają się przez gąszcz gałęzi, które chlaszczą ich po nogach, twarzy i głowach.

– Dobrze, że włożyliśmy kaski, bo łatwo tu zahaczyć głową o gałęzie – zauważa Kama.

Konie jadą blisko jeden za drugim z pochylonymi łbami, a oni skupieni są na pokonywaniu przeszkód. Co i rusz spoglądają przed siebie, w oczekiwaniu że droga się rozszerzy na tyle, że łatwiej i szybciej będą mogli się przemieszczać. Wreszcie wyjeżdżają na niewielką polankę – młakę, podmokłą, porośniętą sitowiem i bawełnianką. Na środku zryta jest przez dziki, gdzie utworzyło się błotniste płytkie bajoro. Wokół niego wyraźnie widać liczne ślady końskich kopyt pomieszanych z racicami, a nawet Anton dostrzega odciski wilczych łap. Najwyraźniej dla wielu zwierząt to miejsce wodopoju.

Powyżej polanki teren zdecydowanie zaczyna się wznosić. W górę biegnie płytki rów, którym ciurka woda ukryta teraz gdzieś głębiej pod warstwą ściółki. Bez problemu dostrzegają w niej głębokie zarycia wskazujące na gromadną, płochliwą ucieczkę koni, które wykorzystały do tego najdogodniejszą drogę.

– Uciekały w panice. Wystraszyły się pewnie dzików – stwierdza Anton.
– Jedźcie ostrożnie, uważajcie żeby konie nie uszkodziły sobie nóg.
– A nas te dziki i wilki nie zaatakują? – pyta wystraszona Kamila.
– Nie powinny. One raczej nocą są aktywne.
Kobieta rozgląda się jednak bojaźliwie na boki:
– Nocą! A my chyba nie zdążymy dziś jeszcze wrócić? Kurczę, zapomniałam zapakować flary, te które Krzysiek kupił po spotkaniu z niedźwiedziami.
– Gdyby co rozpalimy ognisko. To nie to samo, ale pomocne.

Robi się coraz bardziej pod górę i zupełnie niespodziewanie wyłaniają się z lasu na rozległą polanę otoczoną murem wzgórz o łagodnie opadających stokach porośniętych niezbyt wysoką trawą. Mniej więcej pośrodku hali stoi stary drewniany szałas.

Solidna zrębowa konstrukcja sprawia, że ściany trwają w nienaruszonym stanie, natomiast dach częściowo się zawalił. W poprzek rowu, którym tu dotarli zbudowany jest z kamieni niewysoki murek, tworzący zaporę niewielkiego zbiornika wypełnionego wodą. Kotlina tonie już w cieniu, tylko grań wzgórz oświetlona jest bladoróżowym światłem zachodzącego słońca. Prawie pozioma, wyrównana linia grani w jednym miejscu obniża się, kulminując w siodełku niewielkiej przełęczy.

W pobliżu szałasu spokojnie pasą się trzy konie.
– A więc mamy je! – wykrzykuje radośnie Kamila.

Ogier unosi łeb i spogląda w ich kierunku, a po chwili dobiega do nich jego rżenie. Pozostałe dwa konie skupiają się wokół niego i parskają potrząsając łbami.
– Bardziej się cieszą na nasz widok, czy boją? – pyta Kama.
– Zaniepokojone są – stwierdza Anton.

Widok czujnych koni skupionych przy szałasie na górskiej hali jest fascynujący: siwy ogier, kremowa klacz i brązowy hucuł – jak z obrazka. Krzysiek szybko wydobywa smartfona i pstryka serię zdjęć.
Tymczasem Anton podjeżdża do szałasu, spokojnie zsiada, a lejce zaczepia o wystającą belkę.
Powoli zwraca się w kierunku końskiej gromadki. W pewnej odległości staje na wprost ogiera, podnosi ręce do góry i zaczyna do niego śpiewnie przemawiać:

– Ho, ho, ho – niskim, gardłowym głosem.

Przez pewien czas człowiek i koń mierzą się wzrokiem, aż ogier pochyla łeb i dostojnie podchodzi dotykając chrapami rąk Antona. A on zaczyna je delikatnie gładzić, przesuwając ręce na szyję i końskie boki. Sprawdza pęciny i kopyta. Podobnie postępuje z pozostałymi zwierzętami, które poddają się tym zabiegom bez sprzeciwu, jakby uzyskały przyzwolenie od swojego przewodnika stada.
Tymczasem Krzysiek z Kamilą dojeżdżają do szałasu, jednak nadal w siodłach czekają na znak od Antona, że mogą zacząć działać.

– Kiedyś pewnie wypasano tu owce – zastanawia się Krzysiek.
– Jak niżej rozrosło się miasto, przestało to być opłacalne i zapomniano o tym miejscu. Szkoda, bo ładnie tu.
– Może i ładnie, ale dziko i mam stracha, że wilki nas tu wyśledzą.
– Coś wymyślimy, nie bój się. W końcu są z tobą traper i chłop na schwał! – żartuje Krzysztof.
– Ciekawe, jak wygląda dolina po drugiej stronie?
– Krzysiek! Niepoprawny jesteś! Już szukasz „nowego”, mimo że tego co tu i teraz jeszcze nie sprawdziłeś?
– Zsiadajcie i rozkulbaczcie konie. Puścimy je wolno, póki jest jasno. Niech odpoczną, popasą się i napiją do woli. Mało tej wody, ale do rana powinno się jej znowu trochę zebrać. Dobrze było by ściągnąć też drewno na ognisko.

Krzysiek wchodzi do wnętrza szałasu i ciekawie się rozgląda.
– Może uprzątniemy ten zawalony dach. Sporo z tego będzie wysuszonego drzewa, a na noc moglibyśmy wprowadzić tu konie. Ciasno im będzie, ale za to bezpiecznie i nam się nie rozpierzchną. Co o tym myślisz Anton?
– Niezły pomysł.
– A co z nami? Konie będą bezpieczne, a my? – dopytuje Kama.
– Rozbijemy namiot blisko szałasu i rozpalimy przed nim ognisko. Dobrze będzie!

Rozsiadają się wokół raźno palącego się ogniska, komentując wrażenia z całego dnia. W zasadzie rozmowa ogranicza się do monologu snutego przez Kamę, ale panowie chętnie jej słuchają, tylko od czasu do czasu wtrącając krótkie uwagi.

Noc jest ciemna. Na ciemnogranatowym niebie połyskuje wąski sierp księżyca, jego blask jest zbyt wątły, aby oświetlić otoczenie srebrzystą poświatą, tak jak to czasami zdarza się w górach.
Dobiega do nich stukot końskich kopyt o klepisko szałasu. Skupiają się na kręgu światła roztaczanym przez ognisko, wpatrują w płomienną grę kolorów. Nagle gdzieś z góry rozlega się żałosne wycie wilka. Kamila instynktownie wtula się w Krzysztofa, który ją uspokaja:

– Spokojnie! Daleko są!
Jednak Anton, spoglądając na niego proponuje:
– Może w nocy będziemy zmieniać się co dwie godziny, pilnując aby ognisko nie wygasło?
– W porządku! Ty zaczynasz? – odpowiada pytaniem Krzysztof.

Kiedy z mroków nocy zaczyna wyłaniać się nowy dzień, Krzysiek budzi Antona:
– Poradzisz sobie rano sam z końmi? Chciałbym wyskoczyć na tę przełęcz i zerknąć co jest po drugiej stronie. Nie powinno mi to zająć więcej niż dwie godziny.
– Spoko! Goń!

Krzysztof zjada kawałek kiełbasy, pajdę chleba, popija wodą i bez zwłoki zaczyna podchodzić w kierunku dobrze widocznej przełęczy. Nie ma tu żadnej ścieżki, nogi brodzą wśród gęstych ostrych traw, czasami ześlizgują się z grubszej ich kępy, albo z kamienia ukrytego pod zieloną grzywą. Szybko zdobywa wysokość i wkrótce dogania go plama bladego porannego słońca. Ogląda się za siebie. Przy szałasie nie widać jeszcze żadnego ruchu. Wchodząc na przełęcz ze zdziwieniem dostrzega, że trawa na niej jest wydeptana, a w dół stromego stoku biegnie trawersem wąska perć. Las z tej strony podchodzi prawie pod samą grań, a całą dolinę poniżej pokrywa jednostajna ciemna zieleń górskiego, zwartego boru.

– To dopiero ostoja zwierząt. Czyżby to one wydeptały tę ścieżeczkę? Dziwne, że nie przewija się na drugą stronę?
Zaintrygowany postanawia zejść nią jeszcze parę metrów w dół.
– Piętnaście minut, a potem wracam, bo na dole będą na mnie czekać i się niecierpliwić.

Tuż poniżej przełęczy wkracza pomiędzy drzewa. Skarłowaciałe, wysmagane wiatrem, ale nie poddające się i stawiające opór zawieruchom. Im niżej schodzi tym stają się śmielsze i dorodniejsze. Ścieżynka nadal jest nikła, ale w pewnej chwili się rozszerza, tak jakby częściej po niej deptano. Rozgląda się wokół. Zwraca uwagę na trzy charakterystyczne smreki rosnące tuż przy sobie, obok kilku potężnych głazów porośniętych zielonym kożuchem mchu.

Wokół nich ściółka też wygląda na wydeptaną. Okrąża je, a wtedy dostrzega pod skalnym okapem spory otwór częściowo zakryty zwisającymi świerkowymi gałęziami. Stok opada stromo w dół, pod okapem jest sucho i zacisznie. Otwór jest na tyle duży, że po uchyleniu gałęzi, Krzysiek swobodnie przez niego przechodzi.

Znajduje się we wnętrzu dużej koleby, na tyle wysokiej, że może stać w niej prawie wyprostowany. W półmroku dostrzega leżące pod ścianami, sterty starannie poukładanych pakunków. Rękoma wyczuwa, że opakowane są w grubą folię. Zaciekawiony wyciąga z bocznej kieszeni spodni scyzoryk. Ostrożnie rozcina jedno z najniżej leżących opakowań, od strony ściany. Po omacku sięga w głąb i wyciąga stamtąd niewielką plastikową torebkę wypełnioną czymś miękkim. Wychodzi na zewnątrz. Spogląda na trzymany w dłoni przedmiot: przeźroczysta foliowa torebka zawiera biały proszek przypominający cukier puder.

– Kurwa! To krak? Amfa? Czy inne takie gówno? – cicho mówi sam do siebie.

Niewiele się zastanawiając chowa znalezisko do kieszeni kurtki, wraca na przełęcz i zaczyna zbiegać w dół. Zauważa, że Anton wyprowadził już konie z szałasu i po kolei poi je w baseniku z wodą. Kama krząta się wokół namiotu zwijając obozowisko.
Wszystko to rejestruje podświadomie. Jego myśli bowiem intensywnie krążą wokół dokonanego odkrycia.

– Nic im o tym nie powiem. Lepiej, żeby o tym nie wiedzieli, tak będzie dla nich bezpieczniej. Później na spokojnie zastanowię się, jak to rozegrać – myśli sobie.
– No i co tam jest po drugiej stronie? – nieco ironicznie pyta Kama.
– Nawet sobie nie wyobrażacie. Dolina, jeszcze bardziej dzika niż ta nasza. Jak tu się taka uchowała?
– To teraz zbieramy się już na całego – stwierdza Anton.

 

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *