Tatrzański upgrade – „Łojanci 2024”

Okres przepięknej październikowej pogody szczęśliwie zbiegł się w tym roku z terminem spotkania „Łojantów”, odbywającego się tradycyjnie w Morskim Oku.

Spotkania te od pewnego czasu skupiają nie tylko „wspinaczy lat 70.”, ale wszystkich, starszych i młodszych, którzy tylko mają ochotę się na nim pojawić.
Weekendy, jak zwykle zwabiają obecnie w Tatry nieprzebrane rzesze ludzi, bez względu na porę roku.

Nic więc dziwnego, że w sobotę stosunkowo wcześnie razem z Jurkiem wyrwaliśmy się ze schroniska, kiedy słońce dopiero wdrapywało się na wierzchołek Rysów.

Zgromadzona wilgoć osadziła się wokół stawu i na jego morenie zmrożoną, śliską warstwą białego szronu, powodując, że każdy krok stwarzał ryzyko prozaicznej wywrotki.

Wystarczyło jednak przejść nieco wyżej, aby posuwanie się w górę doskonale znaną nam ścieżką było czystą przyjemnością spoglądania na głęboko utrwalone w naszej pamięci widoki.

Na próg Dolinki za Mnichem dotarliśmy zakosami oświetlonymi bladym jesiennym, wyjątkowo jednak ciepłym słońcem.

Sielanka jesiennej krystalicznej pogody towarzyszyła nam na wierzchołek Szpiglasowego Wierchu skąd rozpościerały się niczym nie zmącone widoki kolejnych dolin rozdzielonych ciemnymi kulisami postrzępionych grani.

Na niebie samoloty zmierzające  w dalekie kraje rysowały białe krechy smug kondensacyjnych.

Zejście ze Szpiglasowej Przełęczy na zacienioną stronę Doliny Pięciu Stawów stanowiło pewien problem z powodu sporego zatoru ludzi poruszających się wzdłuż łańcuchów, świeżo odnowionych przez TPN.
Dodatkowo resztki zlodowaciałego śniegu nie ułatwiały zadania. Wyobraziliśmy sobie, jak taka sytuacja musi wyglądać w czasie szczytu sezonu turystycznego.

Po pokonaniu tej bariery pomknęliśmy wygodną ścieżką w kierunku schroniska i marzyła nam się legendarna szarlotka.

Kiedy jednak dotarliśmy na miejsce, widok niebotycznej kolejki ciągnącej się od drzwi prawie do brzegu stawu skutecznie nas zniechęcił. Musieliśmy zadowolić się herbatnikami przyniesionymi przez Jurka w horolezce, po czym wpasowaliśmy się do długiego węża utworzonego z barwnych ludzkich kropek pełznącego stromym podejściem na Opalone.

I tak było już do samego Morskiego Oka.

Pierwszy śnieg i wiatry ogołociły z liści licznie rosnące wzdłuż ścieżki jarzębiny, a uchwycenie widoku gór bez ludzkiego pierwszego planu, graniczyło z cudem.

W schronisku uciekliśmy przed ciżbą do naszych pokoi w oczekiwaniu na wieczorną kolację i uroczystość. Dwudziesta piąta rocznica tych spotkań zgromadziła wyjątkowo liczne grono, zapełniając nie tylko główną salę schroniska, ale i werandę. Paradoksalnie liczebność ta wprowadziła lekki chaos w organizację imprezy i pozbawiła ją typowej dla poprzednich spotkań dynamiki.

Niedzielnego ranka, po wykonaniu zbiorowego zdjęcia rozpoczęliśmy nasze powroty na niziny do codzienności.

Ja postanowiłam zostać w górach jeszcze parę dni, pragnąc wykorzystać pogodowy brylant nie tak często spotykany w Tatrach.

Kolejnego dnia wybrałam się tzw. szlakiem waksmundzkim z Cyrhli Toporowej przez Psią Trawkę, Polanę Waksmundzką, Gęsią Szyję do Wodogrzmotów Mickiewicza.

 

 

 

 

 

 

 

 

Uroda jednego z najpiękniejszych polskich tatrzańskich szlaków dolinnych została nadwyrężona przez leżące pokotem świerki, które przegrały walkę ze szkodnikami.

Ich nagie, okaleczone pnie powszechnie zalegają stoki, zbocza i dna dolin praktycznie w całych Tatrach.Jedynie krystalizujący na nich mróz stara się nadać im ozdabiającego  blasku.

Wśród nich odradza się życie, więcej jest drzew liściastych tworzących nową tatrzańską rzeczywistość, ekosystem lepiej dostosowany do postępujących zmian klimatycznych.

 

W całym tym bałaganie także zwierzęta szukają dla siebie przestrzeni do życia, czego dowodem były dostrzeżone przeze mnie ślady łap odbitych na oszronionym mostku przerzuconym przez Potok Waksmundzki.Grupy drzew liściastych, szczególnie teraz wystrojonych w jesienne barwy budzą nadzieję i optymizm, że piękno Tatr odrodzi się w nowej odsłonie i krasie.

Nie mogłam odmówić sobie wybrania się na Kopieniec trasą, którą w dzieciństwie przemierzałam wielokrotnie. Na Hali Kopieniec trwają w szeregu szałasy – relikty góralskiej przeszłości, które służą już nie bacom i juhasom do wypasu owiec, a raczej turystom, którzy w lecie mogą tu zapewne nabyć np. owcze sery.Popękane starością świerkowe bale ułożone w zrębowej konstrukcji budzą szacunek i nostalgię za prostotą minionego życia.

Przy ścieżce mrugało oczko przetrwałego z lata dziewięćsiła, a ze szczytu wzniesienia rozciągał się dookolny widok po horyzont, na którym rysowały się Beskidy i Gorce.Schodząc Doliną Olczyską zahaczyłam o Wywierzysko Olczyskie, nie mogąc wyjść z podziwu, że z tak niewielkiej dziurki w ziemi wypływa tyle wody, która nieco poniżej kulminuje biało wzburzonym potokiem wijącym się wśród głazów i drzew.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Im niżej schodziłam tym więcej pojawiało się drzew przystrojonych w żółto złote szaty pięknej górskiej jesieni.

 

Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *