Rozdział 30
Namioty rozstawione na garbie stoją puste, pozamykane, tylko sprzęt biwakowy pozostawiono w nieładzie wokół wygasłego ogniska. Paleontolodzy najwyraźniej pracują jeszcze w grocie.
Franek z Mariuszem bez zwłoki zabierają się za przygotowywanie posiłku. Przygoda zaostrzyła ich apetyt, a pomyślne jej zakończenie wyzwoliło ich od niepokoju i stresu. Krzysztof postanowił w tym czasie podejść do jaskini i zobaczyć, jak radzą sobie naukowcy. Z przyjemnością myśli też o chwili samotności, potrzebnej do poukładania w głowie własnych myśli. On też ma poczucie, że przykra część tej ekspedycji jest już za nim.
Strumień spływający z góry niesie znacznie więcej wody niż wtedy, gdy był tu z Kamilą. Paradoksalnie łatwiej się wzdłuż niego poruszać. Wyrobił sobie koryto i nie rozlewa się szeroko po stoku.
Zanurzając się pod strop jaskini dostrzega Docenta siedzącego przy niedźwiedzim szkielecie na niewielkim rozkładanym stołeczku z laptopem na kolanach. Piotr klęczy na ziemi, a Seb buszuje powyżej wśród innych zwierzęcych kości.
– Widzę, że nie tracicie czasu! Coś mi się wydaje, że sporo macie tu do zrobienia! – żartuje Krzysiek.
Pomarszczona twarz Docenta rozpromienia się w uśmiechu.
– To naprawdę niezwykłe, że ten szkielet jest tak świetnie zachowany. Nienaruszony przez intruzów i nie zniszczony przez czynniki atmosferyczne. Te kości powyżej też są bardzo interesujące.
Piotr według jego instrukcji na każdej z kości nakleja niewielki znacznik z numerem. Docent kataloguje je w laptopie ze znawstwem profesjonalisty, który podobne rzeczy robił już nie raz.
– Wszystkie te kości zabierzemy stąd do instytutu, a po ich przebadaniu przekażemy do Muzeum Ziemi. Zostanie tam stworzona ekspozycja, gdzie odtworzymy ich ułożenie. Tutaj uległyby degradacji i narażone byłyby wcześniej czy później na rozpad.
– Oj! Franciszek będzie mocno niezadowolony z takiego rozwiązania! Liczył na to, że ten szkielet będzie atrakcją turystyczną, która rozsławi wioskę i przyciągnie turystów – stwierdza Krzysiek.
– Niech on się o to nie martwi – odzywa się Piotr. Widać, jak mocno jest zafascynowany wykonywaną pracą i perspektywą czekających go badań.
– Rozmawialiśmy o tym z Sebem. Ma ciekawy pomysł.
Po czym woła kolegę:
– Sebastian! Chodź no tutaj!
Kiedy chłopak się do nich zbliża, mówi:
– Powiedz co wymyśliłeś z tym szkieletem.
Sebastian uśmiecha się nieśmiało i z lekkim zażenowaniem mówi:
– Może uda nam się zdobyć jakiś grant i kasę na odtworzenie tego szkieletu. Przeskanujemy wszystkie te kości i wydrukujemy je na drukarce 3D z plastiku. Potem ułożylibyśmy je tutaj, tak jak teraz tu leżą. Trzeba by zabezpieczyć odpowiednio to miejsce i poprowadzić do niego szlak turystyczny, taki z prawdziwego zdarzenia. Te kości powyżej też są ciekawe, choć bardziej pomieszane, tak jakby nawarstwiały się na siebie latami. No i te nietoperze! To wspaniałe ich siedlisko!
Tymczasem na zewnątrz świat zaczął mrocznieć. Poza tym wszystkim zaczęło burczeć w brzuchach z głodu i dopada ich wieczorny chłód. Z dołu, od strony namiotów dostrzegają regularnie powtarzające się rozbłyski światełek, jakby wzywające ich sygnałem sos do powrotu.
– Chyba nie mogą się nas doczekać tam na dole! – śmieje się Krzysiek.
Docent z głębokim stęknięciem podnosi się ze stołeczka. Tym razem Docent i Piotr, ramię w ramię, powoli i ostrożnie schodzą do obozowiska.
Do późna wszyscy siedzą skupieni wokół niewielkiego ogniska, jednoczącego ich swoim migotliwym blaskiem i ciepłem.
W pewnym momencie Franciszek przypomina sobie:
– Mieliśmy zapytać o te maseczki, które radziłeś nam założyć w jaskini. Panie Docencie, może pan nam powie czy to nie była przesada?
Kiedy Krzysztof wyjaśnił na czym polegał problem, Docent odpowiedział:
– Rzeczywiście, niektóre badania potwierdzają, że na szczątkach organicznych, w wilgotnych zamkniętych pomieszczeniach potrafią rozwijać się grzyby. Ich zarodniki wdychane z wilgocią i z kurzem mogą wywoływać grzybicze zapalenie płuc, więc… Kto wie może uchroniliście się przed czymś takim?
Mariusz przegląda i pokazuje wszystkim zdjęcia wykonane przez siebie w jaskini. Chłopaki rewanżują się pokazem zdjęć niedźwiedzich kości.
– To naszą ekspedycję w zasadzie można by nazwać „szkieletową” – śmieje się Piotr. Wyprawa jakby go odmieniła, czyniąc go mniej zarozumiałym i przyjaźniejszym w stosunku do towarzyszy.
Nazajutrz obozowisko tonie w ciszy i bezruchu do późna. Mglisty, wilgotny poranek nie zachęca swą szarością do wynurzenia się ze śpiworów i z namiotów. Dopiero fizjologia zmusza do tego wszystkich po kolei. Poubierani w bluzy i kurtki zasiadają przy nieśpiesznym śniadaniu, przy którym krystalizuje się plan na ten dzień.
Franciszek z Mariuszem zniosą szczątki Explorera do wioski. Razem z nimi postanawia wybrać się Sebastian. Kończą się bowiem zapasy żywności, a prace w jaskini najprawdopodobniej potrwają jeszcze parę dni. Potrzebne będą też odpowiednie pojemniki i opakowania na kości, które naukowcy zamierzają stąd zabrać. Sebastian ma zamiar pojechać do miasta i o wszystko zadbać.
Franek – sołtys wioski, obiecał mu pomoc w zorganizowaniu transportu całego towaru do obozowiska nad jeziorem. Na pewno znajdą się młodzi ludzie w wiosce i okolicy, skłonni wynająć się do takiej karawany. Tym bardziej, że miejscową społeczność na pewno trawi ciekawość akcji rozgrywającej się w ich okolicy. Dyscyplina narzucona przez Mariusza, tylko jemu znanym sposobem, uchroniła ekspedycję przed jej śledzeniem przez miejscowych.
Docent z Piotrem będą kontynuować dość żmudne prace w grocie. Stan nogi Piotra poprawił się na tyle, że chłopak, mimo odczuwanego bólu, może poruszać się bez wspomagania kijkami. Działania w grocie tak bardzo go pochłaniają i angażują, całkowicie zaprzątając jego myśli. że zapomina o innych niedogodnościach,
Krzysztof, który wypełnił swe przewodnickie zadanie czuje się trochę „bez przydziału”. Postanawia zatem:
– Skoro tu już jestem, spróbuję podejść wyżej wzdłuż głównego strumienia zasilającego jezioro.
Strumień ten, mocno wzburzony nadmiarem wody z jesiennych deszczy spływającej ze stoków wzgórz otaczających dolinę, z hukiem opada kaskadą do jeziora. Wcina się głębokim, wąskim jarem w podłoże. Rozbryzgująca się woda i wilgoć znęciły roślinność bujnie porastającą strome brzegi. Płynąca latami woda o różnym natężeniu wyżłobiła w podatnych na erozję ścianach jaru tarasy i zachody.
W Krzyśku odzywa się żyłka odkrywcy. Nie bardzo wie czemu, ale ma ochotę zgłębić tajemnicę powstania jeziora, ujrzeć jego początki.
Niewiele się zastanawiając zaraz po śniadaniu wyrusza w górę. Odszukanie drogi nie jest łatwe. Dno jaru całkowicie wypełnione jest wodną kipielą. Podchodzi zatem wąskimi półkami w zboczu kanionu klucząc między potrzaskanymi żebrami, występami i rozpadlinami poprzerastanymi kępami traw, krzewami i drzewami. Wymaga to niemałego skupienia, bo osadzająca się poranna wilgoć uczyniła je śliskimi. Szczęśliwie jednak zza chmur zaczyna wyglądać słońce i od razu robi się cieplej. Krzysiek ma wrażenie jakby znowu zaczął oddychać pełną piersią. Lubi mierzyć się z nowymi wyzwaniami, spotykać to co nieznane i doświadczać czegoś po raz pierwszy. Wyzwolił się z myśli kłębiących się w głowie całkowicie pochłonięty wyszukiwaniem drogi, ruchem i posuwaniem się wzwyż doliny.
W pewnym momencie zachód, którym podchodził całkowicie się zatraca, staje się mocno potrzaskany, a dodatkowo jest zagrodzony grubym pniem drzewa – limby. Wrastająca w zbocze, walcząc o przetrwanie wciska swoje korzenie w najdrobniejsze szczeliny szukając w nich zakotwiczenia, wysyłając część w kierunku życiodajnej wody. Stroma ściana nie daje możliwości obejścia tej przeszkody, a tarasik, na którym stoi Krzysiek jest tak nikły i wąski, że nawet nie można na nim usiąść i odpocząć. Porządnie poirytowany tym Krzysiek starannie lustruje otoczenie.
Mniej więcej na wysokości swoich stóp dostrzega wystający z pnia drzewa niewielki występ. Wygląda jak mocno obrośnięty materią drzewa, zardzewiały pręt. Zaintrygowany spogląda w górę. Z wysoko usytuowanej najniższej gałęzi korony drzewa zwisa kawałek zetlałego starego sznura, rozczapierzonego targającymi nim wiatrami, jak pajęcza sieć czepiający się cienkimi nitkami kory pnia. Poniżej, w wąskiej gardzieli jaru białymi rozbryzgami kotłuje się woda przeciskająca się ku swemu przeznaczeniu.
– To tyle byłoby na dzisiaj – mruczy do siebie Krzysiek.
Odwraca się i zaczyna wracać. W najbliższym, dogodnym miejscu rozsiada się na jakiejś skałce i pogryza słodycze. Spogląda w głąb doliny. Oświetlona bladym światłem słońca przesiąkającego przez muślin chmur wygląda dość smętnie, z poszarzałymi resztkami jesiennych barw. Panujący w niej spokój sugeruje, że wszystko w niej szykuje się do zasłużonego wypoczynku. Tylko tafla jeziora żyje. Odbijają się w niej chmury i drgają fraktale utworzone przez drobne fale wywołane lekkimi powiewami wiatru. W jednostajności doliny jaskrawymi, krzykliwymi kolorami odznaczają się jedynie barwne kropki namiotów stojących na garbie.
Krzysztof biernie rejestruje ten widok, jego umysł intensywnie zaprząta już myśl, jak poradzić sobie z napotkanym problemem. Korzystając z tego, że jest dość wysoko, sięga po telefon i sprawdza czy ma zasięg. Dzwoni do Kamili. Z radością słyszy jej głos.
– Nareszcie się odezwałeś! Już zaczęłam się martwić!
Tym razem nie denerwuje go jej nadmierna troskliwość. Przeciwnie, robi mu się ciepło na sercu.
Dziewczyna jak zwykle zasypuje go pytaniami. Z typowym dla siebie spokojem, skrótowo relacjonuje jej przebieg akcji w dolinie.
– A jak podoba ci się towarzystwo? – pyta Kama.
Krzysiek leciutko się uśmiecha i kurtuazyjnie odpowiada:
– Na pewno nie jest tak atrakcyjne, jak twoje!
– No ja myślę! – wykrzykuje Kama.
W obozie Krzysiek zjawia się wcześnie, akurat w chwili kiedy para paleontologów szykuje sobie obiad. Dołącza do nich podrzucając resztki swoich zapasów. Wysłuchuje ich opowieści i rozważań na temat wykonywanej przez nich pracy. Utraciły one nieco z pierwotnego entuzjazmu, który został zastąpiony technicznymi i profesjonalnymi szczegółami. O swojej wycieczce mówi niewiele, stwierdzając jedynie, że jutro zamierza tam powrócić. Przed zmierzchem schodzi do składziku nad jeziorem skąd zabiera linę i przyrząd zaciskowy. Wieczorem pakuje plecak i wcześnie zasypia.
Auror: Janka Dąbrowska