Rozdział 28
Wczesna pobudka podrywa wszystkich. W drzwiach pokazuje się Franciszek i zaprasza do domowej kuchni, gdzie łatwiej i przyjemniej będzie zorganizować śniadanie. Na zewnątrz jest jeszcze szaro, mgliście i chłodno, ale wygląda na to, że niezła pogoda powinna utrzymać się przez kilka dni. Potwierdzają to internetowe prognozy. Wszystkich to cieszy i rozmowy na ten temat stanowią dobry początek do rozpoczęcia konwersacji. Tylko Docent spał względnie spokojnie, Piotr i Seb narzekają, że długo nie mogli zasnąć. Krzysiek też nie jest wyspany.
Za to Franciszek i Mariusz tryskają humorem. Szczególnie Mariusz podniecony jest perspektywą oderwania się od rutynowych obowiązków służbowych. To człowiek góra. Wielki: wysoki i mocno rozbudowany. Dobrze umięśniony, z powodzeniem mógłby startować w konkursie „strong man”. Jego rubaszność i wesołość rozpraszają zdenerwowanie i niepewność pozostałych. Dobrze rozumieją się z Frankiem i choć właściwie tylko do niego zagaduje, to głośno czynione uwagi wzbudzają uśmiech u wszystkich. Dzięki temu wyruszają wkrótce w dobrych nastrojach.
Bardzo szybko Krzysztof orientuje się, jak rozkłada się układ sił w grupie. Piotr prawie od razu wyrywa ostro do przodu, naturalnie pociągając za sobą Sebastiana, który nie chce pozostać za nim z tyłu. Seb jest nieco niższy od Piotra i nie taki szczupły. Ma wyjątkowo jasną karnację, typową dla ludzi o nieco rudym odcieniu włosów. Na jego sympatycznym obliczu często gości trochę nieśmiały uśmiech bardziej widoczny w oczach niż wprost na twarzy. Pozornie wydaje się być zdominowany przez apodyktycznego Piotra, ale potrafi być bardzo zdecydowany. Dobierając długość kijków robi to tylko raz i od razu właściwie, nie marudzi zastanawiając się czy podchodzić w skafandrze czy tylko w bluzie polarowej, na pytania odpowiada bardzo konkretnie i zwięźle.
Franciszek i Mariusz początkowo idą z tyłu za Krzyśkiem i utykającym Docentem, jednak ich tempo jest dla nich zbyt wolne. Kiedy ich wyprzedzają, Krzysiek prosi, aby razem z młodymi zatrzymali się na skraju lasu i na nich poczekali.
Gdy grupują się po przekroczeniu pasa pól i łąk, Krzysiek mówi:
– Trudno nam będzie utrzymać wspólne tempo.
Na co Piotr od razu wpada mu w słowo i reaguje uwagą:
– Mówiłem panu Docentowi, że to będzie dla niego za trudne i doradzałem, żeby sobie odpuścił.
Zapada krepująca cisza, a po chwili odzywa się niespecjalnie speszony Docent:
– Piotrze! Poradzę sobie. Zapewne nie dojdę tam tak szybko jak ty. Za to, powiedz mi, czy kiedykolwiek zabezpieczałeś i opisywałeś znalezione kości, tak żeby potem można było odtworzyć ich naturalne ułożenie? Nie wydaje mi się, żebyś wiedział, jak to w praktyce wykonać. Chcesz mieć ten materiał do badań? Zatem zaufaj mi!
Krzysiek z uznaniem patrzy na starszego jegomościa, doceniając to, jak osadził w cuglach młokosa.
– Ustalmy zatem następującą zasadę. Każdy idzie swoim tempem. Trzymajcie się zasadniczo lewej strony strumienia. W miejscach gdzie wybór drogi staje się nieoczywisty czekajcie na mnie, a najlepiej róbcie przystanki mniej więcej co pół godziny. Uwierzcie mi. Tutaj jest gdzie zabłądzić.
Wyjmuje z plecaka zwój fosforyzującej taśmy, której używali ze Stachem w jaskini i podaje Franciszkowi.
– Wiąż co pewien czas na drzewach opaski na wysokości oczu, tak że jak będziesz oglądać się za siebie, to będziesz widział te, które już umieściłeś. Mam nadzieję, że taśmy wystarczy aż do jeziora.
Sam idzie dalej z Docentem. Starszy pan mimo ułomności, niosący całkiem spory plecak radzi sobie zupełnie nieźle. Pod górę idzie wolno, w milczeniu, mocno pracując kijkami. Tylko na postojach rozgaduje się. Okazuje się, że problemy z nogą wynikają z porażenia mięśni i nerwów będące następstwem przebytego w dzieciństwie polio.
– Nie chciałem być jednak gorszy od chłopaków i w dzieciństwie starając się im dorównać dużo biegałem, nie unikałem sportu, na tyle na ile się dało nadrobiłem braki. Potem wyjeżdżałem na różne stanowiska badawcze i polubiłem turystykę. Odwiedziłem sporo ciekawych miejsc w świecie. Nawet w całkiem trudnych rejonach. Bywałem na pustyniach, w górach i w jaskiniach.
W ten sposób systematycznie, choć wolno przemieszczają się w gęstym lesie, klucząc wśród korzeni, powalonych drzew i gałęzi, omijając rowy i wykroty, przeskakując albo przekraczając po kamieniach boczne dopływy głównego strumienia.
W pewnym momencie, już z daleka Krzysztof dostrzega sylwetki stojących Franciszka i Mariusza. W ich postawie wyczuwa coś niepokojącego, wyczuwa że wydarzyło się coś niedobrego. Podchodząc bliżej poznaje miejsce, gdzie z Kamą po pniu powalonego drzewa przekraczali głęboki parów. Teraz na jego dnie siedzi z wyciągniętą nogą zbolały Piotr. Pochyla się nad nim Seb, podając mu bidon.
Ciężki plecak przeważył Piotra, który usiłował przejść po pniu, jak po równoważni. Chłopak zwalił się bezwładnie do parowu. Choć plecak zamortyzował upadek, to bokiem nogi uderzył w głaz leżący na dnie. Chłopak jest blady, roztrzęsiony, w wyraźnym szoku. Jego twarz wyraża całkowitą dezorientację i wykrzywia grymas bólu.
Podczas gdy Krzysztof zaczyna do niego schodzić, Docent prosi:
– Pozwól mi także.
Sebastian wskazuje im wyznaczoną już przez siebie drogę dojścia, którą sam opuścił się na dno rozpadliny.
Podchodzą do Piotra, a ten z rozpaczą w głosie mówi:
– Złamałem nogę! Kurewsko mnie boli! I co teraz będzie?!
Docent spokojnym głosem zwraca się do niego:
Piotrze! Weź się w garść! Zdejmij but i skarpetkę, zaraz zobaczymy, jak to wygląda. Seb wyciągnij bluzę z plecaka Piotra. Niech się cieplej ubierze.
Z sykiem bólu chłopak oswobadza stopę i podwija nogawkę spodni.
Docent przyklęka i zaczyna obmacywać nogę.
– Poruszaj palcami! Spróbuj poruszyć stopą góra-dół i na boki.
Przy bocznym ruchu stopy chłopak wyje z bólu.
Po chwili Docent spogląda na Piotra, uśmiecha się do niego nieznacznie i mówi:
– Nie wydaje mi się, żeby była złamana. Myślę, że jest tylko mocno stłuczona i może skręcona. Jutro potężnie ci pewnie spuchnie i zsinieje, bo zrobi się tam krwiak.
– Franciszku! W moim plecaku w kieszeni z boku jest apteczka. Wyjmij ją proszę i zrzuć tu na dół – woła do mężczyzn stojących na krawędzi parowu.
– Najlepiej będzie, jak obaj zejdziecie tu do nas z naszymi plecakami. I tak jakoś będziemy musieli przedostać się przez ten jar – dodaje Krzysztof.
Docent smaruje kostkę Piotra żelem chłodzącym i z wprawą owija ją bandażem elastycznym. Jest trochę za krótki, ale po uzupełnieniu go jeszcze tym z apteczki Krzyśka opatrunek wydaje się być wystarczający. Aplikuje też rannemu środek przeciwbólowy.
– Seb, znajdź dwie solidne proste gałęzie. Zrobimy z nich łubki do usztywnienia nogi.
Mariusz sięga do swojego plecaka i wyciąga stamtąd niewielki zwój cienkiej linki.
– Można nią będzie przytwierdzić te gałęzie do nogi.
Gdy emocje nieco opadają, a sytuacja przynajmniej na razie wydaje się być opanowana, Krzysiek mówi:
– Piotrze spróbuj czy jesteś w stanie chodzić podpierając się kijkami? Jeżeli będą za delikatne, zrobimy ci kule z solidnych gałęzi. Musimy też między siebie rozparcelować bagaż Piotra.
Lwią część zawartości plecaka chłopaka przejmuje na siebie Mariusz. Zapakowany wór przeznaczony na szczątki Explorera przytracza na wierzch swoich nosiłek.
– Niedaleko stąd powinno być już miejsce, gdzie biwakowałem ze swoją dziewczyną podczas pierwszej wyprawy. Tam rozbijemy 2 namioty. Jest już późno. Jutro rano podejmiemy decyzję co dalej.
Tym razem idą już zwartą grupą, tempo się wyrównało. Jednak wszyscy raczej nieskorzy są do prowadzenia rozmów, tak jakby każdy z osobna rozważał w myślach zaistniałą sytuację.
Wkrótce w pobliżu bobrzej tamy, przy bocznym potoku, Krzysiek dostrzega ślad zniwelowanej polanki, na której stała kiedyś pałatka jego i Kamy. Trudno było teraz rozbić tam dwa namioty. Choć będzie w nich ciasno, to muszą się w nich zmieścić wszyscy: młodzi z Mariuszem w jednym, a reszta w drugim. Zapadający zmrok, mocne przeżycia dnia i zmęczenie szybko zaganiają paleontologów do namiotów, w ciepło i zacisze śpiworów.
Krzysiek z Frankiem i Mariuszem uwijają się przy świetle czołówek z przygotowaniem posiłku. Idzie im to bardzo sprawnie i po niedługim czasie serwują gęstą zupę z makaronem i wkładką mięsną. Herbata uzupełnia utracone w ciągu dnia płyny.
Panowie siedzą jeszcze trochę na zewnątrz, cicho tocząc rozmowę, rozważając możliwości rozwoju wypadków dnia następnego.
Autor: Janka Dąbrowska