Rozdział 25
Krzysztof siedział na górnym tarasie swojego rodzinnego domu z kubkiem kawy w rękach. Wznoszący się naprzeciwko stok wzgórza zalegał już cień, tylko wierzchołki drzew lasu na grzbietach płonęły czerwienią zachodzącego słońca rysując się postrzępioną linią na tle fioletowiejącego nieba. Pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie nie dbając o to, gdzie dryfują, aż zatrzymały się na przystani: dobrze mi tu i teraz. Wyrwany z zamyślenia lekkim wieczornym chłodem późnego lata dostrzega Elkę krzątającą się wokół uli w rogu ogródka i dobiegają go odgłosy pracy z ojcowskiego warsztatu.
Decyzja o porzuceniu miejskiego trybu życia i powrót w rodzinne strony okazała się ze wszech miar słuszna. Odzyskał wewnętrzny spokój i poczucie spełnienia. Życie toczyło się tu spokojnie, bez wymuszonego pośpiechu, w zgodzie z naturą. Wpasował się w klimat tego miejsca, a jego pojawienie się znalazło odbicie także w życiu otaczających go ludzi.
W chwili, gdy chłód zagania go do wnętrza domu, kątem oka dostrzega wjeżdżający na podwórko samochód terenowy. Spracowany i ubłocony, ale wyraźnie prowadzony ręką wprawnego kierowcy. Zaciekawiony przygląda się wysiadającej z niego postaci. Jest to dobrze zbudowany, postawny mężczyzna w sile wieku, ubrany w rodzaj uniformu – leśnika czy myśliwego. Choć jego twarz skrywa rondo kapelusza, to Krzysiek odnosi wrażenie, że gdzieś już go spotkał.
Przybysz rozgląda się po obejściu. Słysząc postukiwania dobiegające z warsztatu, tam kieruje swoje kroki. Po chwili wychodzi w towarzystwie ojca, który zaprasza go do domu. Po chwili ojciec woła:
– Krzysiek! Masz gościa!
Intensywnie zastanawiając się skąd zna tego człowieka, Krzysiek zbiega po schodach ze swojego pokoju na górce.
– Jestem Franciszek. Nie wiem czy pan sobie mnie przypomina? Jestem sołtysem wioski, w której w lipcu zgłosił pan znalezienie ludzkiego szkieletu w jaskini.
Siadają przy stole, przy którym krząta się już wiedziona ciekawością Elka, która czuje się tu już prawie gospodynią.
– Co pana do nas sprowadza? Czyżby udało się określić kto jest tym nieszczęśnikiem? – pyta Krzysztof.
Na początku lata Krzysiek wraz ze Stachem i Antonem w trakcie penetracji jaskini, której dno zostało odsłonięte w wyniku osuwiska zbocza góry nad jeziorem „Nie-wiadomo-co”, natknęli się na szkielet człowieka, któremu bardzo dawno temu najwyraźniej nie udało się z niej wydostać.
W dolnej odsłoniętej grocie zalegają też kości licznych zwierząt, w tym znakomicie zachowany szkielet wielkiego niedźwiedzia. Krzysztofa intrygowało, którędy dostawały się tam te zwierzęta i dlaczego dokonywały tam swego żywota. Razem z przyjaciółmi udało mu się, na grzbiecie wzgórza, odszukać wejście do jaskini i zejść nią aż do groty.
Pan Franciszek opowiada, że znalezisko Krzyśka mocno go poruszyło i nie dawało spokoju.
Przejrzał wszystkie dostępne kroniki i zapiski dotyczące zarządzanej przez niego wioski, skontaktował się nawet z okręgowym oddziałem policji pytając czy w kartotekach nie znajduje się zgłoszenie czyjegoś zaginięcia sprzed około pięćdziesięciu lat. Nie odszukano jednak niczego co mogłoby odpowiadać temu przypadkowi.
Ostatecznie sołtys powiadomił o znalezisku mieszkańców okolicznych wiosek, na zwołanym spotkaniu, mając nadzieję, że może w ich pamięci tkwi zagrzebane wspomnienie takiego wypadku.
– Następnego dnia zgłosiła się do mnie młoda dziewczyna, której babka – blisko osiemdziesięcioletnia już kobieta, powiedziała, że to może być jej młodszy brat.
Wspominała, że chłopak miał w głowie tylko włóczenie się po górach. Matka usiłowała zmusić go do pracy w gospodarstwie, a ojciec gnał w pole. A on wykradał ojcowską flintę, bochenek chleba z alkierza i uciekał w góry. Znikał tam na całe dnie. Wracał zmizerowany, nierzadko poobijany i brudny. Jak tylko się ogarnął, schodził w niziny do miasta, skąd wracał z drobnymi prezentami i jakimiś manelami, które nie wiadomo do czego były potrzebne. Skąd miał na to pieniądze? Ludziska we wsi plotkowali, że pewnie kradnie lub zbójuje. Tym bardziej więc wyrywał w góry. W końcu za kolejnym razem po prostu nie wrócił. Nikt go nie szukał, bo nawet nie wiadomo było gdzie. Uznano, że po prostu się zatracił i wkrótce o nim zapomniano.
– Bez względu czy to on czy nie, człowiekowi należy się godny pochówek – mówi pan Franciszek.
– A przy okazji wspominał pan, że znaleźliście tam, w tej grocie kości prastarych zwierząt. Tak sobie pomyślałem, że gdyby zainteresować nimi jakiś uczonych to może napisaliby coś w Internecie, albo powiedzieli coś w telewizji. Nasza wieś stałaby się sławna, ludzie by do nas walili i zrobiłby się ruch. Pewnie ma pan jakieś zdjęcia tego miejsca?
Krzyśkowi podoba się ten facet, jego zdeterminowanie i chęć działania. Odszukuje w smartfonie zdjęcia znad jeziora „Nie-wiadomo-co” zrobione w trakcie pobytu z Kamilą.
– Rany! Przecież to cały niedźwiedź! – wykrzykuje Franciszek.
– Może mi je pan przesłać?
– Moja dziewczyna zabrała jedną z tych kości i przekazała ją do Instytutu Paleontologii. Nie wiem jednak co się z tym dalej dzieje. Poproszę, żeby odszukała jakiś ślad tego zgłoszenia. Może się przyda? – odpowiada Krzysiek.
– Panie Krzysztofie, jeżeli się uda, to od razu wydrukuję te zdjęcia i skoro już tu jestem, to pojadę do tego instytutu pogadać i czegoś się dowiedzieć.
Jego podniecenie jest zaraźliwe. Jest już późno i „Zajazd pod Jeleniem” jest już zamknięty. Elka, która go prowadzi, proponuje mu jednak nocleg. Krzysztof z panem Franciszkiem umawiają się na telefon.
Krzysiek wychodzi przed dom i dzwoni do Kamy. Codziennie wieczorem rozmawiają dzieląc się wrażeniami z całego dnia, czerpiąc ciepło z własnych głosów dające im poczucie bliskości.
– No co ty powiesz?! – tak reaguje Kama na wieść o panu Franciszku.
– Czyżby kolejna rzecz odkryta praz ciebie znalazła ciąg dalszy? Dobra! Rano poszperam w poczcie, a poza tym gdzieś powinnam mieć formularz przekazania eksponatu. Jak go znajdę, zrobię skan i ci go podeślę.
Zasypiając Krzysiek myśli sobie, że gdyby żył w czasach Explorera, jak zaczyna nazywać w myślach zaginionego chłopaka, to mógłbym skończyć tak jak on. Od czasu kiedy głęboka migrena powaliła go bez przytomności na jedną noc w górach, zaczął zabierać ze sobą na górskie wyprawy apteczkę, a w niej stosowne leki. Poza tym stara się zawsze kogoś informować dokąd mniej więcej się udaje i kiedy planuje wrócić.
Autor: Janka Dąbrowska