Magia kryształu – Rozdział 20

Rozdział 20

Zanurzając się w korytarz jaskini Krzysiek ma wrażenie jakby przekraczał granicę dwóch światów. Opuszczał upalny, oświetlony jaskrawym słonecznym blaskiem, pełen kolorów i znanych dźwięków, a wkraczał w wieczną ciemność, chłód przesycony zapachami wilgotnych skał i ziemi, butwiejących roślin i wszechobecnej ciszy. Nawet bzyczenia owadów nie słychać.

Początkowo korytarz nieznacznie tylko opuszcza się ku dołowi. Jest przestronny, jego dno usłane jest drobnym piargiem. Krzysiek, który idzie pierwszy omiata snopem światła ściany i strop, a w szczególności sprawdza gdzie stąpa. Dostatecznie dużo naczytał się o tym, jak wiele w jaskiniach bywa różnych rozpadlin i studni.

Chodnik w pewnym momencie wyraźnie stromieje. Nogi zaczynają ześlizgiwać się z wilgotnych, pokrytych gliną i różnymi nalotami kamieni.

Raptem w dojmującej ciszy rozlega się przeraźliwy pisk, a w ich kaski uderzają rozpostarte, skórzaste skrzydła nietoperzy wyrwanych ze snu światłem ich latarek. Hałas, który przy tym czynią jest tak zaskakujący, że obaj wystraszeni, aż przysiadają z wrażenia. Stach jest porządnie zdenerwowany. W jego głowie kłębią się wszystkie wiejskie przesądy na temat nietoperzy.

Uspokajający ton Krzyśka na niewiele się przydaje. Na chwilę gaszą latarki. Otacza ich absolutna, namacalna wręcz ciemność. Po chwili wszystko się uspokaja, a dociera do nich odgłos kapiących gdzieś kropel wody. Kiedy ponownie omiatają ściany i sufit światłem, dostrzegają na nich różne nacieki, bulwiaste naroślą i skalne sople. Nie są bardzo kolorowe. Dominuje czerń i biel i przeźroczystość skapującej z nich wody.

W ścianach zaczyna pojawiać się coraz więcej bocznych szczelin, odgałęzień, nie wiadomo jak długich. Krzysiek na wszelki wypadek zaczyna odrywać kawałki taśmy fluorescencyjnej i zostawiać je za sobą pod ścianami. Teren robi się na tyle wymagający, że zmuszeni są schować ręczne latarki. Potrzebne są im dwie wolne ręce.

W pewnym momencie Krzysiek staje na krawędzi, poza którą nie dostrzega podłoża. Ponownie wyciąga latarkę i dokładnie lustruje teren przed sobą. Zrzuca poza krawędź parę kamieni. Słyszy jak staczają się, po czym lądują po chwili na dnie.

Stanęli na skraju niezbyt wysokiego uskoku, dwu lub trzymetrowego. Stanowi go płaska płyta pokryta mazistym nanosem. Zejście tędy nie powinno stanowić problemu, bo można się po niej zsunąć, jak po zjeżdżalni. Natomiast powrót, pokonanie jej w odwrotnym kierunku może być wręcz niemożliwe bez zastosowania jakiś ułatwień. Dobiega do nich też odgłos szemrzącej gdzieś przed nimi spływającej wody.

– Musimy tu zawiesić na stałe linę, bo jeżeli nie uda nam się dotrzeć do pieczary „cmentarnej”, trzeba mieć zabezpieczony powrót – mówi do Stacha.

Mocno zestresowany chłopak stracił swój rezon i działa całkowicie podporządkowując się Krzyśkowi. Wyciąga ze swojego plecaka 30 metrowy odcinek liny. Krzysztof wbija hak w szczelinę na ścianie powyżej krawędzi. Na linie zawiązuje w odstępach węzły, przywiązuje ją do haka i spuszcza ją w dół. Ułatwia im to opuszczenie się po gładkiej ścianie. Na końcu liny Krzysiek zawiązuje kawałek odblaskowej taśmy.

Kiedy po pokonaniu uskoku zaczynają posuwać się dalej, raptem światło latarki odbija się przed nimi z boku od jakiejś lustrzanej powierzchni.

– Co to może być? – zastanawia się Krzysiek.

Zbliżając się do tego miejsca coraz bardziej upewnia się w tym co widzi. Pod ścianą siedzi ludzki szkielet. Porażająca jest biel czaszki, reszta obleczona jest w zbutwiałe części odzieży. Obok leży stłuczona lampa karbidowa i to od jej szkła odbijało się światło ich latarek. Jedna z nóg jest nienaturalnie wygięta, a kość piszczelowa sterczy ostrą krawędzią przełamania.
Na ten widok Stach wpada w panikę.

– K…! Wyłazimy stąd, bo skończymy tak, jak ten nieszczęśnik! Dość mam tej ciemnicy!

Poniżej na dnie korytarza połyskuje strumień wody. Wypływa z bocznej głębokiej szczeliny.
Schodzą do niego, a tam nie oglądając się za siebie, wyciągają słodycze i dają sobie czas, żeby uspokoić rozkołatane nerwy.

– Lampy karbidowe, używane były bardzo dawno temu. Ten gościu urzęduje tu już sporo czasu – Krzysztof usiłuje rozładować nieco napięcie chwili.
– Kto to może być i po co tu przylazł? – zastanawia się Stach.
– Pewnie po to po co my? – śmieje się Krzysiek.
– Spoko, my damy sobie radę, gdyby trzeba było wracać, ale wyjdziemy dołem!

Woda wypełnia prawie całe dno sztolni. Początkowo usiłują ją omijać, ale buty ześlizgują się po kamieniach i coraz częściej wpadają do zimnej wody. W końcu zaprzestają ekwilibrystyki i idą po prostu wzdłuż strumienia.

Zeskakując z uskoków i spiętrzonych kamieni wkrótce są mokrzy prawie po uda. Obaj szczekają zębami z zimna. Całe szczęście w tunelu ciemności, na końcu dostrzegają smużkę światła. To na pewno wyjście do pieczary „cmentarnej”. Porządnie muszą się pilnować, żeby nie zacząć biec, nie zaprzestać czujności, aby nie skręcić lub nie złamać nogi, tak im śpieszno do wydostania się stąd. Prześlizgują się pod stropem i… nareszcie znowu zawitali w przyjaznym, jasnym i pogodnym świecie.

Szybko wydostają się z groty i schodzą na garb osuwiska na goszczące tam niemrawe, pomarańczowo zabarwione już słońce. Tam Krzysiek wyciąga telefon i rozentuzjazmowany dzwoni do Antona.

– Udało się! Jesteśmy na dole! Niedługo będziemy u ciebie! Gotuj żarcie!

Teraz Stach odzyskuje pełną swą witalność i pędzi w dół jak na skrzydłach.
– Udało się! Udało się! Udało się! Zrobiliśmy to! – podśpiewuje. Widać jaki jest szczęśliwy i dumny z siebie.

Następnego dnia śpią długo. Po okresie dobrej pogody słońce skryło się za zasłoną szarych, ciężkich chmur. Deszcz wisi w powietrzu. Wrażenia dnia poprzedniego powodują, że czują się ociężali i ruszają się ospale. Ostatecznie po śniadaniu Krzysztof ze Stachem zalegają znowu w namiocie, słysząc od czasu do czasu krople deszczu bębniące o tropik. Tylko Anton wyruszył gdzieś w towarzystwie alpaki, ale i on wkrótce do nich dołącza. Dopiero pod wieczór zaczynają częściowo zwijać obóz przygotowując się do wczesnego rannego wymarszu.

W drodze powrotnej w wiosce zajeżdżają do sołtysa. Krzysiek informuje go o niefortunnym znalezisku w jaskini. Być może ok. 50 lat temu ktoś tu zaginął i teraz dopiero go odnaleziono?

 

Autor: Janka Dąbrowska

2 uwagi do wpisu “Magia kryształu – Rozdział 20

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *