Rozdział 18
Budzą się cali spoceni. W oświetlonej słońcem kopule namiotu jest gorąco i duszno. Na zewnątrz jest przyjemnie ciepło, choć trochę cienia by się przydało.
W trakcie śniadania Krzysiek mówi:
– A może weszlibyśmy dziś na ten garb, z którego spływa kaskada? Zobaczymy co jest ponad nim? Damy radę wrócić do samochodu w jeden dzień. Mamy teraz lżejsze plecaki, bo prawie skończyło nam się jedzenie, znamy drogę, no i cały czas będziemy schodzić. Co ty na to?
– Naprawdę uważasz, że uda nam się wrócić w jeden dzień?- pyta Kama.
– To będzie na pewno długi dzień, ale damy radę – odpowiada Krzysiek.
– No dobra! To idziemy!
Po skończonym śniadaniu cały sprzęt wrzucają do namiotu lub pod tropik, wkładają spodnie i buty i wyruszają.
W pobliże kaskady dochodzą śladem pozostawionym przez Krzyśka. Tam okazuje się, że gęste zielsko, przez które trzeba się przedzierać, Krzyśkowi, który jest wysoki sięga do pasa, Kamili – prawie do ramion. Liście są kłujące i parzą dziewczynę jak pokrzywy.
Kamila w pewnym momencie protestuje:
– To cholerstwo kłuje mnie jak diabli. Mam dość! Nie idę dalej!
Krzysiek ogląda się za siebie:
– Wskakuj mi na barana. Przeniosę cię.
Przykuca, a Kamila opasuje go nogami w pasie, rękami obejmuje za szyję.
Czuje ciepło dziewczyny na plecach, prężność jej nóg i aksamitną skórę rąk na szyi. Waży niewiele więcej niż plecak, który niósł pierwszego dnia, a o ile przyjemniej jest mu dźwigać ten ciężar.
Wzdłuż kaskady muszą wspinać się wśród spiętrzonych mokrych i śliskich skał, i dużych kamieni. Gdy stają na szczycie garbu i unoszą głowy, napotykają zadziwiający widok.
Spora część zbocza wzgórza osunęła się tworząc potężny obryw, który odsłonił wnętrze ukrytej jaskini. Powstała ogromna grota, a garb, na którym stoją to część tego osuwiska.
Z gardzieli groty wypływa strumień rozlewający się strugami po kamienistym stoku. Woda skupia się, jak w lejku w rozpadlinie garbu opadając kaskadą do jeziora.
– Kurczę! Ale to musiało rymnąć! – mówi Kama – Jak myślisz? Dawno to się stało?
– Sadzę, że bardzo dawno. Spójrz! Cały ten teren jest już mocno ustabilizowany i osiadły, porośnięty trawą i krzakami. – odpowiada Krzysiek.
Przeskakując po kamieniach i klucząc wśród strumyczków kierują się do groty. Ciekawie przyglądają się jej wnętrzu.
Kiedyś musiała to być duża komora. Na ścianach i na stropie występują różnych kształtów i kolorów nacieki, a gdzieniegdzie zwisają z niego niewielkie sople kremowych stalaktytów. Podłoże zarosło mchem i drobnolistnymi paprociami. W wielu miejscach leży na nim zaschnięta masa guana nietoperzy.
W głęboko ukrytych zakamarkach ścian popiskują one teraz zaniepokojone ich pojawieniem się. Cała ta nieco mroczna sceneria mocno kontrastuje ze świetlistym krajobrazem za ich plecami i budzi niepokój.
W pewnym momencie Kama dostrzega pod jedną ze ścian leżące na ziemi jakieś osobliwe białe kształty.
– Zobacz! Co tam leży? Dziwnie to wygląda.
Kiedy zaczynają się tam zbliżać napotykają na białe kości jakiś zwierząt. Leżą w większych lub mniejszych skupiskach, niektóre są połamane i leżą zupełnie oddzielnie. Raptem stają nad kompletnym szkieletem prawdopodobnie niedźwiedzia. Jego czaszka jest niesamowicie masywna.
– Ależ on był wielki! – szepcze Kama – Patrz! Ta kość, którą znalazłeś przypomina tę tutaj.
I wskazuje na łopatkę leżącego szkieletu.
– To wygląda jak cmentarzysko zwierząt – cicho mówi Krzysiek. – Pewnie wchodziły do tej jaskini i nie umiały się potem z niej wydostać, albo specjalnie szukały w niej odosobnionego miejsca, żeby dokonać swego żywota. Podobno niektóre zwierzęta tak robią.
Rozmawiają ze sobą cicho, jakby nie chcieli zakłócać spokoju tego miejsca.
– Pewnie woda wypłukała stąd fragment tej znalezionej przeze mnie kości i zniosła ją kaskadą do jeziora. Ciekawe ile lat mają te kości?
Powoli, z ociąganiem wycofują się z groty. Krzysiek zabiera jeszcze jedną, wolno leżącą długą kość.
Zaczynają schodzić oboje pogrążeni w myślach. Dopiero przy namiocie rozgadują się omawiając znalezisko, zastanawiając się nad jego genezą i wiekiem.
– Wiesz co? Jeżeli nie masz nic przeciwko, to ja wezmę te kości i zaniosę je do instytutu paleontologii. Oni na pewno będą potrafili powiedzieć co to za zwierzęta i ile lat mają te kości. – mówi Kama.
– Bardzo dobry pomysł! – stwierdza Krzysiek.
– Krzysiek! Jak tak dalej pójdzie, to ty odkryjesz w tych górach jeszcze złoto! – żartuje Kama.
– Chyba mi to nie grozi. Nie sądzę, żeby były to złotodajne rejony, ale na pewno wiele w nich jeszcze jest ciekawego!
Następnego dnia wstają o bladym świcie. Czeka ich długi marsz w dół, z powrotem. Niewiele mają już do jedzenia, więc śniadanie nie zajmuje im dużo czasu. Sprawnie zwijają obóz i wyruszają. Na morenie przystają, rzucając ostatnie spojrzenie na odkryte przez siebie jezioro, jakby pragnęli utrwalić ten widok nie tylko na zdjęciach, ale przede wszystkim w swoich głowach i wspomnieniach. Potem raźno zaczynają schodzić.
Do samochodu docierają o zmierzchu.
Zatrzymują się w którymś z przydrożnych moteli, wynajmują pokój i fundują sobie sutą kolację z winem. Mają co świętować! Udaną, pełną emocji i przygód, odkrywczą wyprawę!
Kiedy gaśnie światło, Kama bez słowa, cichutko wślizguje się do łóżka Krzysztofa i wtula się w niego. On gładzi ją po włosach i delikatnie całuje.
Na parkingu przed dworcem kolejowym Kamila przerzuca swoje manele i znalezione kości do toyoty, podchodzi do Krzysztofa, wspina się na palce i go całuje:
– Dziękuję! Odezwę się! – mówi.
On ujmuje jej dłoń i kładzie na niej swój kryształ, który wyciągnął z kieszeni spodni.
– Będę czekał! Wracajcie do mnie!
Unosi leciutko dziewczynę i długo całują się na pożegnanie.
Autor: Janka Dąbrowska
Za krótkie te rozdziały. Może będziesz udostępniać chociaż po dwa?:)
Podział na rozdziały jest nieco sztuczny. Jak pozbiera się je do „kupki”/razem, można czytać jednym ciągiem.
Nie chciałam nadużywać cierpliwości czytelników ;)))
Dzięki!
J.