Magia kryształu – Rozdział 11

Rozdział 11

Krzysiek obudził się w nocy, wsłuchując się w gwizd wiatru w kominie i krokwiach. Wiatr wciskał się w najdrobniejsze szczeliny domu, wygrywając tam swoją dynamiczną melodię. Gdzieś klekotały źle domknięte okiennice, albo drzwi. Za oknami niepokojąco szumiał las.
– Oho! Mocno wieje – pomyślał.

Kiedy rano wyjrzał przez okno, w szarości poranka dostrzegł drzewa targane podmuchami wiatru, przyginającego drzewa bezskutecznie próbujące stawić mu opór. Ponad kołyszącym się lasem kłębił się gruby wał brudno szarych chmur, popędzanych wichurą, nakazującej im jak najszybciej zająć połać całego nieba.
Na podwórzu przewalały się rozrzucone w nieładzie białe drzewne wióry wywiane nocą przez niedomknięte drzwi z ojcowskiego warsztatu. Dom stękał, jakby narzekał na to, co przyszło mu na stare lata, ale w tych pomrukach nie było niepokoju, raczej stwierdzenie:
– Spokojnie! Dam radę!

– Oj! Ten wiatr narobi szkód w lesie – stwierdził ojciec przy śniadaniu.

Koło południa, świat przesłoniła kurtyna deszczu, niezbyt ulewnego, za to padającego równomiernymi, jednostajnymi, uporczywymi kroplami. Deszcz zdawał się walczyć z wiatrem o prymat, ostatecznie wygrywając ten spór. Cicha, miarowa kanonada kropli o dach podziałała na Krzyśka uspokajająco.

Zasiadł do komputera. Znalazł tam maila od Aleksa.
Okazało się, że korporacyjny klient po zapoznaniu się z materiałami przesłanymi przez członków zespołu, wybrał jego koncepcję organizacji strony, jako najbardziej trafną i zgodną z wizją firmy. Szef zaproponował Krzyśkowi, aby został kierownikiem całego projektu. Krzysztofowi nie podobał się ten pomysł. Nie chciał nikomu niczego narzucać, nikogo do niczego przekonywać, ani naginać, więc odpisał do wszystkich:
– Najlepiej będzie, jak ty pozostaniesz szefem-koordynatorem, ja mogę sugerować rozwiązania, ty wybierasz i podejmujesz ostateczne decyzje.
Spotkało się to z bardzo przychylnym przyjęciem wszystkich współpracowników.

Niebo wypłakiwało swoje troski przez trzy dni prawie bez przerwy. Zagłębieniami stoku zaczęły spływać strumyki. Płynące z nimi igliwie, drobne gałązki i kamyki napotykając na swej drodze większe przeszkody tworzyły małe tamy, nad którymi tworzyły się rozlewiska, aby pod naporem wody nagłą szeroką falą runąć w dół, kładąc trawy i znacząc teren naniesionym piaskiem. Rowem wzdłuż drogi rwał bystry, kawowo bury potok. Ojciec z niepokojem go obserwował, obawiając się, że gdy wypełni cały rów, wyleje na drogę dojazdową, a potem zaleje im podwórze. Jednak nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać.
Wreszcie w czwartek pod wieczór niebu zabrakło łez, mocno się ochłodziło, a na granatowym niebie zaczęły pobłyskiwać iskierki gwiazd.

Okres ten, wypełniony intensywną siedzącą pracą, dał się Krzyśkowi mocno we znaki. Przyzwyczajony do ruchu, niecierpliwie oczekiwał możliwości wyrwania w góry. Musiał jednak odczekać, kiedy cała nagromadzona wyżej woda spłynie w dół, a wierchy staną się dostępne. Ciekaw był, jak wyglądają po tym wichrowo-mokrym zamieszaniu, jak wielkie panuje tam pobojowisko?
W piątek pogoda ustabilizowała się, było chłodno, ale tym razem słońce wzięło świat w swoje władanie.

Wieczorem spakował plecak, a w sobotę wcześnie rano miarowym krokiem zaczął pochodzić zachodnim stokiem, wytyczoną przez siebie trasą. Kluczył między zerwanymi przez wiatr gałęziami, zapadał się w nasączone wodą mchowe poduszki, przeskakiwał nad głęboko wciętymi gliniastymi korytami wyżłobionymi przez wodę. Z otoczenia tchnęła moc odrodzenia i satysfakcji ze stawienia czoła przeciwnościom i trudnościom, tak jakby destrukcyjna siła zawieruchy nie zniszczyła, a umocniła naturę w woli trwania.

Choć uciążliwy był to marsz, to Krzysiek miał wrażenie, że znowu oddycha pełną piersią. Wędrował w zasadzie bez celu, posuwając się granią, rozglądając wokół po odświeżonym, otaczającym go świecie. Na grani więcej było połamanych i powalonych drzew, które trzeba było omijać, albo przedzierać się pomiędzy gałęziami i przeskakiwać przez pnie. Kilka razy natknął się na stado saren, jakby zagubionych w tym gąszczu, nawet nie bardzo potrafiących szybko umknąć na jego widok.

A czas umykał cichcem i niepostrzeżenie. Krzysiek zaczął opuszczać się w dół, gdy raptem drogę zagrodził mu piękny, dorodny, o fantazyjnie powyginanych korzeniach, powalony przez wiatr modrzew.

– Piękne drzewo! Ojciec na pewno wyczarowałby z niego coś ciekawego. Z tego kawałka pnia, można zrobić jak nic wysoki stołek barowy- pomyślał.
Zrobił parę zdjęć i sprawnie przedarł się przez rozłożystą przeszkodę.

Przez furtkę ich zagrody wkroczył w niebieskiej szarości zmierzchu. Na progu zdjął niemiłosiernie zabłocone byty i spodnie. Na bosaka i w slipach wszedł do domu.
Powitało go ciepło ognia palącego się w kominku i światło lampy zwisającej z sufitu, pod którą siedział ojciec czytający książkę. Podniósł wzrok znad okularów, spojrzał na syna i powiedział:
– No, sponiewierało cię trochę!
– Mnie to mnie, ale las na pewno! – odrzekł Krzysiek.

Wkrótce razem siedzieli przy stole nad miskami z gorącą zupą.

– Tego mi trzeba było! Dzięki Tato! Tam na wierchu znalazłem takie drzewo, które, pomyślałem sobie, może cię zainteresować. Zobacz! Zrobiłem parę fotek – Krzysztof podsuwa do ojca telefon.

Ten bierze go do ręki obojętnym ruchem. Syn dostrzega, jak w miarę powiększania i oglądania obrazu na twarzy ojca pojawia się wyraz zaskoczenia, ciekawości i ekscytacji.

– Piękny modrzew. Szkoda zostawić go tam na zatracenie.
– Ojciec, a może ściągnęlibyśmy go tu na dół?
– Synek! Przecież to kawał drzewa! Tam wysoko niczym nie dojedziesz. Jak chcesz go ściągnąć?
– Przecież jakoś ludzie radzili sobie w górach ze zrywką drzewa. Końmi? Tylko do tego trzeba mocnych, roboczych koni, a poza tym nie wiem czy tam koń dałby sobie radę z dojściem. Ale może jak ten pień potnie się na mniejsze kawałki, to dałoby radę z osłem albo z mułem? One takie sprytniejsze są w trudnym terenie.
– Nie mam pojęcia czy ktoś tu w dolinie ma osła, albo muła. Teraz wszystko wokół mechaniczne jest. Ale wiesz co? Popytam jutro w miasteczku.

 

Autor: Janka Dąbrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *