Rozdział 5
W trakcie śniadania ojciec wierci się na krześle, co rusz niepewnie spogląda na syna jednocześnie unikając jego wzroku, aż w końcu, wyraźnie zbierając się na odwagę mówi:
– Wiesz co? Tak sobie pomyślałem, jak targaliśmy po schodach ten fotel, że może przydałoby się zrobić oddzielne wejście do twojego pokoju na górce. Takie zewnętrzne, z szerszymi schodami. Rozbuduje się balkonik w większy taras, poszerzy drzwi balkonowe. Będziesz bardziej niezależny. Co Ty na to?
Krzysztof czuje falę ogarniającego go ciepła i wdzięczności.
– Ojciec! To bardzo dobry pomysł, ale to duża, poważna przebudowa domu. Ja nie bardzo będę miał czas, żeby ci w tym pomóc, a poza tym, to mało biegły jestem w stolarce i budowie.
Dasz radę?
– Wiesz co? Ten chłopak od Elki, to sprytny i pracowity dzieciak. Już go pytałem i bardzo jest chętny, tym bardziej, że trochę przy tym zarobi. Chce jechać do miasta do szkoły rzemiosła.
Pomoże mi, a i czegoś się przy tym nauczy. Pewnie lepiej niż w tych szkołach tam w mieście. Co oni mogą tam wiedzieć o prawdziwej stolarce?!
– Świetnie Ojciec! Działaj, a ja dam na to kasę!
– Ja tu mam sporo zgromadzonego materiału, pora go wykorzystać. Wcześniej jakoś nie wychodziło.
Krzysztof dostrzega zmianę nastroju ojca, jakby nowy duch w niego wstępuje. Uśmiecha się w myślach, bo on czuje podobnie.
Wychodzi przed dom i dzwoni do Kamili. Dziewczyna nie odbiera. Dopiero po godzinie oddzwania.
Zajmuje się kontaktami z klientami, a rozmowy z nimi potrafią się przedłużać.
Ma nieco dziecinny głos, mówi szybko z pewną niecierpliwością, szybko przeskakuje z wątku na wątek, jakby obawiała się, że nie zdąży przekazać tego czego się od niej oczekuje, albo tego co chce powiedzieć. Jej sposób mówienia stoi w sprzeczności z jej chłodnym, konkretnym profesjonalizmem w kontaktach mailowych i służbowych. Na dyskretnie zadane pytanie Krzyśka o panią Profesor i jej męża odpowiada szeroko i wylewnie.
Krzysiek dowiaduje się o nich więcej niż oczekiwał, a bezpośrednia rozmowa z Kamą wiele mu powiedziała także o niej samej. Obiecuje jej, że możliwie szybko postara się przesłać propozycję organizacji całego przedsięwzięcia.
Najchętniej zaraz zabrałby się za jego planowanie. Niestety praca, którą ma wykonać dla Aleksa wygląda na skomplikowaną, tym bardziej, że to fragment większej całości tworzonej przez cały zespół. Wymaga to ścisłej współpracy między nimi, uzgadniania koncepcji, różnych rozwiązań i pomysłów. Rodzi to wiele kontrowersji, nierzadko konfliktów między członkami zespołu, typowymi indywidualistami, jakimi bywają często programiści. Dodatkowo, to zlecenie od dużej, znanej na rynku korporacji, a osoba przekazująca materiały i dane jest mało konkretna, niezdecydowana, często zmieniająca zdanie, jakby sama nie wiedziała czego chce. Powoduje to, że niektóre fragmenty kodu trzeba modyfikować, albo wręcz pisać od nowa. To stresujące i na dłuższą metę zniechęcające. Kiedy wspominał o tym Aleksowi, ten odpowiedział:
– Wiem o tym. Uzgadnianie umowy było tak samo uciążliwe i wymagało ode mnie masę cierpliwości i dużo zachodu. Ale to potentaci, stworzenie ich internetowego wizerunku, to będzie dla nas świetna reklama, a poza tym forsy mają jak lodu i niezły będzie na tym zarobek.
Krzysztof musi więc ostro się sprężyć i skoncentrować na zadaniu. W desperacji uruchomił nawet swój stary komputer, aby zwiększyć pole działania. Trochę nad nim popracował, poprzerabiał wbudowując nowe karty i pamięci, unowocześniając na ile to było możliwe, i bywa on pomocny w pracy.
Często uczestnicząc w licznych spotkaniach on-line odbywających się nierzadko w zwariowanych porach, poirytowany w ich trakcie, sięga po kryształ leżący obok laptopa, ściska w dłoni, co pozwala zachować mu spokój i równowagę.
Dopiero wieczorami może pomyśleć o wyprawie, ale skonany ślęczeniem przy komputerach najczęściej szybko zasypia.
Jednak niepostrzeżenie w jego podświadomości tworzy się pomysł, jak zorganizować całą ekspedycję.
Dostrzega, że na satelitarnej mapie w jednej z wioseczek położonych najbliżej miejsca skąd zaczyna się oznakowana żółtą kropą trasa turystyczna, znajduje się symbol pensjonatu. Nie może jednak odszukać żadnego z nim kontaktu.
W piątek po obiedzie wyrusza samochodem do sąsiedniej doliny na swego rodzaju rekonesans.
Po około dwóch godzinach staje przed niewielkim domkiem ukrytym wśród wysokich świerków, za gęstym żywopłotem z jałowców. Nic dziwnego, że podczas pierwszej tu bytności w ogóle go nie zauważył. Nieduży domek, z białą elewacją, wykończony ciemnobrązowym belkowaniem, z podobnymi obramowaniami okien jest ładny i zadbany. Z parapetów i z balustrady tarasu zwisają czerwone pnące pelargonie, a pod tarasem rośnie całe pole pierzastych, jasno zielonych, rozłożystych paproci.
Krzysiek wchodzi po schodach na taras i staje przed drzwiami z mosiężną kołatką. Kiedy unosi jej rączkę, rozlega się sygnał dzwonka. Po dłuższej chwili w drzwiach staje starsza, siwowłosa pani, z dobrotliwym wyrazem twarzy. Krzysiek się przedstawia i wyjaśnia w jakim przybył celu. Zostaje zaproszony do środka, do niewielkiej, ale ze smakiem urządzonej, wygodnej kuchni. Pyta o możliwość wynajęcia trzech pokoi, na jedną noc i wyjaśnia, że chciałby w tym miejscu urządzić rodzaj bazy wyjściowej na szlak wiodący na górujące nad doliną wzgórze.
Pani Barbara słucha nie przerywając, po czym się uśmiecha i mówi:
– Ja już od dłuższego czasu nie wynajmuję pokoi. Od czasu wypadku męża nie mam na to czasu ani sił.
Jakby na potwierdzenie tych słów w drzwiach staje chudy, starszy mężczyzna, mocno łysiejący, ze zgorzkniałym obliczem, podpierając się na kuli. Z wyraźnym trudem, z nogą sztywną w kolanie, siada przy stole obok żony. Nie odzywa się i czujnie przygląda się Krzyśkowi, który nieśmiało się do niego uśmiecha.
Pani Barbara przedstawia mu problem, a on zupełnie bezemocjonalnie stwierdza:
– No przecież pokoje są wolne. Tylko je wywietrzyć trzeba.
Wszyscy idą do saloniku, a potem schodami na piętro, gdzie znajdują się trzy pokoje i wspólna łazienka. Trochę to staromodne i passe, ale jest czysto, schludnie i przytulnie.
– Na jedną noc – zupełnie wystarczająco – pomyślał Krzysiek.
Uzgadniają cenę, pani Barbara częstuje go jeszcze kawą, którą z przyjemnością wypija. Jest już ciemno, a czeka go jeszcze długi powrót do domu. Zmęczony kręceniem „kołem” na krętych drogach zatrzymuje się jeszcze przed zajazdem „Pod Jeleniem” i rezerwuje u Elki 3 pokoje. Trochę jest tym zaskoczona, ale wyraźnie zadowolona i podniecona. Nie ma bowiem zbyt wielu zatrzymujących się tu na noc, a to okazja do podreperowania finansów i zyskania nowych klientów, być może na dłużej. Kto wie? Może im się tu spodoba i częściej będą tu przyjeżdżali?
Dopiero w poniedziałek znalazł chwilę, żeby napisać maila do Kamy z zarysowanym planem ekspedycji:
– Przyjazd w czwartek wieczorem do miasteczka, nocleg w zajeździe „Pod Jeleniem”.
– Piątek – po śniadaniu wyjazd do sąsiedniej doliny i zatrzymanie się w pensjonaciku „Pod paprociami”.
– Sobota – wczesnym rankiem wyjście na trasę i powrót do pensjonatu. Jeżeli nie będzie za późno powrót do zajazdu w miasteczku.
– Niedziela – powrót uczestników do domu, do miejsc zamieszkania.
Przesyła też listę podstawowego wyposażenia, którym uczestnicy powinni dysponować i uprzedza, że w pensjonacie będą zdani na własne wyżywienie, mogąc korzystać z wygodnej, dobrze wyposażonej kuchni.
Czytając ponownie właśnie zredagowany list doszedł do wniosku, że wygląda on nieco jak algorytm pisanych przez siebie programów. Aby zatrzeć nieco to wrażenie, na zakończenie dodał więc zdanie:
– Liczę na Twoją umiejętność przedstawienia całego planu znajomym w sposób bardziej przyjazny i sympatyczny.
W momencie kiedy zrobił „klik” wysyłając maila przypomniał sobie, że powinien też zapytać Aleksa, jak zapatruje się na pomysł wzięcia udziału w tej „imprezie”.
Ta krótka chwila, zaangażowanie myśli górskimi planami dodaje mu otuchy i napawa optymizmem. Łatwiej jest mu powrócić do żmudnej pracy i wpatrywania się w ekran zapełniany kolejnymi linijkami kodu.
Do czwartku Krzysztof prawie nie wychodzi ze swojego pokoju. Rankiem wysyła ostatnie opracowane pliki do klienta, do akceptacji i trwa w nasłuchu, w oczekiwaniu na sygnał od Kamy.
Aleks przyjął jego propozycję udziału w wyprawie z wielkim entuzjazmem, aczkolwiek uprzedził, że dotrze do miasteczka dopiero w piątek rano, najpóźniej ok. godziny dziewiątej.
Autor: Janka Dąbrowska