Magia kryształu – Rozdział 2

Rozdział 2

Obudził się wcześnie i pomyślał:

– Jeżeli mam tu zostać na dłużej … Kiedy i skąd ta myśl pojawiła się w mojej głowie?
Chyba wczoraj ten wiatr na grani ją przywiał i tam ją zagnieździł. Z powodzeniem mógłbym pracować tutaj zdalnie. Jeżeli tak, to muszę przeorganizować i przystosować przestrzeń wokół, do potrzeb pracy zdalnej. Trzeba też zadbać o łatwiejszy kontakt ze światem.

Jego myśli mkną swobodnie dalej, rozrastając się o kolejne wyzwania. Postanawia nie zagłębiać się w nie, jakby obawiając się, żeby nie przygłuszyły przyszłości świeżo kiełkującej i przebijającej się niczym roślinka, przez zwartą powierzchnię teraźniejszości. Teraz pragnie cieszyć się tylko chwilą urlopowej wolności.
Do tej pory Krzysiek korzystał z Internetu w swoim telefonie, ale połączenie było słabe i często się zrywało. Jego laptop leniwie mielił wpisywane polecenia, tak jakby on także uznał, że jest na urlopie.
Wstając z łóżka poczuł się mocno połamany po wczorajszej wyprawie. Mimo, iż w mieście regularnie bywał na siłowni, to dawno nie czuł tak rozruszanego całego ciała.
Siedząc z ojcem przy stole, przy wspólnym śniadaniu, nieco lakonicznie, wymieniają się uwagami o dniu wczorajszym.
Krzysztof dostrzega stojący w kącie zakurzony swój stary komputer – blaszak, który nie był chyba odpalany od czasu jego wyjazdu. Dopytuje o dostępność sieci w miasteczku.
Po śniadaniu wskakuje do swojego wysłużonego forda i gna do centrum miasteczka. Parkuje pod niezbyt wyszukanym szyldem: Usługi Komputerowe.

W niewielkim pomieszczeniu panuje dobrze znany mu zapach zgromadzonego sprzętu elektronicznego, a naelektryzowane drobinki kurzu krążą w słonecznej smudze wpadającej przez witrynę. Pod ścianą stoi duża drukarka.
Zagaduje do młodej dziewczyny siedzącej za biurkiem, która szybko orientuje się, że dla tego klienta jest zdecydowanie za mało kompetentna. Znika na zapleczu, a po chwili wychodzi stamtąd z ok. 30 letnim mężczyzną, zaintrygowanym i nieco spiętym. Wkrótce rozmawiają ze sobą jak równy z równym.
Okazuje się, że w miasteczku poprowadzona jest sieć kablowa i doprowadzenie jej do domu ojca nie powinno stanowić problemu. Ustalają terminy, a przy okazji Krzysztof wyszukuje i zamawia w Internecie niewielki przyrząd, umożliwiający mu tworzenie własnej mapy terenu.
Kręcąc się po miasteczku kupuje parę wygodnych ubrań, w odpowiednim rozmiarze.
Zgłodniały wpada do zajazdu „Pod Jeleniem”, którego fasadę zdobi wielkie poroże dwunastaka. Wewnątrz centralnie wisi duży żyrandol utworzony z misternie posplatanych jelenich poroży, a nad kontuarem kolejne oprawione na drewnianych podstawach. Z ulgą stwierdza, że nie ma tu za to żadnych wypchanych jelenich głów i zwierząt.
Siada pod oknem. Za barem z potężnego, pięknie obrobionego półpnia jakiegoś drzewa stoi postawna, ok. 50 letnia kobieta, o szerokim, pogodnym obliczu z włosami związanymi w kucyk na karku. Zagaduje do każdego z klientów, z wieloma żartuje. Zbyt wielu zresztą tu ich nie ma, raczej stali bywalcy, którzy wpadają, żeby pogadać.
Po chwili podchodzi do Krzyśka:
– Jestem Elka, co podać?
Zdaje się dobrze wiedzieć kim jest. Wieść o jego przybyciu, jak to w niewielkich społecznościach bywa, zdążyła się już rozejść po okolicy.
Po niedługim czasie stawia na stole danie dnia, całkiem smakowicie wyglądający gulasz. Czarna kawa z ciastkiem na zakończenie okazały się równie dobre. Chcąc zapłacić słyszy:
– To na dobry początek!
Wraca z poczuciem mile spędzonego dnia i tego, że poranna myśl ma szanse się urealnić.

Parkuje przed domem, a ojciec stojący w drzwiach ma wrażenie, jakby przez podwórze przeleciał powiew niosący ożywcze zmiany i nowości.

Następne dni przewijają się, jak kartki w kalendarzu, niepostrzeżenie i zdecydowanie za szybko. Stają się nieco schematyczne: wspólne z ojcem śniadanie i kolacja, i wyprawa w kolejne górzyste rejony, obiad u Elki „Pod Jeleniem”.
Kiedy laptop został podłączony do sprawnie przeprowadzonego kabla, odzyskał wigor i zdawał się wołać:
– Jestem gotowy, wykorzystaj mnie!
Nie kazał mu na to czekać. Tworzona przez niego mapa okolicy stawała się coraz bardziej dokładna, coraz więcej było na niej szczegółów: przebiegu potoków, wąwozów i jarów, grup luźno stojących skałek i ostańców, wodospadów, grani skalnych, wybitnych drzew, polan na których spotkać można było jelenie i wyznaczonych przebytych tras, korygowanych nierzadko podczas kolejnych wyjść. Kilka razy podarował Elce kolejne, znalezione przez siebie poroża, wzbogacając jej kolekcję.

Pewnego dnia w skrzynce pocztowej znalazł maila od Aleksa podsyłającego mu zlecenie do wykonania. Urlop dobiegł końca. Nadszedł czas, aby skonfrontować nową rzeczywistość z tą pozostawioną za sobą. Podjąć ostateczną decyzję czy rzeczywiście chce zamknąć za sobą drzwi do wielkomiejskiego życia.
Wybiera się do miasta, aby uporządkować wszystkie sprawy, dogadać z Aleksem zasady dalszej współpracy i komu trzeba, powiedzieć do widzenia.
Koledzy w firmie nie są zaskoczeni jego decyzją. Szkoda im tylko, że zostaną pozbawieni jego milczącej obecności, emanującej wewnętrznym spokojem, który potrafił łagodzić najgorętsza spory, a także jego nieco ironicznego poczucia humoru.
Po męskiej popijawie w pobliskim pubie, spakowanie miejskiego dobytku nie było trudne. Sprowadziło się to do dwóch dużych tekturowych pudeł umieszczonych w bagażniku.
W trakcie drogi powrotnej znowu dopadło go uczucie, że wraca tam, gdzie jest jego miejsce.

W miasteczkowym punkcie „komputerowym” wydrukował w dużym formacie swoją mapę, powiesił ją na ścianie i zerkając na nią od czasu do czasu zasiadł do laptopa powracając do wcielenia informatyka.
Pewnego ranka ojciec niepewnie zapytał:
– Nie przydałby ci się wygodny fotel? Mógłbym ci zrobić drewniany, mam ciekawy materiał.

Ciepło zrobiło się Krzyśkowi na duszy, poklepał serdecznie ojca po plecach i z uśmiechem powiedział:
– Tato! Świetnie! Będę miał gdzie pomyśleć i podumać!

Zarabianie pieniędzy zabiera znacznie więcej czasu, niż ich beztroskie wydawanie. Krzysztof musi mocno się przyłożyć, żeby realizować kolejne zlecenia podsyłane mu przez szefa. Jedne są łatwiejsze, inne trudniejsze i ciekawsze, ale bywa, że nie wystawia nosa ze swojego pokoju na górce. Ustalił z Elką, że przez jednego ze swoich pracowników codziennie podsyła mu ona obiad. Ma to tę dobrą stronę, że korzysta z tego także ojciec, który dzięki temu nabrał ciała i krzepy.
Pewnego dnia obiad przynosi sama Ela i Krzysztof zdumiony słyszy, jak od progu woła:
– Marcinko, gdzie jesteś?
Zawsze zwracał się do ojca: ojciec, rzadziej tato. Zupełnie zdaje się zapomniał, że ojciec ma na imię Marcin. Uśmiecha się pod nosem, ale myśli:

– Niech tak pozostanie, tak jest dobrze.

W góry może wyskakiwać teraz tylko w weekendy, a tu za oknem kusi pełnia lata.
Łąki na stokach pokrywa kobierzec zielonych traw, upstrzony cętkami kolorowych drobnych kwiatów. Przy każdym podmuchu wiatru trawy falują zmieniając w słońcu ubarwienie swoich grzyw, aż się prosi żeby do nich sięgnąć i ująć je w dłonie. Czasami na skraju lasu wieczorem pojawiają się sarny, które zwabione soczystością zieleni spokojnie się pasą.
Po letnich opadach deszczu wzbierają strumyki spływające ze zbocza, które przez lata zdołały wyrobić sobie korytka w twardym, kamienistym podłożu. Od czasu do czasu niebo nabrzmiewa ciemną szarością chmur przebijaną szpilami świetlistych błyskawic, a zrywający się porywisty wiatr przygina i tarmosi koronami wysokich drzew w ciemnej gęstwinie lasu.
Krzysztof obserwuje przez okno grę słońca i cieni na stoku, jego zmieniającą się barwę zależnie od pory dnia.

Po zakończeniu jednej z prac, postanawia zapuścić się do sąsiedniej doliny na jedno z pasm, które wielokrotnie obserwował z dostępnych mu grani. Kusi go widocznym na tle nieba grzebieniem postrzępionych skał. Wygląda jak grzbiet olbrzymiego dinozaura. Planował to już od pewnego czasu, gromadząc potrzebny sprzęt turystyczny i biwakowy: jednoosobowy, lekki namiocik, kuchenkę, śpiwór, karimatę i porządne buty.
Ojciec coraz częściej odbiera paczki przywożone przez firmy przewozowe i nie może wyjść ze zdumienia:
– Jak to możliwe, że nie wychodząc z pokoju tyle rzeczy nakupiłeś?!

Sam całymi dniami coś dłubie w warsztacie, postukuje, zbija, tnie i szlifuje.

 

Autor: Janka Dąbrowska

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *