Beskid Mały z „Agrykolą” – październik 2023 r

Beskid Mały jest jak przecinek wciśnięty w zdaniu między Beskidem Makowskim, a Śląskim.

 

Niezbyt rozległe pasmo, niewysokich wzgórz wdzięcznie wygina się ponad mocno zurbanizowanym, dobrze i dostatnio zagospodarowanym obszarem miast, miasteczek i wiosek lokujących się w dolinach.

Ciepły październik powitał nas dojrzałą, letnią zielonością, grą światła i cieni w mieszanych lasach porastających wzgórza, barwnością kwiatów na przydomowych rabatach, cieszył dojrzałością czerwonych koralików dzikiej róży i jabłek na drzewach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tylko na grzbietach napotykaliśmy żółtość przebarwiających się liści, czupryny płowych wysokich traw, a pod koniec pobytu pod nogami chrzęściły nam rudo brązowe, opadłe liście bukowe.

W dolinach jesień znaczyły jedynie starannie zaorane pola, na których ziemia poukładana w grubych skibach z utęsknieniem wyczekiwała zimowego odpoczynku.

 

 

 

Zdumiewające jest, że ponad gęstością dolinnej cywilizacji można przemierzać szlaki i dróżki w dobrze zachowanych w swej naturalności lasach, w których napotyka się rozsłonecznione polany, skalne ostańce, wąwozy i jary z przełomami czy stare osuwiska kamieniołomów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W dolinach oglądanych ze szczytów wzniesień rozmywają się aglomeracyjne zapędy współczesności, a na pierwszy plan wysuwa się piękno zbiorników wodnych – jezior utworzonych przez system zapór pobudowanych na rzece Sole.

 

Z bliska zapory te uzmysławiają dobrodziejstwo ich pojawienia się w tym środowisku. Stanowią bowiem zabezpieczenie przed powodziami, dostarczają energii elektrycznej i znakomicie uzupełniają ofertę turystyczną tego regionu.

Wznosząc się ponad ostatnie nowoczesne gospodarstwa i zabudowania, z rzadka napotka się na stare domostwa zachowane niczym ostańce, w których napotkać można ludzi pragnących żyć w zgodzie z tradycją i naturą.

 

Jedni pragną uciec od politycznego rumoru, inni natomiast wręcz przeciwnie, demonstrują swe zaangażowanie.

 

Nasza wędrówka zaczęła się w Jaszczurowej – małej wiosce położonej nad jeziorem Mucharskim, w dolinie na którą mieszkańcy Mucharza spoglądają z góry, z szerokim widokiem na kręty niczym norweski fiord zalew rzeki Skawy.

 

 

 

 

 

 

 

Mieszkaliśmy w gospodarstwie p. Krzysztofa, który fantazyjnie, tarasowo rozbudował je na stoku wzgórza. Licznymi schodami z naturalnego, łupanego kamienia przemieszczaliśmy się między domkami – miejscami noclegowymi, mogliśmy korzystać z oranżerii, sauny i niewielkiego basenu.

Pięknie ukwiecony i ogrodniczo zadbany teren wzbogacony był dodatkowo zagrodami dla królików, ptactwa domowego, owiec kameruńskich, a nawet klatką z kilkoma papugami. Ku uciesze „kociarzy” wokół kręciło się wiele rozleniwionych, dostojnych i słodkich kotów: dużych i małych.

Mimo pewnych niedogodności związanych z tą skomplikowaną topografią, było tam wygodnie, a znakomita kuchnia, serwowana przez miejscowe panie kucharki zaspokajała wszelkie nasze potrzeby.

Pogoda pierwszego dnia usiłowała osłabić nasz świeży zapał do wyrywania się w góry. Trasa przez Żurawicę przemierzana w chłodny, deszczowy dzień zawiodła nas do Suchej Beskidzkiej. A tam deszcz, wbrew swemu zamiarowi, nie był nam już straszny, a wręcz w spektakularny sposób uwidocznił piękno renesansowego Zamku Suskiego, odbijając w mokrej posadzce dziedzińca liczne krużganki, czyniąc go podobnym do Wawelu. Warto było tam zajrzeć, choć nie jest to rzeczywisty antyk.

Odbudowany i wyremontowany staraniem miasta, wyposażony w różne eksponaty trochę od Sasa do Lasa, a jednak oprowadzająca po nim młoda pani przewodniczka, choć nie ubrana w strój ludowy, zaciekawiła nas jego historią i legendami z nim związanymi. Dokonała tego w bezpretensjonalny, nowoczesny i pełen humoru sposób.

 

 

 

W Suchej Beskidzkiej zajrzeliśmy jeszcze do Karczmy Rzym, do której wkroczyliśmy pod kpiąco spoglądającym na nas diabłem, kuszącym kuflami piwa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W trakcie kolejnych naszych wyjść przemierzaliśmy szlaki przewijając się przez przełęcze, na których wzorem zaczerpniętym z egzotycznych gór, wędrowcy pozostawili na nich ślady swej bytności w postaci kamieni ułożonych w mniejsze lub większe piramidki i kopczyki. Kto wie? Może w każdym z tych drobnych kamyków zawarli dodatkowo swe pragnienia i życzenia, te których nie wymodlili przed mijanymi kapliczkami?

 

 

 

 

 

 

 

A te napotykane przez nas potrafiły być dostatnie, tradycyjne, proste, a także mocno wyszukane, w których trudno było zgłębić: „Co autor miał na myśli?” Nie mniej wszystkie przecież pojawiły się tu w podzięce, w dowód zachwytu otaczającym nas światem.

 

 

Niewiele jest tu już starych obiektów sakralnych, zostały zastąpione murowanymi, białymi kościołami, o nowoczesnej architekturze.

 

 

 

Zdobyliśmy rzecz jasna najwyższe wzniesienie Beskidu Małego – Czupel (930 m n. p. m.).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdarzało się, że wędrówki m.in. przez Potrójną, Rogacze, Leskowiec i inne wzniesienia przeciągały się tak, że tylko wydłużające się nasze cienie nawoływały do powrotu, a do drzwi domu docieraliśmy przy świetle lamy – księżyca wiszącego na szaro czarnym niebie.

Po takich dniach należało nam się nieco oddechu.

Wybraliśmy się do dworku Thetschlów w Jaszczurowej, którego właścicielem jest obecnie spadkobierca tej rodziny.

 

 

 

Jego przodkowie, efektywnie gospodarzący w tej dolinie, pochowani są w kaplicy grobowej przy kościele w Mucharzu.

 

 

 

Przeszliśmy wałami zamykającymi zalew, którego widok rozmyty słonecznym blaskiem i lazurem mógł kojarzyć się z włoskimi klimatami, aby zasiąść pod parasolami pobliskiej knajpy.

 

Wyruszając spod tych parasoli, wdrapanie się na wzgórze Mucharza nie było takie łatwe, choć droga była prosta i wyasfaltowana.

 

 

A tam z niemałą satysfakcją napotkać można mucharską Statuę Wolności stojącą przed domem zapewne miejscowego rzeźbiarza.

 

 

 

Nie sposób było w swych wędrówkach pominąć góry Żar wznoszącej się nad Międzybrodziem Żywieckim. Niewysoka, ze spłaszczonym szczytem, na którym pobudowano obszerny, nowoczesny obiekt gastronomiczno- hotelarski, z której zimą można pomykać na nartach, a latem polatać na paralotni, pozjeżdżać na rowerze, ze zbiornikiem wodnym, będącym jednym z elementów elektrowni szczytowo- pompowej.

 

 

Można na nią wjechać kolejką linowo- terenową, wykorzystującą wagoniki wcześniej wywożące turystów na szczyt Gubałówki.

 

 

U podnóża stacji rozlokowało się trawiaste lotnisko szybowcowe. Piękny jest ich widok ślizgających się bezszelestnie i z wdziękiem w przestworzach. Powyżej nich na nieboskłonie rysują się białe, proste linie – ślady smug kondensacyjnych samolotów pasażerskich mknących gdzieś w daleki świat. Szkoda, że poniżej nich nie widzieliśmy tym razem barwnych skrzydeł paralotniarzy.

 

 

Za to tego dnia żegnała nas dumnie trwająca na piedestale, biała drewniana Koza, strażniczka dawnej kopalni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten jesienny wyjazd zdominowany był przez grzybiarzy, którzy z pasją przemieszczali się lasem wzdłuż utwardzonych szlaków, nadrabiając kilometry, niepomni na mokre i zabłocone buty, zapełniając torby znaleziskami borowików, kurek, modrzewiaków i innych grzybów. Bezbłędnie rozpoznawała je Jola, korzystając ze swej wiedzy i odpowiedniej aplikacji w telefonie. Pasja ta niczym pożoga ogarnęła prawie wszystkich uczestników. Tylko nieliczni jej się oparli, a te przypadkowo znalezione przez siebie okazy pozostawiali czekające na drodze na pierwszego z zainteresowanych, który dołączy je do swojej kolekcji.

Po tym, jak nabiegaliśmy się już po górach z przyjemnością wybraliśmy się na autokarową wycieczkę krajoznawczą do Wadowic, Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej. Stanowiliśmy liczną grupę i poruszanie się wielkim autokarem na wąskich, często przebudowywanych drogach z wieloma objazdami było wymagające, z czym trudno było sobie poradzić naszemu kierowcy.

 

 

 

 

 

 

 

W Wadowicach na rynku, przy którym stoi znany większości, choćby ze zdjęć, kościół, rozsiadło się całe mrowie drobnych cukierni z wadowickimi, papieskimi kremówkami.

Grzechem byłoby sobie ich odmówić, co prawda pałaszowaliśmy je czytając wypisane na ścianie piękne sentencje Jana Pawła II.

 

 

 

Krętą szosą dotarliśmy do Lanckorony – miasteczka będącego mekką krakowskiej bohemy, podobnie, jak Kazimierz dla Warszawy.

Miasteczko, którego ikoną są anioły, rozpościerające swe misterne skrzydła na odrzwiach domostw, obecne są w jego przestrzeni w postaci drewnianej, ceramicznej i paczworkowej.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wokół stromo opadającego ryneczku ciągną się alejki wzdłuż starych, odremontowanych, małych domków. Odbiegają od niego wąskie, urokliwe uliczki, przy których malarze chętnie ustawiają swoje sztalugi.

 

 

 

 

 

 

Artyści prezentują swoje prace w różnych galeriach, na straganach i we wnętrzach restauracji.

 

 

 

 

 

 

 

Do niewielkiego kościółka trzeba wspiąć się stromo pod górę, aby zobaczyć piękne stare odrzwia i witraże w łukowo sklepionych oknach.

 

Do Kalwarii Zebrzydowskiej dojechaliśmy wczesnym popołudniem, a towarzyszyło nam jesienne, zadumane słońce, oświetlające to niezwykłe pielgrzymkowe miejsce – sanktuarium pasyjno-maryjne oo. bernardynów, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

 

 

 

 

 

 

 

Wokół Bazyliki Matki Boskiej Anielskiej i klasztoru rozlokowane są na wzór jerozolimskich, wkomponowane w otoczenie rozliczne kościółki, kapliczki i figury. Pomiędzy nimi poprowadzone są tzw. Dróżki Pana Jezusa i Dróżki Matki Boskiej.

 

Na dziedzińcu klasztornym pod arkadami czeka na wiernych pragnących się wyspowiadać przed podjęciem wędrówki szereg konfesjonałów.

 

 

 

 

Najcenniejszym zabytkiem sakralnym w Kalwarii jest wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej, przybieranej w różne, bogato zdobione tzw. sukienki.

W okresie Wielkiego Tygodnia odgrywane są tu niezwykle barwne, najbardziej okazałe w Polsce misteria pasyjne, z drogą krzyżową z udziałem aktorów i statystów, przy współudziale tysięcy wiernych i pielgrzymów.

 

Droga na Golgotę Zebrzydowską, teraz pusta, w Wielki Piątek zapełnia się tysiącami wiernych podążających za aktorem grającym rolę ubiczowanego Chrystusa, niosącego swój krzyż.
W sacrum tego miejsca brutalnie wdziera się współczesność, przecinając je szosami, linią kolejową i upominając się o to co „cesarskie”.

 

 

Miejsce to skłania do zadumy nad trwaniem, przemijaniem i nad stabilnością dogmatów.

Niewątpliwe bogactwo wyjazdów z Agrykolą stanowią jego uczestnicy. Niezwykła różnorodność ludzi, z których każdy wiele już przeżył, wiele widział i podróżował po szerokim świecie. Każdy ma swoją ciekawą historię do opowiedzenia i każdy znajduje wdzięcznych słuchaczy.

Wielu obdarzonych jest rozlicznymi talentami: Henryk jest ekspertem, konstruktorem i eksploratorem rowerów elektrycznych, które nie mają dla niego żadnych tajemnic, Joanna dzieli się doświadczeniami biegaczki krótko i dalekodystansowej, Magda frapująco recytuje, Halina z Mietkiem pięknie odśpiewują szanty, Marek z wdziękiem Tadeusza Chyły odtwarza jego ballady, Julka biega po górach i pływa po morzach, a akompaniując sobie na gitarze jest pieśniarskim wodzirejem dla całej grupy.

Wielu jeszcze być może będzie miało okazję do tego, aby jego talent i możliwości ujawniły się w pełnej krasie.

Wielką zasługą Andrzeja jest to, że w nienarzucający się sposób potrafi utrzymać potrzebną w licznej grupie dyscyplinę, z zachowaniem szacunku i zrozumienia dla jej różnorodności i indywidualności każdego z uczestników. Być może to właśnie sprawia, że dobrze czujemy się w swoim, zmieniającym się nieco na każdym wyjeździe towarzystwie? I choć nie wszystkim wszystko zawsze się podoba, to Andrzejowi udaje się rzecz prawie niemożliwa – ostatecznie wszyscy są zadowoleni.

I tak wyjazd w Beskid Mały w październiku 2023 wykazał słuszność powiedzenia: „Małe jest piękne!”

 

Autor tekstu i zdjęć: Janka Dąbrowska

5 uwag do wpisu “Beskid Mały z „Agrykolą” – październik 2023 r

  1. Przepiękna literacko, w treści i zdjęciach opowieść. To niesłychane, w tak krótkim czasie, stworzyć coś tak doskonałego. Janka, dziękuję Ci bardzo za ” czuwanie” nade mną i przekazywanie myśli bez słów. Ela

  2. Przepiękna literacko, w treści i zdjęciach opowieść. To niesłychane, w tak krótkim czasie, stworzyć coś tak doskonałego. Janka, dziękuję Ci bardzo za ” czuwanie” nade mną i przekazywanie myśli bez słów. Ela

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *