Wszystkie wspomnienia z podróży i zamkniętych w całość wydarzeń kiedyś się kończą, ale przecież krótkich chwil, które utrwaliły się w naszej pamięci jest tak wiele, jak wiele bywa gwiazd na letnim pogodnym niebie. Można ułożyć je w opowieści obrazujące nasze fascynacje górami, naturą, przygodą.
Pragnę tym razem opowiedzieć jedną z nich.
Choć lato niewątpliwie już nadeszło i zaczynało wstępować w okres pełnego rozkwitu, to przytłoczeni sesją egzaminacyjną lub końcówką szkoły nie byliśmy tego świadomi.
Dopiero kiedy odebrałam cenzurę, a Jacek zdał ostatni egzamin dopadła nas przemożna tęsknota za wyrwaniem się w góry. Wydawało nam się, że tylko tam możemy poczuć się wolni, odetchnąć pełną piersią tym co naprawdę kochamy, w środowisku, które odbieraliśmy jako najbardziej nam przyjazne, gdzie nikt i nic nas nie krępowało.
Nasz tatrzański sezon letni postanowiliśmy rozpocząć na Hali Gąsienicowej, tym bardziej że spodziewaliśmy się spotkać tam wielu naszych znajomych. Byliśmy z nimi poumawiani, w różnych konstelacjach na wspinanie przez całe lato w na terenie całych Tatr.
Wielogodzinna podróż pociągiem osobowym, nazywanym przez nas „Rzeźnią” z Warszawy do Zakopanego, w niemiłosiernym tłoku, przestała nam się dłużyć i całe nią znużenie spłynęło z nas w chwili kiedy za oknami pojawiał się postrzępiony profil grani Tatr z białymi piegami śniegu. Wewnętrznie czuliśmy coraz większe podniecenie, wzrastało nam ciśnienie, coraz bardziej było nam śpieszno.
Krótkie zakupy, jakaś przekąska w barze Fis przy dworcu i już autobusem jechaliśmy do Brzezin. Mieliśmy wrażenie, że dopiero tam zaczyna się nasza pełnowymiarowa górska przygoda.
Wrzuciliśmy na plecy nasze ciężkie plecaki i tak objuczeni powolnym, ale równomiernym tempem kroczyliśmy Drogą Prezydencką (1) licząc drewniane słupy energetyczne odmierzające przebyty dystans. Narzekaliśmy i przeklinaliśmy przygniatający nas ciężar, ale jednocześnie żartowaliśmy sobie, że stanowi on niejako przepustkę do otaczającego nas świata i jest swoistą obietnicą wielkiej przygody.
A otaczał nas świat zapełniony gęstym, mrocznym lasem świerkowym, obok toczyła się biało niebieskawa kipiel potoku Suchej Wody, przewalająca się momentami z grzmotem wśród wielkich głazów. Całe szczęście drewniane mostki będące dziełem góralskich cieśli umożliwiały kilkukrotne pokonanie tego bystrza.
Rozpylona wodna mgła mieszała się z zapachami licznie rosnących po bokach łopianów o wielkich liściach, gąbczastych mchów w ściółce leśnej i na głazach.
Do taboriska na Rąbaniskach (2) dotarliśmy spoceni, z bolącymi plecami i ramionami, z przemoczonymi na plecach flanelowymi koszulami. Stało tam już wiele namiotów, wśród których odszukałam kolegów: Hankę, Ryśka, Romka i Mirka. Jacek rozbił swój namiot w towarzystwie nieco starszych od nas kolegów z Klubu Wysokogórskiego. Ja miałam „zabukowane” miejsce w namiocie Mirka, z którym byliśmy umówieni na wspinanie w tym sezonie. Słuchałam nieco chaotycznych, wyrywkowych informacji kto i gdzie już się wspiął, jakie panują warunki w ścianie, czy dużo jest śniegu, o tym kto spotkał niedźwiedzia – o ile to w ogóle był niedźwiedź ?
Kiedyś wracając z Grażyną z Murowańca (3) na taborisko, już po ciemku, oczywiście bez latarek, bo uważałyśmy, że znamy każdą piędź tej drogi, raptem usłyszałyśmy przed nami podejrzany rumor, pomruki i postękiwania. Przystanęłyśmy nieco wystraszone, a Grażyna szepnęła: „Rany! To niedźwiedź!” Raptem zza zakrętu wynurzyła się czarna postać faceta z czołówką na głowie głośno złorzecząca kolegom, którzy wysłali go do Zakopanego po dostawę piwa.
Pogoda była na początku tego lata niezła, choć sporo padało co czyniło drogi wspinaczkowe mokrymi, a trawiaste stoki podmokłymi i błotnistymi. Udało mi się kupić za niewielkie pieniądze prawdziwe kleterki (4), które jednak były dość delikatne. Obawiając się ich zniszczenia na ostrych granitowych tatrzańskich piargach i ciągłego moczenia wśród traw porastających stoki, podchodziłam pod ściany w ciasnych kaloszkach. Jakkolwiek wyglądało to nieco dziwacznie i budziło pewne zainteresowanie wśród turystów, to nie przejmowałam się tym specjalnie. Tak było mi wygodnie, a przed wejściem w ścianę zmieniałam obuwie, kalosze chowając do plecaka.
Sezon się rozkręcał, każdego dnia pokonywaliśmy kolejną drogę, oswoiliśmy się z ekspozycją i czuliśmy się coraz pewniej w skale. Gama moich przejść taternickich robiła się coraz szersza i śmielej myślałam o trudniejszych drogach.
Wieczorami, podczas przygotowywania sobie posiłków wymienialiśmy się uwagami na temat przebytych tras, nierzadko korzystając z tych informacji podczas kolejnych wyjść.
Któregoś wieczoru Jacek zaproponował mi wspólne wybranie się na południową ścianę Zamarłej Turni, na tzw. drogę środkowych Wrześniaków. Przez chwilę aż wstrzymałam oddech i …. zamarłam.
Ściana ta choć nie jest bardzo wysoka (ok. 150 m) i w Tatrach jest więcej bardziej spektakularnych i wyzywających urwisk, to jednak niewątpliwie należy do bardzo trudnych, dodatkowo owianych wieloma legendami.
Była ona bowiem miejscem wielu dramatycznych wydarzeń opisywanych m. in. przez Wawrzyńca Żuławskiego. Od razu stanęły mi przed oczyma siostry Marzena i Lida Skotnicówny (5), dzielne prekursorki kobiecego taternictwa, które tam tragicznie zakończyły swój górski szlak. W głowie zaczęło wyświetlać mi się pytanie: czy dam radę?!
Pokusa jednak była wielka, a i zaufanie którym obdarzył mnie brat nie pozwoliły mi się zawahać przed odpowiedzią: „Tak! Tak! Tak!” Od razu zabraliśmy się za kompletowanie sprzętu na jutrzejszą wspinaczkę. Swoją część spakowałam starannie do horolezki (6), która czekała do rana pod tropikiem namiotu.
Być może jej wyczekująca tam obecność spowodowała, że emocje nie pozwoliły mi spać tej nocy.
Wyruszyliśmy wcześnie rano ścieżką nad Czarny Staw. Pogoda była bardzo niejednoznaczna. O ile po północnej stronie grani, w całym kotle Hali Gąsienicowej świeciło słońce, a powietrze było rześkie i krystalicznie – przejrzyste, o tyle po południowej stronie kłębiły się wielowymiarowe chmury, na tle których grań rysowała się ciemnym szarym zarysem. Nie wróżyło to dobrze, nie mniej nie zniechęcaliśmy się. Czekało nas długie podejście co dawało dość czasu na podjęcie ostatecznej decyzji.
Na powierzchni stawu filuternie tańczyły słoneczne skry, a ścieżka wijąca się między płatami ciemnozielonej kosodrzewiny doprowadziła nas do podnóża uskoku prowadzącego do Zmarzłego Stawu. Rosną tam krótkowłose, szorstkie trawy wydzielające jedyną w swoim rodzaju cierpką aromatyczną woń, zapraszając do krótkiego odpoczynku i do pogładzenia ich dłonią niczym niesfornej grzywki opadającej na czoło.
Omijając Zmarzły Staw, ścieżką wśród granitowych płyt wspięliśmy się na głębokie wcięcie Koziej Przełęczy i tam przyszło nam pożegnać się ze słońcem.
Musieliśmy zanurzyć się w mgłę osadzającą się drobinkami wilgoci na włosach, ubraniach i skałach. Kontrast był tak silny, że zrobiło mi się nieco straszno. Chwilami obok nas przelatywały niczym kłębki waty małe strzępki mgły prowokujące do uchwycenia ich w dłonie. Zastanawiałam się, jak odszukamy wejście we właściwą drogę?
Kiedy zaczęliśmy trawersować krawędzią Dolinki Pustej Jacek w pewnym momencie zdecydowanie skręcił w prawo. Przemieszczaliśmy się u podstawy południowej ściany Zamarłej Turni. Całe szczęście niżej widoczność się poprawiła i bez problemu, przeskakując po głazach dotarliśmy do miejsca opisywanego w przewodniku. Potwierdzeniem była wydeptana płasienka z leżącymi kawałkami pętli, a także szczeliny stanowiące tzw. hako-dziury (7) o obtłuczonych na biało krawędziach, miejscach gdzie kolejni wspinacze zakładali stanowisko asekuracyjne.
Włożyłam swoje kleterki, związaliśmy się liną, Jacek założył na ramię pętlę z pobrzękującymi, nanizanymi na nią karabinkami i hakami i zapytał: „Mogę iść?” Bez szemrania zaakceptowałam fakt, że to on będzie dziś prowadził. W momencie kiedy pokonał pierwsze metry, cała niepewność i trema ze mnie opadły. Skupiłam się na asekuracji i na obserwacji, jak radzi sobie w trudnym, pionowym terenie. Był świetny! Pewny i zdecydowany! Wyciąg za wyciągiem wznosiliśmy się wśród nastroszonych krzesanic.
Wchłonięta przeze mnie wilgoć spowodowała, że stojąc na kolejnych stanowiskach, zajęta asekuracją zaczęłam marznąć. Starałam się jakoś rozgrzać i kiedy marzyłam o tym, żeby wreszcie wyszło słońce, ono jakby usłyszało moje myśli. Raptem w chmurach utworzyła się niewielka dziurka i oświetliły mnie promienie niczym światło z projektora kinowego. Niezwykła była to chwila. Błyszcząca od wilgoci skała zaczęła parować, ja starałam się ustawić tak, aby wykorzystać każdy kwant ciepła.
Ten optymistyczny przerywnik dodał mi animuszu. Wreszcie wystawiłam głowę poza krawędź grani i znowu ukazała mi się słoneczna dolina.
Poczuliśmy się jakbyśmy stanęli na granicy dwóch światów: mrocznego i wilgotnego, i świetlistego, ciepłego. Rozsiedliśmy się na głazach mając za plecami tę mroczność, wokół leżał w nieładzie cały ekwipunek. Włożyłam swoje kaloszki i zajadając szturm żarcie rozkoszowaliśmy się chwilą. Poniżej Orlą Percią zbliżali się do nas dwaj nieco starsi turyści. Jeden z nich przyglądał nam się z przyjaznym zainteresowaniem i w pewnej chwili zawołał: „Dziewczyno! Czy ty wspinałaś się w kaloszach?!” Wybuchnęłam śmiechem i odpowiedziałam: „Oszczędzam prawdziwe buty!” Nieco zdezorientowany uśmiechnął się serdecznie i podążyli dalej szlakiem. Wdrapaliśmy się jeszcze parę metrów na wierzchołek, aby przypieczętować zakończenie drogi.
Stanęłam wyprostowana na szczycie i raptem w dole, na tle chmur dostrzegłam ciemną postać w tęczowej aureoli. Podniosłam ręce w geście triumfu i zwycięstwa, a ona bez wahania powtórzyła mój ruch. Pomachałam ręką do mojego górskiego awatara, a on przyjaźnie mi odpowiedział.
Dogłębnie przepełniało mnie szczęście. Widmo Brokenu (8) spotykałam po raz pierwszy. Byłam bezpieczna, bo według górskiego przesądu dopiero po powtórnym jego spotkaniu trzeba być w dwójnasób ostrożnym w górach, gdyż jest się wtedy wyjątkowo narażonym na wypadki i niebezpieczeństwo.
Łatwo ten przesąd wyjaśnić, jak sadzę. Aby zobaczyć to zjawisko dwukrotnie, trzeba sporo chodzić po górach. Nabywa się wtedy czasami zbyt wielkiej pewności siebie i pojawia się skłonność do podejmowania nadmiernego ryzyka. Doświadczenia zdobyte przed kolejnym spotkaniem potrafią nauczyć pokory i znieść to zaklęcie.
Nie wiem czy Jacek rozmyślał o tym wówczas, w każdym razie widząc moją ekscytację i uniesienie ostro przywołał mnie do porządku: „Skoncentruj się teraz! Uważaj! W zejściu zdarza się najwięcej wypadków!”. Rozważnie stawiałam nogi na szczebelkach drabinki opuszczając się na przełączkę. Nie bardzo mieliśmy ochotę schodzić z grani, jakby zahipnotyzowała nas dwoistość jej dzisiejszej natury. Jednocześnie zaczął przyciągać nas widok oświetlonego schroniska na Hali i magnetyczna wizja zimnej wody sodowej z sokiem malinowym i kufla pieniącego się piwa z beczki. Zaczęliśmy zbiegać, pogrążeni we własnych myślach. Dopiero w schronisku rozgadaliśmy się na całego.
Wieczorem nabrzmiałe chmury przerwały barierę grani i wlały się szeroką falą do Kotła Gąsienicowego. Zaczął padać deszcz. Zasypiałam wsłuchana w krople bębniące o dach namiotu.
„… Kiedy byłem mały
Zawsze chciałem dojść na koniec świata
Kiedy byłem mały
Pytałem, gdzie i czy w ogóle kończy się ten świat […]
Pytałem co to życie, …
… Widzisz życie to ja i Ty
Ten ptak to drzewo i kwiat […]
… Teraz jestem duży
I wiem, że w życiu piękne są tylko chwile
Dlatego … warto żyć” (9)
*****
(1) , (3) – Droga Prezydencka – odcinek Drogi Oswalda Balzera z Brzezin do schroniska „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej
(2) – taborisko na Rąbaniskach – inaczej Taborisko pod Żółtą Turnią, taternicka baza noclegowa
(4) – kleterki – popularna nazwa lekkich butów wspinaczkowych
(5) – Marzena i Lida Skotnicówny – czołowe taterniczki okresu międzywojennego, zginęły w 1929 roku podczas wspinaczki na południowej ścianie Zamarłej Turni
(6) – horolezka – (z jęz. słowackiego) – popularna nazwa niewielkiego plecaka szturmowego
(7) – hako-dziury – miejsca wielokrotnego wbijania haków służących do asekuracji
(8) widmo Brokenu – zjawisko optyczne spotykane między innymi w górach, polegające na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze znajdującej się poniżej obserwatora otoczonego tęczową obwódką.
(9) Piosenka zespołu „Dżem”
Autor tekstu: Janka Dąbrowska
Autor rysunków: Paweł Mierzejewski ( profil diastymika)
zdjęcie tytułowe: https://www.google.com/search?q=widmo+brockenu&client=firefox-b-d&sxsrf=AJOqlzWryOkOMHjHWySEFHME-AdFEjCJBg:1677829732066&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwj1l7Hpor_9AhUuh_0HHZ3gDr0Q_AUoAXoECAEQAw&biw=1093&bih=434&dpr=1.25#imgrc=i_esioHBEgG1vM
zdjęcie fot.1.: https://www.google.com/search?q=Zamar%C5%82a+Turnia&client=firefox-b-d&sxsrf=AJOqlzXnT87eiH42D4gX-sQjS18ub8iT8A:1677830152873&tbm=isch&source=iu&ictx=1&vet=1&fir=o86qP47wxlVAVM%252CN1oVeVV0HHRqIM%252C%252Fg%252F121p1bm4&usg=AI4_-kSgZNWXagQXMn1pKO4htMvlrGhdgw&sa=X&ved=2ahUKEwjcoYWypL_9AhUwx4sKHRmkDKcQ_B16BAgmEAE#imgrc=o86qP47wxlVAVM