Znudzeni nieco działaniem stale tylko w jednym rejonie Alp – w Zermatt (1974 r), czterech z kolegów postanowiło pojechać w rejon Alp Retyckich, żeby zmierzyć się ze sławną 800-set metrową północno-wschodnią ścianą Piz Badile.
Termin powrotu do Polski był już bliski, więc ja z Grażyną postanowiłyśmy im towarzyszyć. Oczywiście nie zamierzałyśmy się wspinać na Piz Badile, a jedynie zobaczyć, jak ta sławna góra wygląda, a poza tym ciekawe byłyśmy innego, kapitalistycznego, dostatniego i wolnego świata. Na stacji kolejowej w Zermatt dokonałyśmy wymiany biletów kolejowych z jednego odcinka trasy powrotnej na ten, który umożliwiłby nam dotarcie do doliny Bondasca i wyruszyłyśmy w ślad za kolegami.
Poczułyśmy się bardzo wakacyjnie, bez niemiłosiernie ciężkich plecaków, niczym zwykłe turystki na oznakowanej trasie wiodącej do schroniska Sacs Fura będącego miejscem wypadowym na pln-wsch ścianę. Wokół lato było w pełnym rozkwicie, ciepło i kolorowo co stanowiło mocny kontrast z lodowo-kamiennym, surowym, biało-szarym, górskim krajobrazem, w którym do tej pory głównie działałyśmy.
Czułyśmy się tym upojone, co chwila zatrzymywałyśmy się, aby poskubać dojrzałych, pachnących malin zwieszających się na krzakach przy ścieżce, nigdzie nie musiałyśmy się spieszyć i niczym stresować.
Ścieżka, choć turystyczna, po przebyciu obszaru hal i pastwisk stopniowo zaczęła piąć się do góry i wkrótce wcale nie była taka łatwa. W lesie wspinała się często małymi, stromymi, miejscami mocno mokrymi i zabłoconymi wąwozikami poprzegradzanymi licznymi korzeniami. Wyżej podłoże zrobiło się typowo skalne, poprzerastane trawami i mchem, trzeba było pokonywać skalne progi, po których spływały potoki i strumienie.
Było to urzekająco malownicze. Choć trasa nie jest długa, to zabałaganiłyśmy na niej sporo czasu i do schroniska dotarłyśmy ok. 4 po południu. Zastałyśmy tam kolegów, którzy byli mocno „sprężeni” przed czekającym ich jutro wyzwaniem i których stać było na wykupienie sobie noclegu.
My postanowiłyśmy zanocować gdzieś w śpiworach pod gołym niebem. Rozmawiamy, wypytujemy o szczegóły planowanej drogi i trzymamy za nich kciuki, bo zadanie jest wyjątkowo trudne.
Prawie pionowa ściana, przez wiele lat uchodziła za niemożliwą do pokonania i choć teraz jest na niej cała sieć dróg, to nadal należą one do jednych z najtrudniejszych w Alpach.
W miarę upływającego wieczoru na niebie zaczynają gromadzić się ciężkie burzowe chmury, a atmosfera gęstnieje.
Na horyzoncie pojawiają się rozbłyski błyskawic i dochodzi pomruk towarzyszących im grzmotów. Wszystko wskazuje na to, że nasz beztroski plan zanocowania byle gdzie spalił na panewce. Musimy poszukać jakiegoś miejsca pod dachem.
Rozglądamy się wokół schroniska, myszkujemy i jedyne co nam przychodzi do głowy, to umieszczenie się w małej drewutni stojącej opodal.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że jest to zakazane i całkowicie bezprawne, ale ryzykujemy. Czekamy do późna i kiedy wydaje nam się, że już wszyscy umościli się wewnątrz schroniska, zupełnie po ciemku rozkładamy między polanami swoje śpiwory.
Niestety po pewnym czasie drzwi do tego schronienia otwierają się ze skrzypieniem, a facet z koszem w ręku, do którego ma załadować nową porcję drewna świeci nam latarką prosto w oczy. Nie ma z nim żadnej dyskusji, pada tylko polecenie – wynocha! Jest nam głupio, bo naruszyłyśmy świadomie mir prywatności, będący w Szwajcarii świętością, a poza tym burza jest już nad nami. Nie pozostaje nam nic innego, jak spakować się i wyruszyć w dół.
Jest ciemno, bo jest noc, a poza tym burza już szaleje. Błyskawice walą niczym fajerwerki, wspomagane głuchym grzmieniem, a z nieba leją się strugi grubego deszczu. Po kilku minutach jesteśmy kompletnie mokre, a nasze czołówki zaczynają przerywać, bo zamokłe baterie szwankują.
Przestraszone, po omacku schodzimy trasą, którą teraz pędzą strumienie wody, z którymi praktycznie spływamy w dół. Oj! Pamiętna to była noc!
Jednak w końcu jakoś docieramy do hal, gdzie jest też jakby jaśniej. Kiedy dochodzimy do szałasów, w jednym z nich dostrzegamy wysoko pod dachem otwór niczym nie zabezpieczony, dostatecznie szeroki, że się przez niego prześlizgniemy.
Plecaki zostawiamy pod ścianą, wspinany się po belkowanej, drewnianej ścianie i najpierw jedna z nas prześlizguje się na drugą stronę okna, macając nogami co jest po drugiej stronie. Tak jak przypuszczałyśmy, jest tam zgromadzone już siano. Nurkujemy w tym sianie, które wyciąga z nas wilgoć i zasypiamy. Budzi nas słońce prześwitujące przez belki, wydostajemy się tą samą drogą, którą tu weszłyśmy. Rozkładamy na słońcu, rzeczy z plecaków do suszenia, robimy sobie coś do jedzenia, doprowadzamy się do jakiego takiego porządku. A potem… wracamy do Polski.
Po paru dniach dociera do nas informacja, że jeden z kolegów, w drodze powrotnej, tą samą ścieżką pokonaną przez nas w burzy, wracając po skończeniu drogi na Piz Badile, w euforii zwycięstwa i niesiony radością z sukcesu poślizgnął się przy przekraczaniu jednego ze strumieni, który zniósł go z progu skalnego i zabił się na miejscu.
Spotykamy się ze wszystkimi uczestnikami wyjazdu w Garwolinie na pogrzebie Kajki.
Autor tekstu: Janka Dąbrowska
Zdjęcia:
Piz Badile – http://www.akglodz.org/artykul,marcin_durkiewicz_o_zalojeniu_piz_badile_przez_4-osobowa_lodzka_grupe_vii_2003.html
Burza – mynaszlaku.pl/burza-w-gorach-jak-sie-zachowac/
Schronisko Sacs Fura – www.google.com/search?q=schronisko+sacs+fura+pod+Piz+Badile&client=firefox-b-d&sxsrf=AOaemvIEWZtnOFiQaxQyIxdUl4Le0Y88ww:1641135576463&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwjvpMC4qpP1AhVq-yoKHYfdDX4Q_AUoAXoECAEQAw&biw=1081&bih=430&dpr=1.25#imgrc=w2AOnRqz1aUD6M