Park Teton , jak na warunki amerykańskie leży „o rzut beretem” od Yellowstone. Niezbyt rozległy łańcuch górski wypiętrzony wzdłuż pęknięcia skorupy ziemskiej niczym szczelina w lodowcu, której brzegi przemieściły się względem siebie w pionie. Jej druga krawędź leży ok. 4000 m poniżej szczytów w postaci płaskiej doliny – Jackson Hole z licznymi jeziorami o krystalicznej wodzie, w których jak w zwierciadle odbijają się ośnieżone formacje górskie, dodając spektakularnej głębi temu obrazowi. Najpiękniejsze pocztówki i widoki górskich amerykańskich krajobrazów pochodzą właśnie stamtąd. Co ciekawe proces deniwelacji tych dwóch krawędzi postępuje, nadal ją powiększając.
Fakt skupienia na stosunkowo niewielkim obszarze, wspaniałych, śmiałych niczym alpejskie form górskich ze śniegami i lodowcami wraz z bujną zielonością i bogactwem fauny i flory ich pogórza, stanowi o niezwykłej atrakcyjności tego parku.
Bliskie sąsiedztwo tak wysokich gór powoduje, że klimat w dolinie należy do mało przyjaznych i nie sprzyjających osadnictwu. W dawnych czasach żadne plemię nie miało prawa własności do Jackson Hole, a tylko sezonowo wykorzystywano jej bogactwo, gdyż surowe zimy uniemożliwiły całoroczne jej zamieszkiwanie. Dopiero po 1900 r pojawili się tam osadnicy – głównie twardzi faceci, którzy uznali, że życie trapera i pozyskiwanie skór zwierząt jest ciekawsze niż np. przepędzanie bydła.
My niestety nie mieliśmy szczęścia do dobrej pogody, która ukazałaby nam piękno gór Teton w pełnej krasie. Za to dzięki temu zakosztowaliśmy na czym polega powaga surowego klimatu tej krainy.
Wybraliśmy się szlakiem turystycznym biegnącym wzdłuż Cascade Canyon u podnóża Mount Owen i Grand Teton.
Jest zimno, momentami pada deszcz ze śniegiem, a przekraczając zwały śniegu pozostałe po wiosennych lawinach naszą grozę budzi dostrzegalna moc destrukcyjna tych nawałów. Ich szlak wytyczony jest powalonymi setkami potężnych drzew, które często zagradzają nam drogę.
Często zatrzymywaliśmy się, żeby podziwiać niezwykły krajobraz samych gór i tych lawinowych pobojowisk. Napotykamy wśród nich sarny i jelenie.
Kiedy obserwuje się krajobrazy, w ogólnym wyrazie obraz bywa dość stabilny, a wtedy oko ludzkie jest mocno wyczulone na ruch. Trochę podobnie jak u zwierząt, szczególnie u drapieżników. W pewnym momencie na obserwowanym przez nas odległym zboczu rzuciły nam się w oczy trzy poruszające się szare kropki: jedna większa i dwie małe. Zaintrygowani sięgnęliśmy po teleobiektyw, przybliżając widok okazało się, że była to niedźwiedzica grizzly z dwoma małymi. Przypomnieliśmy sobie, że w każdym punkcie informacji turystycznej wywieszone były ostrzeżenia: na szlakach nie poruszaj się zbyt cicho. Zalecano nawet chodzić z dzwonkiem lub gwizdkiem i od czasu do czasu dawać nimi sygnał, albo głośno śpiewać w trakcie marszu, żeby w ciszy nie zaskoczyć niedźwiedzia. Przestraszony, czując się zagrożony może zaatakować intruza. Szczególnie, po tym dalekim co prawda, spotkaniu z niedźwiedzicą, gorliwie stosowaliśmy się do tego! Po prostu głośno rozmawialiśmy, albo mocno szuraliśmy, stukaliśmy butami i kijkami.
Po tej górskiej wyprawie zjeżdżamy do miejscowości Jackson Hole, w którym wszystko nawiązuje do czasów „Jak zdobywano Dziki Zachód” i na każdym kroku eksponowane są dowody traperskiej natury jego mieszkańców.
W centralnym punkcie miasta , na ryneczku – rondzie stoją dumnie ustawione 4 łuki triumfalne wykonane w całości z tysięcy prawdziwych poroży jeleni.
Nad miasteczkiem wznosi się wzgórze Snow King, na które postanawiamy się z Mirkiem wdrapać, żeby uciec od trochę sennej i leniwej atmosfery pustawych ulic i rzucić okiem na panoramę doliny z górami w tle. Podchodzimy statecznym krokiem wytrawnego alpinisty dobrze przygotowaną ścieżką ostro pnącą się do góry. Tymczasem co i rusz wyprzedzają nas biegnący swobodnie, bez najmniejszej zadyszki „twardzi faceci”, którzy nawet na bardziej obszernych zakrętach padają na ziemię i wykonują serię pompek. Budzi to nasz niekłamany szacunek, ale nie popadamy w kompleksy.
Z góry dostrzegamy na terenie miasteczka rodzaj stadionu, na którym inni „twardzi faceci” ujeżdżają konie, przygotowując się do rodeo. Wybieramy się tam i ponownie obserwujemy to z dużym szacunkiem.
Z tej górskiej aktywności przerzucamy się na wodną. Bierzemy udział w raftingu zorganizowanym przez którąś z lokalnych agencji, bystrzami rzeki Snake.
Przygoda ta pozwala mi stwierdzić, że zdecydowanie należę do tych, dla których środowisko górskie wydaje się być znacznie bezpieczniejsze.
Autor tekstu: Janka Dąbrowska
Autorzy zdjęć: Janka i Mirek Dąbrowscy